Atmosphere – 1 – Napięta atmosfera
Śnił o czarnych, śledzących go cieniach.
Gięły się przy sobie, szepcząc jadowicie o tym, co mu zrobią, gdy go dopadną.
Jeden, będący najbliżej wyciągał do niego nieproporcjonalną dłoń zakończoną
szponami. Już prawie go uchwycił, lecz nagle na przestrzeni ciemnej otchłani
rozległ się charakterystyczny ciąg wibracji. Znajomej wibracji. Wszystko
zamarło jak po wciśnięciu pauzy.
Zamrugał kilkakrotnie odpędzając
wielobarwne mroczki latające mu przed zieloną tęczówką. Leżał na plecach,
wbijając wzrok w bielutki sufit. Tak inny od tego z poprzedniego mieszkania;
pożółkłego i zalanego w rogu. Wszystko tu było takie czyste i nienaturalne,
nadal nie mógł uwierzyć, że od teraz może mieszkać w tak… Odpowiednich
warunkach.
Przeprowadził się tu z matką tydzień temu.
Samo mieszkanie należało do nowego faceta jego matki, Justyny. Jeżeli dobrze
pamiętał, postawny, surowy mężczyzna pracował w jakiejś dobrze prosperującej
firmie architektonicznej, więc mógł sobie pozwolić na tego typu lokum. Z trzema
sypialniami; największą należącą do Justyny i Andrzeja, bo tak miał na imię
jego przyszły ojczym oraz dwiema mniejszymi, sąsiadującymi ze sobą – Adama, a
także mającym dotrzeć pod koniec następnego tygodnia, Adriana, chrzestnego syna
Andrzeja, który dotąd studiował w Londynie.
Nie miał pojęcia, po co ktoś miałby wracać
z fantastycznego Londynu do brudnej, biednej Polski, ale nie wnikał. Z rozmowy
między swoją mamą, a Andrzejem wywnioskował tylko tyle, iż nowa osoba mająca z nimi
mieszkać ma pomagać przy nowym Wrocławskim projekcie, dlatego zamieszka u nich na
najbliższe dwa czy trzy miesiące.
Tak naprawdę Adam miał to wszystko gdzieś.
Wciąż żył wydarzeniami z przed kilkunastu godzin, gdy ktoś zaczął walić do
drzwi mieszkania.
Pospiesznie wyłączył wibracje budzika
starej komórki znajdującej się na szafce nocnej przy swoim nienaturalnie dużym
jak na standardy Adama, łóżku. Przepocona kołdra lepiła się do jego bladej
skóry.
Uniósł się cicho z posłania i od razu
skierował w stronę kolejnego, zbyt wielkiego mebla w stosunku do ilości
posiadanej przez niego odzieży. Szafa z ciemnego drewna zdawała się z niego
kpić, oczywiście, do czasu gdy Justyna z gotówką w dłoni zabierze go na
pierwsze prawdziwe zakupy do nowego mieszkania.
W pokoju na własny użytek dostał jeszcze wysoką,
dość pojemną meblościankę w tym samym odcieniu, do tego obijany w czarną skórę
fotel biurowy na kółkach oraz niewielką, cydrową kanapę z jeszcze mniejszym,
drewnianym stoliczkiem o niskiej półce pod spodem.
Ostrożnie otwierając długie drzwiczki
szafy, wyciągnął granatowy, ciepły sweter i stare, przetarte na kolanach,
ciemne dżinsy. Do tego z dolnej, wysuwanej szuflady wygrzebał jasnoniebieskie
bokserki i na paluszkach ruszył ku wyjściu z pokoju. Dochodziła ósma rano i
miał głęboką nadzieję, że wszyscy będę spać jeszcze przez dobre pół godziny,
kiedy w między czasie on zdąży wziąć szybki prysznic i ukraść z lodówki coś na
śniadanie. Potem jak najszybciej ulotni się z tego jakże ekskluzywnego miejsca.
Nie przywykł do takich wygód. Jeszcze dobre
trzy lata temu klepali z matką i starszym bratem biedę. To znaczy, właściwie on
i Justyna, bo Michała dość szybko łapali na kradzieżach i usadzali w pierdlu. Ostatni raz, gdy o nim
słyszał, policja przeszukiwała ich mieszkanie po narkotykach. Nie był w szoku.
