Amnezja – 1 – Nie pamiętam

Pamiętacie jeszcze to opowiadanie? Prolog tutaj. Wraca z martwych :)
PS. Gdyby zamiast "Colin" pojawiło się inne imię na "C" to proszę zignorować. Bohater miał mieć początkowo inne xD
Komentujcie, proszę. Miłego czytania.
___

     Słyszał głosy. Dużo głośnych głosów zlewających się ze sobą w bezładną papkę, która nasilała ból. W ogóle wszystko tak jakoś wirowało wokół niego.
    Było mu za gorąco i niewygodnie, poruszył się pod okrywającym go, grubym materiałem i jęknął głośno – jak kot, któremu przytrzaśnięto ogon. Czuł się tak, jakby przejechał po nim walec i to co najmniej dwa razy.
    Co oni mu do jasnej cholery zrobili?! Zamrugał kilkanaście razy chcąc przegonić z widoku kolorowe mroczki i usłyszał tuż obok siebie:
– Obudził się! Szefie, Colin się obudził! – stęknął z dyskomfortem, gdy wrzawa podniosła się o kilka stopni, a jemu prawie pękła głowa. Nagle znalazł się przy nim przeciętnego wzrostu, siwiejący mężczyzna z bujnym wąsem pod nosem i niewielkim brzuszkiem rysującym się za elegancką, lecz nieco wygniecioną bordową koszulą, w wieku blisko sześćdziesięciu lat. Dokładnie miał pięćdziesiąt siedem.
– Colin! Wszystko w porządku? Co cię boli?! Sprowadzić lekarza, natychmiast! – wrzasnął ojciec Colina, by następnie ryknąć jeszcze głośniej i wścieklej by przedrzeć się przez cały rozgardiasz – Gdzie jest Jean?! – Kochany Tatuś. Miał wrażenie, że zaraz umrze od bolesnego nacisku na  skroni.
– Wyszedł! – odkrzyknął któryś z zebranych.  Zamrugał jeszcze kilkakrotnie i wytężył wzrok w celu zidentyfikowania zebranych dookoła niego osób. Nie było to trudne, zważywszy że nagle wszyscy pochylili się nad nim. Z prawej stał zastępca ojca, krępy mężczyzna po pięćdziesiątce, ochroniarze młodego spadkobiercy w czarnych, żałobnych garniturach; Daniel i Christian – kuzyni z zaprzyjaźnionego klanu, pan Blake – ich lekarz, wbiegł właśnie do jego pokoju, poza tym była jeszcze Émilie – wysoka brunetka w średnim wieku pracująca na stanowisku sekretarki, obecnie próbując zostać nie zgniecioną przez natłok samców i Yokogawa – japoński wspólnik oraz bliski przyjaciel ojca , a Jean… Chwila… Jean? Kim jest Jean? Już i tak był tu tłok!
– Czuję się paskudnie – wychrypiał cicho i zdał sobie sprawę z tego, jak przeraźliwie sucho ma  w gardle. – Pić. – oblizał językiem suche niczym trociny wargi i przymknął oczy.
– Colin? – usłyszał wysoki głos swojego lekarza gdzieś z tyłu.
–Mmm? – wymruczał nie będąc zdolny do niczego więcej.
– Wiesz, kim jestem? Pamiętasz jak nazywa się kilka osób w tym pokoju? Twój ojciec, wspólnik, ochroniarze… – wymieniał lekarz, a Colin westchnął ze znużeniem. Niepokoił go ten „Jean”. Tym bardziej iż miał ogromne wrażenie, że kojarzy skądś to imię.
– Moim lekarzem. – wydusił i przełknął z trudem ślinę. – Dominic, Andrew, Chris i Daniel –recytował z bólem i kończąc ze słabym naciskiem na tym, co najbardziej go obecnie interesowało – P i ć.