Pomimo gęstych, ciemnych chmur było już
całkiem widno. Andrzej miał wyjść do pracy koło dziewiątej, a mama wzięła w
salonie fryzjerskim dzień wolnego. Bardzo liczył na to, że nie spotka żadnego z
nich w tym czasie. Po śniadaniu chciał się stąd ulotnić i chociaż była sobota,
a on do nowej szkoły miał przyjść dopiero we wtorek szóstego marca, sądził że
na nieznanym mu mieście da radę przeczekać chociaż do dwunastej w południe. Od
kiedy się tu wprowadzili, nie miał okazji wyjść na dłużej z domu aby się
rozejrzeć. Głównie rozpakowywał swoje rzeczy i pomagał przenosić stare graty z
poprzedniego mieszkania do tego, a to wbrew pozorom zajmowało dość dużo czasu.
Już nie wspominając o tym, jak odnosił się
do niego Andrzej. Mężczyzna patrzył na Adama jak na insekta zbłądzonego w jego
ładnym i eleganckim domu. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że mu zawadza.
Przeszkadza w wiciu sobie gniazda z Justyną, pasożytuje i zabiera tlen.
W drodze do łazienki na końcu korytarza,
przewrócił teatralnie oczami. Justyna była kochającą matką, nie pozwoliłaby go
wyrzucić. Andrzej musiał się z tym pogodzić i ostatecznie rzucał tylko
niezadowolone spojrzenie.
Nie myśląc dłużej o niechęci mężczyzny do
siebie, wśliznął się do środka małej, nieomal sterylnie czystej łazienki i
odświeżył po nieprzyjemnej nocy.
*
Kilkanaście minut później, umyty i pachnący
wyściubił nosa zza drzwi. W mieszkaniu zdawało się być równie cicho co
wcześniej, więc wyszedł już całkowicie na przyciemniony korytarz. Na palcach
skręcił w stronę kuchni, będącej na szczęście tuż obok i przestąpiwszy jej próg,
odetchnął w duchu. Pusto.
Zrobi sobie jakąś kanapkę i może zabierze
jeszcze coś na drogę, wyjdzie, a raczej – zniknie nowej rodzinie z oczu,
przeczekując w nadziei na rozluźnienie panującej od wczoraj w domu atmosfery. Michał
przekroczył pewną granicę przychodząc tu i grożąc. Niemal w tym samym momencie
z pracy wrócił Andrzej. W innym przypadku pewnie czerpałby przyjemność z jego
zirytowanej miny, ale nie tym razem.
Zbliżała się powoli dwudziesta.
Pomagał mamie przy kolacji, gdy nagle
rozległ się notoryczny, piszczący dźwięk dzwonka od drzwi mieszkania, a potem
natarczywe walenie w nie. Za nimi stał naćpany Michał, a nie więcej jak pięć
minut później, również jego przyszły ojczym, którego złość po wszystkim
skierowana została na Adama wyzwanego od „cholernych szczeniaków i społecznych
śmieci.”
Myślał, że szlochająca w sypialni matka
zignorowała te docinki tylko dlatego, że była już zwyczajnie zmęczona tym
wszystkim. Przegonienie brata samemu, a przede wszystkim trzymanie go z daleka
od matki nie było łatwe i pierwszy raz Adam naprawdę się go bał. Blada, wręcz
chorobliwie wyglądająca skóra, przepocone ubranie i nerwowe, latające po
wszystkim spojrzenie dostatecznie upewniło go, że czarnowłosy jest pod wpływem.
Nie dogadywali się, Adam wciąż pamiętał
sytuację z pierwszej gimnazjum, gdy Michał sprał go za użycie bez pytania
ukradzionych przez niego słuchawek. Wtedy hamowała go świadomość, że młodszy
brat jest słabym, chorowitym dzieciakiem. Jednak od tamtego czasu minęło dobre
kilkanaście lat. Adam wyrósł bardziej, niż mógłby się spodziewać. Jego zdrowie
się poprawiło, nabrał siły. Tylko wciąż nie potrafił się bić. Zawsze wolał
utrzeć komuś nosa słownie niż poprzez pięści. Ale czy w tamtym momencie
cokolwiek to obchodziło jego starszego brata?
To był ten drugi raz, gdy dziękował w
duchu Andrzejowi za szybkie dotarcie do domu. Wątpił żeby Justyna nie usłyszała
wściekłych powarkiwań partnera, gdy tłumaczył mu, kim jest facet z przed chwili.
Nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Ważne, że pojawił się ktoś
wystarczająco wpływowy by odstraszyć agresywnego napastnika. Puścił więc mimo
uszu późniejsze obelgi pod swoim adresem… Bo zdecydowanie nie zaliczał się do
śmieci.
Prawda, przed związkiem Justyny z
Andrzejem, byli biedni i często ledwo wiązali koniec z końcem, jednak
najmłodsza latorośl uczyła się wręcz doskonale. Adam chciał zostać chirurgiem, przeskakując
każdą przeszkodę jaka miała mu się napatoczyć w drodze do spełniania celu. Nie
palił, nie pił, nie przejawiał zachowań agresywnych. Eliminował wszystkie
możliwe skazy, które w jakikolwiek sposób mogłyby go od tego celu oddalić.
Chciał zostać kimś wielkim i pomagać innym ludziom, jak tylko mógł.
Ze względu na nowy związek matki przeniósł
się do innej szkoły w połowie drugiego roku, zostawił swoich doczesnych
przyjaciół, znajome ulice, budynki. Całą swoją przeszłość dla widzimisie
Justyny.
Na szczęście miał tak doskonałe oceny, że
żaden z nauczycieli z byłej ani obecnej szkoły nie robił mu z przenosin
problemów. Wręcz przeciwnie, dyrekcja nowej szkoły traktowała Andrzeja z jakąś
nienormalną nabożnością, a jego „syna” jak cholernie drogocenny, stary
artefakt. Nie wiedział, co sądzić. Nie wykluczał, że mężczyzna pociągnął za
jakieś biznesowe sznurki. Ale czy narzekał? Placówka miała bardzo dobrą renomę,
lepszą niż wcześniejsza.
Zaczynał życie od nowa jako
siedemnastolatek z Wrocławia. I czy tego chciał, czy nie, musiał przywyknąć.
Dostosować się i może w końcu znaleźć tutaj trochę więcej szczęścia. W tym
wygodnym, zadbanym domu ze szczęśliwą, kochającą matką oraz bogatym ojczymem,
który starał się chociaż tolerować jego istnienie.
Uśmiech mimowolnie wypłynął mu na wąskie
usta. Wbrew wszystkiemu, znał swoją wartość. Na razie był tylko sobą – Adamem
na doczepkę w nowym związku matki, ale kiedyś będzie Kimś.
Gdy wyciągał serek topiony i kiełki warzyw
z lodówki, z twarzy wciąż nie schodził mu zadowolony z siebie uśmieszek. Nie
podda się tak łatwo, nawet jeśli miałby uprzykrzać Andrzejowi życie.
*
Sapnął hamując narastającą w nim irytację.
Doskonale potrafił zrozumieć, jak zatłoczonym miastem może być Wrocław ze względu
na swoją wielkość i liczbę ludności, ale już zdecydowanie nie mógł pojąć, jak
to jest że ludzie są WSZĘDZIE i robią WSZYSTKO na raz, łącznie z wpadaniem na
kogoś, popychaniem i deptaniem stóp! Czy ci ludzie są ślepi?!
Westchnął naprawdę głośno i ciężko, gdy po
raz kolejny dostał od jakiegoś zarośniętego mężczyzny w średnim wieku z łokcia
w ramię. Brunet obejrzał się na niego i spuścił szybko wzrok jak gdyby właśnie
nie trącił go dość boleśnie. Najwyraźniej wychodząc z założenia, że skoro
szturchnął innego faceta, to tego nie zaboli. Bo przecież nie jest babą.
Jeszcze kilka minut wcześniej podeptała go starsza pani w jaskrawo czerwonych
butach na grubym, wysokim obcasie (owym obcasem, co było niesamowicie bolesne,
ale Adam jakoś to zniósł hiperwentylując przez chwilę). Przez to jego prawa
stopa wciąż pulsowała delikatnym bólem i Adam po prostu chciał już wyjść z tego
autobusu na Grabiszyńskiej, a resztę drogi dojść pieszo pomimo marcowego
chłodu. Bo jeszcze chwila i zacznie wrzeszczeć…
Jak pomyślał, tak właśnie zrobił. Odetchnął
z ulgą, gdy przecisnął się w końcu między ludźmi do wyjścia z zatłoczonego
autobusu na jednym z przystanków ponurej, kamienicowej Grabiszyńskiej. Adam
kochał stare budynki, a ulica w nie obfitowała – częściej w podniszczone, ale
również i kilka odrestaurowanych. Chłonął ich widok, nie potrafiąc powstrzymać
niekontrolowanego uśmiechu wypływającemu mu na usta. Ciemne, deszczowe chmury
przysłaniały niebo i jeszcze bardziej poprawił mu się humor.