– Doskonale! – ucieszył się mężczyzna w lekarskim fartuchu i podali mu w końcu butelkę z wodą. Colin musiał dźwignąć się na łokciach aby nie zalać całej poduszki. Zrobił to z trudem, ale z ulgą przyjął przysuwaną mu do ust butelkę. Miał ochotę przyssać się do ustnika i nigdy nie puścić, ale lekarz strofował go, by nie pił łapczywie, a powoli.
    Gdy dostatecznie zwilżył gardło, spytał o coś, co od początku go trapiło i zżerało niemalże od środka. Obsesyjna myśl, że coś jest z tym nie tak.
–…Kim jest „Jean”? – spytał i zaskoczyła go natychmiastowa, grobowa cisza. Aż zapiszczało mu w uszach. Pomimo wcześniejszego gwaru każdy zdawał się usłyszeć jego ciche pytanie. I po prostu wiedział, że wszyscy się na niego gapią. Sugerując się przede wszystkim na minie ojca i lekarza, z czystym niedowierzaniem.
    Może powinien był ugryźć się w język? Ale to nie byłby on.
– J-Jak to…? – wystękał pod nosem jego ojciec z rosnącą paniką w głosie.
– Co „jak to?” – powtórzył w bardzo powolnym tempie. Tak, jakby to oni dostali po głowie, a nie chłopak.
–Colin… Nie pamiętasz, kim jest Jean? – dopytał dla pewności mężczyzna w białym wdzianku. Biel jego stroju wbijała mu się w oczy jak szpilki, więc przymknął je z przyjemnością.
– O to pytam.
– Zostawcie nas samych. – rzucił Blake, lecz wszyscy jakby przyrośli do podłogi – Już! Wszyscy mają stąd wypieprzać! – zagrzmiał lekarz ostrym głosem. Pomimo tego, że nie był ich szefem, a jedynie wieloletnim lekarzem zarówno ojca jak i syna, wszyscy stanęli na baczność, słysząc że ten spokojny mężczyzna, jak nigdy podniósł głos i to używając przy tym wulgaryzmu.
– I zawołajcie Jean’a! – dorzucił jego ojciec nim reszta opuściła sypialnię, otarł przy tym wierzchem dłoni spocone czoło drżącą dłonią.
    Jak ważną osobą mógł być mężczyzna, którego nie pamiętał?
*
– Prócz tego, że jest nieźle poobijany to wszystko wydaje się w porządku. Nie doznał żadnego poważnego urazu głowy… Istnieje możliwość, iż to szok z powodowany porwaniem i tym… – chrząknął cicho – Naruszeniem.
–  Że co? – wybuchnął dopiero teraz, zaskoczony – Jakim, do cholery, „naruszeniem”?
– Nieważne, zapomnij o tym, co powiedziałem. Kości żeber nie zostały uszkodzone, masz tylko kilka większych siniaków i zadrapań. Dam ci proszki przeciwbólowe, zbadam cię jeszcze kilka razy w przeciągu najbliższych tygodni i sądzę, że powinno być w porządku. – mężczyzna uśmiechnął się do niego lekko, a w kącikach jego ust i oczu pojawiły się delikatne zmarszczki.
– Żądam abyście mi wszystko później wyjaśnili. A teraz – kim jest Jean? – wziął kolejny łyk wody z trzymanej w dłoni małej, zgrabnej buteleczki, jednocześnie popatrują na ojca i lekarza. Pił już drugą i wciąż nie miał dość. Ci z kolei odeszli nieco na bok i szeptali między sobą coś, co Colin prawdopodobnie bardzo chciałby wiedzieć. A jedyne, co dotarło do jego uszu to „…wkurzy się…”.
    Czuł, że blednie. „Jean” był kimś ważnym, musiał być, tak zresztą podpowiadał mu cichy głosik z tyłu czaszki… A reakcje otoczenia tylko go w tym utwierdzały.  Choć, było to w sumie śmieszne. Czego się tak bardzo obawiał? Był synem prezesa, za kilka lat miał przejąć całe imperium jakim była ich francuska firma!