Nowe miasto, nowe i lepsze możliwości…
Odetchnął głęboko próbując po raz kolejny przyswoić sobie tę informację, która
jak na złość za każdym razem go zaskakiwała. Adam trochę obawiał się nowego
otoczenia, to fakt. Nie był pewny, czy da radę w środku roku szkolnego zdobyć
jakichś znajomych. W każdej nowej szkole w przeciągu kilku pierwszych miesięcy
tworzą się grupki i wzajemne koła adoracji. A Adam? Adam był Adamem.
Małomównym, grzecznym chłopcem z biednej, polskiej rodziny. A gdzie bieda tam i
patologia.
Zapomnij,
mruknął sam do siebie. Powinien zapomnieć o tym co było i żyć tym, co jest
teraz. Nie był towarzyski? No więc spróbuje być. Albo udawać. W końcu takie
miasto jak Wrocław jest pełne różnych klubów, a zwariowanych nastolatków
jeszcze więcej. Na pewno z kimś się zaprzyjaźni, niekoniecznie łamiąc własne
zasady.
Prawie w to wierzył.
*
W mieszkaniu był za piętnaście jedynasta.
Gmerał cicho dorobionym kluczem w zamku, więc gdy tuż za otwartymi drzwiami
stanął oko w oko z wyprostowanym jak struna Andrzejem, który powinien być w
pracy, omal nie zszedł na zawał... Cholera.
–
Cześć. – mruknął i spuścił wzrok na swoje rozchodzone zimówki. Ukląkł na jedno
kolano rozsznurowując kolejno sznurówki.
–
Dobry. Nie było cię. – zauważył pozbawionym emocji tonem. Adam przez kilka
sekund wahał się jak powinien zareagować. Ostatecznie wymruczał w końcu zwykłe
„mhm”, licząc że mężczyzna da mu spokój. Przeliczył się.
–
Słuchaj, młody. – zaczął twardym, przyciszonym głosem, odwracając się na chwilę
do tyłu aby sprawdzić czy nikt poza nimi tego nie usłyszy. Zaczyna się, pomyślał cierpko. – Wczorajsza sytuacja wzburzyła…
Trochę twoją mamą. Dzisiaj wieczorem chciałbym jej to wynagrodzić, więc masz
tutaj trochę drobnych i wyjdź koło dziewiętnastej na jakąś pizzę, okej? – Nim
zdążył cokolwiek powiedzieć ,w Adamową dłoń został wepchnięty zwitek
dwudziestek. Patrzył na nie, zdawało się przez dobre pół minuty, a nie kilka
rozciągających się sekund, aż w końcu spojrzał mężczyźnie cierpko w oczy i
odrzekł:
– Jasne. – odparł suchym tonem. Przez ułamek sekundy chciał dodać jeszcze „dziękuję”, ale pomyślał, że skoro Andrzej sam z siebie i to jeszcze ZA COŚ daje mu pieniądze, to nie ma potrzeby aby być nadmiernie życzliwym.
– Jasne. – odparł suchym tonem. Przez ułamek sekundy chciał dodać jeszcze „dziękuję”, ale pomyślał, że skoro Andrzej sam z siebie i to jeszcze ZA COŚ daje mu pieniądze, to nie ma potrzeby aby być nadmiernie życzliwym.
–
Tylko nie wróć zbyt późno… – Chłopak zamrugał, czyżby Andrzej się o niego…? – Justyna będzie się martwić. –
wymruczał z wyraźną niechęcią. A jednak
nie.
Skrzywił minimalnie kąciki ust, pokiwał
głową że rozumie i ściągnął z siebie w końcu kurtkę. W tym samym czasie ciemna
czupryna zniknęła w którymś z pokoi. Nie obchodziło go, w którym.
Chłopak wyznawał zasadę, że najlepiej być
sobą. Widać Andrzej nie wiele się różnił od niego. I może Adam trochę za bardzo
demonizował jego postać. Ostatecznie wyglądał jakby naprawdę kochał mamę. A kim
jest on, żeby poddawać czyjeś uczucia wątpliwości?