    W czym więc tkwił problem? I – jakie naruszenie? Co mu zrobiono, że był aż tak obity? Nie pamiętał. Nie pamiętał nic od późnego wieczoru w ostatnią sobotę, kiedy maszerował zmęczony i zdenerwowany przez podziemny parking w stronę swojego samochodu. To stało się wtedy…
    Jego wewnętrzny wywód przerwała wchodząca do pokoju Émili. Długonoga, o lśniących brązowych włosach upiętych w schludny kok, w pracowniczym mundurku składającym się z nienagannej, białej koszuli i granatowej, modnej spódnicy rozkloszowanej poniżej kolan. Czarne buty na obcasach dodatkowo uwydatniały jej wzrost, a to z kolei zawsze przyciągało wzrok Colina do jej nóg.
    Sekretarkę ojca z czystym sumieniem można było nazwać prawdziwą pięknością i godną po zazdroszczenia pracownicą płci żeńskiej.
    Przystanęła na środku i ukłoniła się na powitanie Colinowi, posyłając mu pełen współczucia uśmiech, a następnie machnięciem ręki zwróciła swoją osobą uwagę prezesa. Podszedł do niej i – jak zwykle – nachyliwszy się do ucha ojca, przekazała mu idealnym szeptem informacje.   
    Obserwował, jak mężczyzna marszczy brwi i udzielając jej odpowiedzi, po chwili prosi by gdzieś wyszła. Pożegnawszy się kolejnym, lekkim skłonem, Émili wychodzi nie przymykając do końca drzwi.
– Zaraz przyjdzie do ciebie Jean – powiedział ojciec, a troska malująca się na jego twarzy powoli znikała, zastąpiona twardą, nieustępliwą maską szefa. – Muszę teraz iść coś ustalić w kwestii ważnego kontraktu, wpadnę do ciebie rano, a tymczasem ty – wskazał na syna palcem z małym uśmiechem – dojdź do siebie na tyle, na ile jest to możliwe – Poczciwy staruszek, w życiu nie widział go jeszcze takim wystraszonym jak dzisiaj, więc skinął jedynie posłusznie głową na potwierdzenie. Ledwo żywy, czy nie – obowiązki nadal wzywały wszystkich „całych” i „nienaruszonych”.  Ile on w ogóle przeleżał nieprzytomny?
– Jean zadba o twoje potrzeby w czasie rekonwalescencji – uśmiechnął się do niego nerwowo lekarz, a Colin – nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, położył się z powrotem na ciepłe posłanie z głębokim westchnięciem.
*
    Jest tak cholernie śpiący… Gdzie „Jean”? Przecież miał zaraz przyjść, prawda? Kłamczuch. Chciałby zamknąć oczy, usnąć i nie czuć bólu za każdym razem, gdy poruszał głową.  
    Denerwujące pulsowanie powróciło, gdy tylko wszyscy zostawili go samego w jego dawnej sypialni w rezydencji ojca. Zaśnięcie byłoby takie proste, wystarczyło by pozwolić powiekom opaść swobodnie i zignorować tępe walenie w czaszce. Ale Jean…
    Już prawie całkiem odpłynął, gdy usłyszał ciche skrzypienie podłogi przy futrynie drzwi.
– Colin. – młody „panicz”, jak mieli go w zwyczaju nazywać większość pracowników ojca, niemal podskoczył słysząc TEN głos. Tak, doskonale znał te nuty. Zawsze gdy… Ból, jaki zadudnił mu w głowie sprawił, że zamarł z zaciśniętymi zębami.
– C-co? – zdołał wychrypieć spłoszony po dłuższej chwili, chciał podnieść się do siadu i spojrzeć na mężczyznę. MUSIAŁ go w końcu zobaczyć.
– Nie podnoś się –usłyszał chłodny rozkaz, który zirytował go i jednocześnie jakimś cudem obłaskawił. Coś w nim zrobiło podekscytowanego fikołka, wprawiając go w jeszcze większą dezorientację. Posłuchał. 