Ruszył w stronę swojego pokoju rozmasowując
palcami nasadę nosa. Ile to on miał jeszcze do wypakowania własnych bibelotów…
Zdecydowanie nie cierpiał przeprowadzek.
*
Mrużąc oczy, zerknęła na wchodzącą do
sypialni postać. Idealnie skrojona, niebieska koszula opinała jej wysokiego partnera
kusząco, eksponując co trzeba. Co jak co, ale Andrzej zdecydowanie nie był z tych pracowników biurowych, którym rośnie
mięsień piwny. Przekonała się o tym już niejednokrotnie i czasem wciąż nie
wierzyła, że spotkało ją takie szczęście.
Andrzej był przystojny i wykształcony, co
równało się dobrym zarobkom. Miał marzenia, spełniał się zarówno zawodowo, jak
i prywatnie. A poza tym był romantycznie zainteresowany Justyną. Zaopiekował
się najpierw nią, a potem również jej synem, chociaż wcale go o to nie prosiła.
Nigdy nie planowała, by ich relacje zaszły tak daleko. W końcu całe życie
karała się za błąd z młodości… Ale mężczyzna pokazał jej, że już więcej nie
musi.
Sprawił, iż pierwszy raz od odejścia
Krzyśka, poczuła się w porządku. Kochana i bezpieczna. Dbał o nią najlepiej jak
potrafił, czasem z rzucającą się w oczy, słodką nieporadnością. Kiedy indziej z
wielką pewnością siebie, pamiętając jednak o kruchości kobiety. Andrzej zawsze
był wobec niej szczery, i za to go ceniła. Już na początku ich znajomości,
wyjaśnił jej, iż sam również musi nauczyć się tego wszystkiego od nowa.
Justyna nie była jedyną skrzywdzoną przez los.
Usiadł koło niej na łóżku, gdzie od rana odpoczywała.
Mimo to nieznośny ból głowy nie odstępował jej na krok.
–
Jak się czujesz? – kąciki ust drgnęły jej ku górze, słysząc ten łagodny, przepełniony
troską ton. Och, jak ona go kochała! Czy był lepszy mężczyzna od Andrzeja? Nie wierzyła.
–
Wciąż boli, ale do wieczora na pewno przejdzie. – przymknęła powieki, czując
się absolutnie bezpiecznie w towarzystwie partnera. Poczuła, jak kładzie
chłodną dłoń na jej czoło i niespiesznie gładzi, co przyniosło nieco ukojenia.
Zamruczała z zadowoleniem, lecz chwilę potem po raz kolejny naszła ją nurtująca
myśl. Nie chciała psuć chwili, ale męczyło ją to od wczoraj i nie podobał się
jej kierunek, w którym to wszystko mogło zmierzać.
–
Andrzej… – mruknęła słabym, niepewnym głosem – Bo ja chciałabym… – zacięła się,
szukając odpowiednich słów. Jak miała się wyrazić, żeby upiec dwie pieczenie na
jednym ogniu? Bo wiedziała, że jeśli teraz odpuści to skrzywdzi nie tylko swoją
miłość, ale przede wszystkim własnego syna.
–
Tak? – głos mężczyzny wciąż zawierał w sobie tę przyjemną nutę. W ogóle jego
głos od początku wydawał się bardzo przyjemny. Zdawała sobie sprawę, że Andrzej
w pracy znacząco inaczej kreował dla odbiorów swoją postać. Wyniosły, poważny i surowy. Skrupulatnie
wypełniał ciążące na nim obowiązki, przez co niekiedy zdawał się być odbierany
za zbyt sztywnego i nieprzyjemnego. W takich momentach jak ten, chciało się jej
śmiać w duchu. Mało kto znał takiego Andrzeja!
I nigdy się jej nie znudzi.
Westchnęła. Jeśli nie teraz, to kiedy?
–
Wiesz. Ty i Adaś… – słyszała, że teraz on westchnął. Delikatnie zmarszczyła
brwi i przyjrzała twarzy bruneta. Niebieskie oczy wpatrzyły się gdzieś w obraz
zza oknem. – Chciałabym żebyście się dogadali. – zakończyła płasko. – Adaś
naprawdę nie jest taki jak... – przerwał jej, zanim zdążyła przywołać
wczorajszą, wciąż świeżą sprawę.