 – Całe ciało boli mnie jak jasna cholera, a Blake przepisał mi tylko jakieś tanie środki przeciwbólowe. Skandal! – poskarżył się dziecinnie i wypluwał dalej z siebie słowa pełne narzekania, nim ogarnął się i zamilkł z uchylonymi ustami. Co on, kurwa, wyprawia? Zachowywał się jak rozpieszczone dziecko i nawet nie był pewny, dlaczego.
– Słyszałem o tym. – trzy słowa i tyle? Colin miał ograniczone pole widzenia, dodatkowo powieki znowu zaczęły mu ciążyć.
– Gdzie jesteś? – wybełkotał cicho.  Przez chwilę myślał, że może trochę zbyt cicho ale jednak nie. Zobaczył go kątem oka, a by lepiej widzieć – przechylił głowę delikatnie w lewo na tyle, na ile pozwalało odrętwiałe ciało i ból.
   Czy widział w życiu cokolwiek piękniejszego? Chyba nie. W istocie – człowiek zwany „Jean’em” jak na mężczyznę był „piękny”. Przystojny, o uroczej, odrobinę kobiecej twarzy i – piękny. To ostatnie słowo najbardziej oddawało to, co czuł na jego widok i zapierało mu dech w piersi.   
    Same oczy Colina, mogąc zobaczyć kogoś tak olśniewającego, mimowolnie otworzyły się szerzej.
    Bardzo jasne włosy, wręcz białe, upięte były w wysoki kucyk, a ładna, miodowa skóra zdawała się lśnić pomimo widocznych, głębokich cieni pod oczami. Miał wrażenie, że niebieskie oczy były nieco skośne i Colina pochłonęła myśl, czy może mężczyzna nie był mieszanej narodowości. Lustrował go bezkarnie dalej, nie zwracając uwagi na posyłane mu, rozpalone spojrzenie. Ponieważ w lewej dłoni mężczyzna trzymał… Pochwę miecza?!
     Chciał odskoczyć, tak nakazywał mu wyczulony od ostatnich wydarzeń instynkt, błędnie interpretując to, co widzi. Coś jednak szeptało mu aby się uspokoił, ponieważ facet, z którym wszyscy swobodnie go zostawiają, nigdy by go nie skrzywdził.
     Z powodu osłabienia jedynie przechylił się zabawnie na prawe ramię wydając z siebie głośne syknięcie. Leżał teraz odwrócony do przybysza plecami, pomimo bólu – zastygły w bezruchu, przygryzając dolną wargę. Słyszał cichutki szelest czarnych spodni od garnituru i kroki, gdy mężczyzna robił pół okrąg wokół dużego łóżka, aby być przodem do Colina.
     Coraz bliżej niego, aż w końcu nastała cisza i niemal niesłyszalne stuknięcie jakiegoś przedmiotu o dębową komódkę. Głupio, bo teraz miał to centralnie przed oczami, dlatego szybko je zamknął. Próbował skupić się na czymś innym, co nie było specjalnie trudne. Do jego nosa dotarł przyjemny zapach. Przyjemny i znajomy, upajający.
– Colin. – usłyszał łagodnie tuż przy swoim uchu i przeszedł go dreszcz, jednak wciąż bał się otworzyć oczy.
– Odsuń to coś ode mnie albo wyjdź. – zagroził ledwo słyszalnie. Miał wrażenie, że w płucach brakuje mu miejsca, bo ciągle chciał wdychać ten zapach. Ale ten miecz go mocno niepokoił, wręcz przerażał, bo miał wrażenie jakby ociekał czymś złym, czymś, co chciało zbliżyć się do niego i przeciąć jak masło skórę, a potem….. Wariował.
*
     Odsunął swoją broń najdalej, jak mógł sobie pozwolić, chcąc dać młodemu paniczowi swobodę. Dość nikłą biorąc pod uwagę to, co chciał i robił z nim w krótkiej przeszłości. Nie mógł go winić. To on się spóźnił, to on stracił go z oczu z tak trywialnego powodu jak kłótnia i teraz za to płacił. Tylko dlaczego zapomniał jego? Dlaczego tego, którego rzekomo k o c h a ł?
– Lepiej? – zauważył, że chłopak drży nieznacznie. Nie ze strachu, był pewny, iż ciało Colina go rozpoznaje, choć umysł wydawał się błądzić po omacku, to ciało się nie myliło. Nie po spędzonym razem roku i króliczym libido chłopaka... Niemal uśmiechnął się na tę myśl.
– Zimno, zamknąłeś za sobą drzwi? – jasnowłosy zamrugał kilkakrotnie, zdając sobie sprawę iż odpłynął na sekundę. A powinien być czujny, nie mógł pozwolić żeby znowu ktoś mu go odebrał!
– Zamknąłem, jeżeli zdołałbyś się nieco przesunąć… – spróbował zaproponować jak najdelikatniej. Colin, który go nie pamiętał… Musiał zaczynać wszystko od nowa. Na nowo oswoić blondyna. Na nowo ściągnąć z niego przyodzianą woalkę dziewictwa. O ile w ogóle tym razem mu na to pozwoli. Znał go od podszewki, więc przeczuwał że w najbliższym czasie będzie mu cholernie ciężko nad sobą panować w jego obecności.
– Właź – mruknął niecierpliwie Colin, a on zdusił w sobie zaskoczenie. Co prawda, to Colin był tym, który go uwiódł, ale… – Szybko, marznę.
     Czy on zdawał sobie sprawę z tego, co mówi? Jean pokręcił głową, czując uśmiech wykwitający mu na ustach. By nie irytować dodatkowo partnera, zrzucił z siebie pospiesznie opinającą mu ramiona marynarkę, po czym rozpiął kilka guzików intensywnie białej, nowej koszuli i wsunął ostrożnie na skraj dawnego łóżka, w sypialni dwudziesto-kilku latka.
     Nie odzywali się do siebie. Jean obserwował twarz ukochanego schowanej częściowo w poduszce. Oddychał coraz spokojniej, więc uznał, że zasypia.
– Nie pamiętam cię. – serce zadudniło mu boleśnie w piersi na ciche, niepewne słowa chłopaka. Informacja, że Colin go nie pamięta sprawiła, iż z przyjemnością, ale i powstrzymywaną furią wrócił do tych, którzy go porwali. Zajmował się nimi ostatnie dwie doby, nie tracąc czasu nawet na sen. Dlaczego zapomniał akurat jego? Dlaczego nie Émilię albo multum innych osób, dlaczego Jean’a, swojego kochanka?
     Im więcej godzin mijało, tym bardziej opierał się przed przyjściem tutaj, a przecież nie powinien. Colin nadal był jego. Choćby zaprzeczał, był jego kochankiem. Nawet jeżeli teraz mogło to nie obowiązywać, jeszcze kilka dni temu kochali się w swoim mieszkaniu.
– Wiem. – szepnął i zamknął oczy, starając się czerpać jak najwięcej z chwili, gdy w końcu mogli być blisko siebie. Nawet bez dotyku, sprawiało mu przyjemność takie leżenie koło siebie. Wciąż jednak część niego zachowywała maksymalną czujność.
– Przepraszam. – mruknął szczerze skruszony Colin, na co w odpowiedzi Jean z trudem upozorował westchnięcie. Dobijała go świadomość, że od teraz musi być przy blondynie ostrożnym i ważyć każdy swój gest by nie zostać odtrąconym.
– W porządku. – odparł. Nie. W rzeczywistości wcale nie było w porządku. Gdyby mógł teraz wyjść, poszedł by prosto do piwnicy w lasku nieopodal i zajął po raz kolejny tym, który śmiał położyć swoje obrzydliwe łapy na chłopaku. Ledwo powstrzymywał się przed wybuchem w jego obecności, złość paliła go od środka, spędzając mu sen z powiek za każdym razem, gdy przymykał zmęczone oczy.