–
Wiem, że nie jest – odparł szybko i westchnął po raz drugi. – A także, że nigdy
nie zostawiłabyś swoje dziecko same sobie. Po prostu… Jest tak podobny do
ciebie, a zarazem tak różny. Adam zdaje się mieć… Odmienne patrzenie na
świat. Nie mówię, że to źle… – zapewnił
szybko i zamotał się na chwilę, Justyna cierpliwie czekała na ciąg dalszy,
studiując jego mimikę twarzy. – Chyba
nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że wkrótce będę dla niego ojcem. Kocham Cię
i boję się, że on mógłby wywrzeć jakiś… Zły wpływ na ciebie. Na nas. – ostatnie
słowa wypowiedział szeptem, jednak ich przekaz – doskonale zrozumiany Justynie,
bardzo ją zaskoczył.
–
Adaś…? – spytała głupio, jednak czując na sobie zażenowane spojrzenie Andrzeja,
zreflektowała się szybko. – Andrzej, Adam nie jest taką osobą. Moje małżeństwo
było najgorszą decyzją jaką podjęłam w swoim życiu, ale nie żałuję tego, że mam
Adasia. Michał jest… Michał zawsze był bardziej za ojcem. Starałam się ze
wszystkich sił wyplenić z niego to, co zasiał w nim Krzysiek. Poległam. Ale
Adam jest inny. – powiedziała z
naciskiem i wzięła głęboki, uspokajający oddech. Skoro powiedziała A. musi też
powiedzieć B. – Wiem, że to dla ciebie niekomfortowa sytuacja, mimo to nigdy nie
zgodzę się, żeby mojego najmłodszego, ukochanego syna traktowano jak diabła
wcielonego, bo to najzwyczajniejsza bzdura.
– dostrzegła jak jej partner spuszcza głowę w dół i płoni się na policzkach. –
Andrzej, ten chłopak nigdy tak naprawdę nie miał ojca. Wychowałam go najlepiej
jak umiałam, a teraz mam Ciebie i
chcę żebyś to Ty, stał się dla niego
wzorem. Proszę cię. – starała się powstrzymać drżenie w głosie, jednak wbrew
chęcią wydobyło się z niej zduszone chlipnięcie.
Zakochałam się w tym! Warto było czekać <3 Wszystko takie ładne, zaplanowan. Nic tylko czytać i zachwycać się, bo dużo napisałaś, ale cudnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.
fajne podoba mi sie
OdpowiedzUsuńwreszcie cos fajnego w ten dzien sie wydarzylo ze opowiadanie jest juz
Właśnie dostałem linka i przeczytałem xD ładnie i progres widze w pisaniu xD
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie. Bedzie długie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Możliwe ;)
UsuńO, aktualne opowiadanie. Ogarnęłam trochę opis i zabrałam się za to.
OdpowiedzUsuńNo i Ci powiem, że wprawy nabrałaś. Widać, że już sporo w życiu przeczytałaś książek i już nie raz, nie dwa pisałaś opowiadania. Co do samego Atmosphere, to tak:
-Akcja dzieje się w Polsce- nie pamiętam, by kiedyś u Ciebie działa się tutaj, taka ciekawa odmiana
- Całkiem ciekawe profile postaci, na plus, od początku coś o nich więcej wiemy
- Obrazek na końcu to także miły dodatek
-Nie widzę błędów ortograficznych i stylistycznych
- Od początku są podstawowe wprowadzenia w wątki, cieszę się, może się rozegra dodatkowy wątek między Justyną a partnerem
- Nie do końca jest dla mnie jasny początek, ale wprowadza jakąś atmosferę, jak w tytule. Albo klimat...
Na początek nic więcej nie stwierdzę, ale z biegiem akcji się okaże, co dalej.
Aha, no i rozbudowany rozdział. To jest dość długi. Przyzowicie, fajnie.
Yumi
ヽ(;▽;)ノ doczekaliśmy się!
OdpowiedzUsuńDziękujemy
ciezko cos shejtować tutaj, ten rozdział jest poprostu dobrze napisany i czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńNiektóre słowa są pisane ukośną czcionką, dlaczego?
OdpowiedzUsuń/A
Nie trudno się domyślić, że wtrącenia po ukosie wyrażają to, co sądzi bohater.
Usuń