– Jean… prawda? – niepewny głos przywrócił go na ziemię. W połowie schowana twarz pod kołdrą spozierała na niego z mieszaniną różnych uczuć odbijający się w brązowych oczach.
     Skinął lekko głową. Patrzył mu pewnie w oczy, aż w końcu blondyn spuścił wzrok i wydukał cicho.
–Wyglądasz na zmęczonego…
– Trochę. – potwierdził. – Nie mogłem zasnąć, od kiedy cię porwali. – przyznał szczerze.
– Ty… znalazłeś mnie pierwszy? – upewnił się, a ich spojrzenia znowu się spotkały i Jean zmusił się do lekkiego, łagodnego uśmiechu. Nie mógł go teraz stresować. Chociaż Blake powiedział mu, że jego uczucia w takiej sytuacji są w porządku, a Colin powinien stopniowo sobie wszystko przypomnieć… Bał się, że w swoim obecnym stanie mógłby go znienawidzić.
– Mhm.
– Dzięki. J-ja… – zająknął się, co całkiem do niego nie pasowało i oblał czerwienią, uświadamiając to sobie – Spróbuję sobie p-przypomnieć ciebie. – i utonął całą twarzą w poduszce, co tym razem szczerze rozbawiło mężczyznę. Pozwolił sobie zbliżyć się nieco i delikatnie objąć chłopaka tak, by nie sprawić mu dodatkowego dyskomfortu. Czuł, jak na początku jego ciało stężało, a potem rozluźniło całkiem, co przywołało przyjemne ciepło w sercu Jean’a
     Colin westchnął ze zmęczeniem, ale i dziwną ulgą. Nadal był zmieszany i zdezorientowany, ale nie przeszkadzała mu taka bliskość. Wręcz przeciwnie. Ostrożnie przysunął się jeszcze bliżej… Trochę za blisko, uświadomił sobie, gdy tylko jego nos zetknął się z kołnierzykiem koszuli mężczyzny. Kolejne westchnięcie opuściło jego usta same, przez co znowu zrobiło mu się gorąco na twarzy. Ponieważ powoli wracał do siebie, zignorował to umiejętnie.

     Nie wiedział, dlaczego pozwolił sobie przywrzeć do ciepłego, smukłego ciała Jean’a i było mu z tym błogo. Usnął, otulony przyjemnym ciepłem i wdychając ukochany zapach, o którym nigdy więcej nie zapomni.


Komentarze

  1. nareszcie jest. tesknilam za tym i nawet zapomnialam ze bylo pisane fajnie napisane bo czuje sie az dreszczyk jak sie czyta hehe

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam to i nie wiem, czy moje podejrzenia się okażą słuszne. Przeszło mi przez myśl,że oni byli kiedyś parą, tylko z powodu okoliczności- tytułowej amnezji, zaczynają jakby od nowa. Coś jak "50 pierwszych randek", nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi.
    Niemniej, sądzę, że wszystko potoczy się ciekawie, a Colin i Jean nie będą ograniczali się do samych czułości i że coś jeszcze napotka ich ciekawego po drodze.
    Obecnie niewiele mogę ocenić, ponieważ czytając początek znowu myślałam, że będzie wszystko toczyć się w sferze roztrząsania losu i myśli na temat amnezji.
    Jednak czekam z utęsknieniem na dalszą część.
    Pozdrawiam
    /A

    OdpowiedzUsuń
  3. Będzie ostro 3:) Ja coś czuję że bedzie pikantnie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham yaoi i myśle że to właśnie będzie coś takiego ヽ(;▽;)ノ Wygląda to jakby było urwane trochę chyba że taki był efekt zamierzony :3 Od teraz czekam na drógi rozdział ^w^

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz