Atmosphere – 1 – Napięta atmosfera

     Śnił o czarnych, śledzących go cieniach. Gięły się przy sobie, szepcząc jadowicie o tym, co mu zrobią, gdy go dopadną. Jeden, będący najbliżej wyciągał do niego nieproporcjonalną dłoń zakończoną szponami. Już prawie go uchwycił, lecz nagle na przestrzeni ciemnej otchłani rozległ się charakterystyczny ciąg wibracji. Znajomej wibracji. Wszystko zamarło jak po wciśnięciu pauzy.
    Zamrugał kilkakrotnie odpędzając wielobarwne mroczki latające mu przed zieloną tęczówką. Leżał na plecach, wbijając wzrok w bielutki sufit. Tak inny od tego z poprzedniego mieszkania; pożółkłego i zalanego w rogu. Wszystko tu było takie czyste i nienaturalne, nadal nie mógł uwierzyć, że od teraz może mieszkać w tak… Odpowiednich warunkach.
     Przeprowadził się tu z matką tydzień temu. Samo mieszkanie należało do nowego faceta jego matki, Justyny. Jeżeli dobrze pamiętał, postawny, surowy mężczyzna pracował w jakiejś dobrze prosperującej firmie architektonicznej, więc mógł sobie pozwolić na tego typu lokum. Z trzema sypialniami; największą należącą do Justyny i Andrzeja, bo tak miał na imię jego przyszły ojczym oraz dwiema mniejszymi, sąsiadującymi ze sobą – Adama, a także mającym dotrzeć pod koniec następnego tygodnia, Adriana, chrzestnego syna Andrzeja, który dotąd studiował w Londynie.
     Nie miał pojęcia, po co ktoś miałby wracać z fantastycznego Londynu do brudnej, biednej Polski, ale nie wnikał. Z rozmowy między swoją mamą, a Andrzejem wywnioskował tylko tyle, iż nowa osoba mająca z nimi mieszkać ma pomagać przy nowym Wrocławskim projekcie, dlatego zamieszka u nich na najbliższe dwa czy trzy miesiące.
     Tak naprawdę Adam miał to wszystko gdzieś. Wciąż żył wydarzeniami z przed kilkunastu godzin, gdy ktoś zaczął walić do drzwi mieszkania.
     Pospiesznie wyłączył wibracje budzika starej komórki znajdującej się na szafce nocnej przy swoim nienaturalnie dużym jak na standardy Adama, łóżku. Przepocona kołdra lepiła się do jego bladej skóry.
    Uniósł się cicho z posłania i od razu skierował w stronę kolejnego, zbyt wielkiego mebla w stosunku do ilości posiadanej przez niego odzieży. Szafa z ciemnego drewna zdawała się z niego kpić, oczywiście, do czasu gdy Justyna z gotówką w dłoni zabierze go na pierwsze prawdziwe zakupy do nowego mieszkania.
    W pokoju na własny użytek dostał jeszcze wysoką, dość pojemną meblościankę w tym samym odcieniu, do tego obijany w czarną skórę fotel biurowy na kółkach oraz niewielką, cydrową kanapę z jeszcze mniejszym, drewnianym stoliczkiem o niskiej półce pod spodem.
     Ostrożnie otwierając długie drzwiczki szafy, wyciągnął granatowy, ciepły sweter i stare, przetarte na kolanach, ciemne dżinsy. Do tego z dolnej, wysuwanej szuflady wygrzebał jasnoniebieskie bokserki i na paluszkach ruszył ku wyjściu z pokoju. Dochodziła ósma rano i miał głęboką nadzieję, że wszyscy będę spać jeszcze przez dobre pół godziny, kiedy w między czasie on zdąży wziąć szybki prysznic i ukraść z lodówki coś na śniadanie. Potem jak najszybciej ulotni się z tego jakże ekskluzywnego miejsca.
    Nie przywykł do takich wygód. Jeszcze dobre trzy lata temu klepali z matką i starszym bratem biedę. To znaczy, właściwie on i Justyna, bo Michała dość szybko łapali na kradzieżach  i usadzali w pierdlu. Ostatni raz, gdy o nim słyszał, policja przeszukiwała ich mieszkanie po narkotykach. Nie był w szoku.
    Pomimo gęstych, ciemnych chmur było już całkiem widno. Andrzej miał wyjść do pracy koło dziewiątej, a mama wzięła w salonie fryzjerskim dzień wolnego. Bardzo liczył na to, że nie spotka żadnego z nich w tym czasie. Po śniadaniu chciał się stąd ulotnić i chociaż była sobota, a on do nowej szkoły miał przyjść dopiero we wtorek szóstego marca, sądził że na nieznanym mu mieście da radę przeczekać chociaż do dwunastej w południe. Od kiedy się tu wprowadzili, nie miał okazji wyjść na dłużej z domu aby się rozejrzeć. Głównie rozpakowywał swoje rzeczy i pomagał przenosić stare graty z poprzedniego mieszkania do tego, a to wbrew pozorom zajmowało dość dużo czasu.
    Już nie wspominając o tym, jak odnosił się do niego Andrzej. Mężczyzna patrzył na Adama jak na insekta zbłądzonego w jego ładnym i eleganckim domu. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że mu zawadza. Przeszkadza w wiciu sobie gniazda z Justyną, pasożytuje i zabiera tlen.
    W drodze do łazienki na końcu korytarza, przewrócił teatralnie oczami. Justyna była kochającą matką, nie pozwoliłaby go wyrzucić. Andrzej musiał się z tym pogodzić i ostatecznie rzucał tylko niezadowolone spojrzenie.
    Nie myśląc dłużej o niechęci mężczyzny do siebie, wśliznął się do środka małej, nieomal sterylnie czystej łazienki i odświeżył po nieprzyjemnej nocy.

*
    Kilkanaście minut później, umyty i pachnący wyściubił nosa zza drzwi. W mieszkaniu zdawało się być równie cicho co wcześniej, więc wyszedł już całkowicie na przyciemniony korytarz. Na palcach skręcił w stronę kuchni, będącej na szczęście tuż obok i przestąpiwszy jej próg, odetchnął w duchu. Pusto.  
    Zrobi sobie jakąś kanapkę i może zabierze jeszcze coś na drogę, wyjdzie, a raczej – zniknie nowej rodzinie z oczu, przeczekując w nadziei na rozluźnienie panującej od wczoraj w domu atmosfery. Michał przekroczył pewną granicę przychodząc tu i grożąc. Niemal w tym samym momencie z pracy wrócił Andrzej. W innym przypadku pewnie czerpałby przyjemność z jego zirytowanej miny, ale nie tym razem.
    Zbliżała się powoli dwudziesta. Pomagał  mamie przy kolacji, gdy nagle rozległ się notoryczny, piszczący dźwięk dzwonka od drzwi mieszkania, a potem natarczywe walenie w nie. Za nimi stał naćpany Michał, a nie więcej jak pięć minut później, również jego przyszły ojczym, którego złość po wszystkim skierowana została na Adama wyzwanego od „cholernych szczeniaków i społecznych śmieci.”
    Myślał, że szlochająca w sypialni matka zignorowała te docinki tylko dlatego, że była już zwyczajnie zmęczona tym wszystkim. Przegonienie brata samemu, a przede wszystkim trzymanie go z daleka od matki nie było łatwe i pierwszy raz Adam naprawdę się go bał. Blada, wręcz chorobliwie wyglądająca skóra, przepocone ubranie i nerwowe, latające po wszystkim spojrzenie dostatecznie upewniło go, że czarnowłosy jest pod wpływem.
    Nie dogadywali się, Adam wciąż pamiętał sytuację z pierwszej gimnazjum, gdy Michał sprał go za użycie bez pytania ukradzionych przez niego słuchawek. Wtedy hamowała go świadomość, że młodszy brat jest słabym, chorowitym dzieciakiem. Jednak od tamtego czasu minęło dobre kilkanaście lat. Adam wyrósł bardziej, niż mógłby się spodziewać. Jego zdrowie się poprawiło, nabrał siły. Tylko wciąż nie potrafił się bić. Zawsze wolał utrzeć komuś nosa słownie niż poprzez pięści. Ale czy w tamtym momencie cokolwiek to obchodziło jego starszego brata?
     To był ten drugi raz, gdy dziękował w duchu Andrzejowi za szybkie dotarcie do domu. Wątpił żeby Justyna nie usłyszała wściekłych powarkiwań partnera, gdy tłumaczył mu, kim jest facet z przed chwili. Nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Ważne, że pojawił się ktoś wystarczająco wpływowy by odstraszyć agresywnego napastnika. Puścił więc mimo uszu późniejsze obelgi pod swoim adresem… Bo zdecydowanie nie zaliczał się do śmieci.
    Prawda, przed związkiem Justyny z Andrzejem, byli biedni i często ledwo wiązali koniec z końcem, jednak najmłodsza latorośl uczyła się wręcz doskonale. Adam chciał zostać chirurgiem, przeskakując każdą przeszkodę jaka miała mu się napatoczyć w drodze do spełniania celu. Nie palił, nie pił, nie przejawiał zachowań agresywnych. Eliminował wszystkie możliwe skazy, które w jakikolwiek sposób mogłyby go od tego celu oddalić. Chciał zostać kimś wielkim i pomagać innym ludziom, jak tylko mógł.
    Ze względu na nowy związek matki przeniósł się do innej szkoły w połowie drugiego roku, zostawił swoich doczesnych przyjaciół, znajome ulice, budynki. Całą swoją przeszłość dla widzimisie Justyny.
    Na szczęście miał tak doskonałe oceny, że żaden z nauczycieli z byłej ani obecnej szkoły nie robił mu z przenosin problemów. Wręcz przeciwnie, dyrekcja nowej szkoły traktowała Andrzeja z jakąś nienormalną nabożnością, a jego „syna” jak cholernie drogocenny, stary artefakt. Nie wiedział, co sądzić. Nie wykluczał, że mężczyzna pociągnął za jakieś biznesowe sznurki. Ale czy narzekał? Placówka miała bardzo dobrą renomę, lepszą niż wcześniejsza.
    Zaczynał życie od nowa jako siedemnastolatek z Wrocławia. I czy tego chciał, czy nie, musiał przywyknąć. Dostosować się i może w końcu znaleźć tutaj trochę więcej szczęścia. W tym wygodnym, zadbanym domu ze szczęśliwą, kochającą matką oraz bogatym ojczymem, który starał się chociaż tolerować jego istnienie.
    Uśmiech mimowolnie wypłynął mu na wąskie usta. Wbrew wszystkiemu, znał swoją wartość. Na razie był tylko sobą – Adamem na doczepkę w nowym związku matki, ale kiedyś będzie Kimś.
    Gdy wyciągał serek topiony i kiełki warzyw z lodówki, z twarzy wciąż nie schodził mu zadowolony z siebie uśmieszek. Nie podda się tak łatwo, nawet jeśli miałby uprzykrzać Andrzejowi życie.
*
    Sapnął hamując narastającą w nim irytację. Doskonale potrafił zrozumieć, jak zatłoczonym miastem może być Wrocław ze względu na swoją wielkość i liczbę ludności, ale już zdecydowanie nie mógł pojąć, jak to jest że ludzie są WSZĘDZIE i robią WSZYSTKO na raz, łącznie z wpadaniem na kogoś, popychaniem i deptaniem stóp! Czy ci ludzie są ślepi?!
    Westchnął naprawdę głośno i ciężko, gdy po raz kolejny dostał od jakiegoś zarośniętego mężczyzny w średnim wieku z łokcia w ramię. Brunet obejrzał się na niego i spuścił szybko wzrok jak gdyby właśnie nie trącił go dość boleśnie. Najwyraźniej wychodząc z założenia, że skoro szturchnął innego faceta, to tego nie zaboli. Bo przecież nie jest babą. Jeszcze kilka minut wcześniej podeptała go starsza pani w jaskrawo czerwonych butach na grubym, wysokim obcasie (owym obcasem, co było niesamowicie bolesne, ale Adam jakoś to zniósł hiperwentylując przez chwilę). Przez to jego prawa stopa wciąż pulsowała delikatnym bólem i Adam po prostu chciał już wyjść z tego autobusu na Grabiszyńskiej, a resztę drogi dojść pieszo pomimo marcowego chłodu. Bo jeszcze chwila i zacznie wrzeszczeć…
    Jak pomyślał, tak właśnie zrobił. Odetchnął z ulgą, gdy przecisnął się w końcu między ludźmi do wyjścia z zatłoczonego autobusu na jednym z przystanków ponurej, kamienicowej Grabiszyńskiej. Adam kochał stare budynki, a ulica w nie obfitowała – częściej w podniszczone, ale również i kilka odrestaurowanych. Chłonął ich widok, nie potrafiąc powstrzymać niekontrolowanego uśmiechu wypływającemu mu na usta. Ciemne, deszczowe chmury przysłaniały niebo i jeszcze bardziej poprawił mu się humor.
    Nowe miasto, nowe i lepsze możliwości… Odetchnął głęboko próbując po raz kolejny przyswoić sobie tę informację, która jak na złość za każdym razem go zaskakiwała. Adam trochę obawiał się nowego otoczenia, to fakt. Nie był pewny, czy da radę w środku roku szkolnego zdobyć jakichś znajomych. W każdej nowej szkole w przeciągu kilku pierwszych miesięcy tworzą się grupki i wzajemne koła adoracji. A Adam? Adam był Adamem. Małomównym, grzecznym chłopcem z biednej, polskiej rodziny. A gdzie bieda tam i patologia.
    Zapomnij, mruknął sam do siebie. Powinien zapomnieć o tym co było i żyć tym, co jest teraz. Nie był towarzyski? No więc spróbuje być. Albo udawać. W końcu takie miasto jak Wrocław jest pełne różnych klubów, a zwariowanych nastolatków jeszcze więcej. Na pewno z kimś się zaprzyjaźni, niekoniecznie łamiąc własne zasady.
    Prawie w to wierzył.
*

     W mieszkaniu był za piętnaście jedynasta. Gmerał cicho dorobionym kluczem w zamku, więc gdy tuż za otwartymi drzwiami stanął oko w oko z wyprostowanym jak struna Andrzejem, który powinien być w pracy, omal nie zszedł na zawał... Cholera.
– Cześć. – mruknął i spuścił wzrok na swoje rozchodzone zimówki. Ukląkł na jedno kolano rozsznurowując kolejno sznurówki.
– Dobry. Nie było cię. – zauważył pozbawionym emocji tonem. Adam przez kilka sekund wahał się jak powinien zareagować. Ostatecznie wymruczał w końcu zwykłe „mhm”, licząc że mężczyzna da mu spokój. Przeliczył się.
– Słuchaj, młody. – zaczął twardym, przyciszonym głosem, odwracając się na chwilę do tyłu aby sprawdzić czy nikt poza nimi tego nie usłyszy. Zaczyna się, pomyślał cierpko. – Wczorajsza sytuacja wzburzyła… Trochę twoją mamą. Dzisiaj wieczorem chciałbym jej to wynagrodzić, więc masz tutaj trochę drobnych i wyjdź koło dziewiętnastej na jakąś pizzę, okej? – Nim zdążył cokolwiek powiedzieć ,w Adamową dłoń został wepchnięty zwitek dwudziestek. Patrzył na nie, zdawało się przez dobre pół minuty, a nie kilka rozciągających się sekund, aż w końcu spojrzał mężczyźnie cierpko w oczy i odrzekł:
– Jasne. – odparł suchym tonem. Przez ułamek sekundy chciał dodać jeszcze „dziękuję”, ale pomyślał, że skoro Andrzej sam z siebie i to jeszcze ZA COŚ daje mu pieniądze, to nie ma potrzeby aby być nadmiernie życzliwym.
– Tylko nie wróć zbyt późno… – Chłopak zamrugał, czyżby Andrzej się o niego…? – Justyna będzie się martwić. – wymruczał z wyraźną niechęcią. A jednak nie.
     Skrzywił minimalnie kąciki ust, pokiwał głową że rozumie i ściągnął z siebie w końcu kurtkę. W tym samym czasie ciemna czupryna zniknęła w którymś z pokoi. Nie obchodziło go, w którym.
     Chłopak wyznawał zasadę, że najlepiej być sobą. Widać Andrzej nie wiele się różnił od niego. I może Adam trochę za bardzo demonizował jego postać. Ostatecznie wyglądał jakby naprawdę kochał mamę. A kim jest on, żeby poddawać czyjeś uczucia wątpliwości?
    Ruszył w stronę swojego pokoju rozmasowując palcami nasadę nosa. Ile to on miał jeszcze do wypakowania własnych bibelotów… Zdecydowanie nie cierpiał przeprowadzek.

*
    Mrużąc oczy, zerknęła na wchodzącą do sypialni postać. Idealnie skrojona, niebieska koszula opinała jej wysokiego partnera kusząco, eksponując co trzeba. Co jak co, ale Andrzej zdecydowanie nie był z tych pracowników biurowych, którym rośnie mięsień piwny. Przekonała się o tym już niejednokrotnie i czasem wciąż nie wierzyła, że spotkało ją takie szczęście.
    Andrzej był przystojny i wykształcony, co równało się dobrym zarobkom. Miał marzenia, spełniał się zarówno zawodowo, jak i prywatnie. A poza tym był romantycznie zainteresowany Justyną. Zaopiekował się najpierw nią, a potem również jej synem, chociaż wcale go o to nie prosiła. Nigdy nie planowała, by ich relacje zaszły tak daleko. W końcu całe życie karała się za błąd z młodości… Ale mężczyzna pokazał jej, że już więcej nie musi.
   Sprawił, iż pierwszy raz od odejścia Krzyśka, poczuła się w porządku. Kochana i bezpieczna. Dbał o nią najlepiej jak potrafił, czasem z rzucającą się w oczy, słodką nieporadnością. Kiedy indziej z wielką pewnością siebie, pamiętając jednak o kruchości kobiety. Andrzej zawsze był wobec niej szczery, i za to go ceniła. Już na początku ich znajomości, wyjaśnił jej, iż sam również musi nauczyć się tego wszystkiego od nowa.
 Justyna nie była jedyną skrzywdzoną przez los.
   Usiadł koło niej na łóżku, gdzie od rana odpoczywała. Mimo to nieznośny ból głowy nie odstępował jej na krok.
– Jak się czujesz? – kąciki ust drgnęły jej ku górze, słysząc ten łagodny, przepełniony troską ton. Och, jak ona go kochała! Czy był lepszy mężczyzna od Andrzeja? Nie wierzyła.
– Wciąż boli, ale do wieczora na pewno przejdzie. – przymknęła powieki, czując się absolutnie bezpiecznie w towarzystwie partnera. Poczuła, jak kładzie chłodną dłoń na jej czoło i niespiesznie gładzi, co przyniosło nieco ukojenia. Zamruczała z zadowoleniem, lecz chwilę potem po raz kolejny naszła ją nurtująca myśl. Nie chciała psuć chwili, ale męczyło ją to od wczoraj i nie podobał się jej kierunek, w którym to wszystko mogło zmierzać.
– Andrzej… – mruknęła słabym, niepewnym głosem – Bo ja chciałabym… – zacięła się, szukając odpowiednich słów. Jak miała się wyrazić, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Bo wiedziała, że jeśli teraz odpuści to skrzywdzi nie tylko swoją miłość, ale przede wszystkim własnego syna.
– Tak? – głos mężczyzny wciąż zawierał w sobie tę przyjemną nutę. W ogóle jego głos od początku wydawał się bardzo przyjemny. Zdawała sobie sprawę, że Andrzej w pracy znacząco inaczej kreował dla odbiorów swoją postać.  Wyniosły, poważny i surowy. Skrupulatnie wypełniał ciążące na nim obowiązki, przez co niekiedy zdawał się być odbierany za zbyt sztywnego i nieprzyjemnego. W takich momentach jak ten, chciało się jej śmiać w duchu. Mało kto znał takiego Andrzeja! I nigdy się jej nie znudzi.
   Westchnęła. Jeśli nie teraz, to kiedy?
– Wiesz. Ty i Adaś… – słyszała, że teraz on westchnął. Delikatnie zmarszczyła brwi i przyjrzała twarzy bruneta. Niebieskie oczy wpatrzyły się gdzieś w obraz zza oknem. – Chciałabym żebyście się dogadali. – zakończyła płasko. – Adaś naprawdę nie jest taki jak... – przerwał jej, zanim zdążyła przywołać wczorajszą, wciąż świeżą sprawę.
– Wiem, że nie jest – odparł szybko i westchnął po raz drugi. – A także, że nigdy nie zostawiłabyś swoje dziecko same sobie. Po prostu… Jest tak podobny do ciebie, a zarazem tak różny. Adam zdaje się mieć… Odmienne patrzenie na świat.  Nie mówię, że to źle… – zapewnił szybko i zamotał się na chwilę, Justyna cierpliwie czekała na ciąg dalszy, studiując jego mimikę twarzy.  – Chyba nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że wkrótce będę dla niego ojcem. Kocham Cię i boję się, że on mógłby wywrzeć jakiś… Zły wpływ na ciebie. Na nas. – ostatnie słowa wypowiedział szeptem, jednak ich przekaz – doskonale zrozumiany Justynie, bardzo ją zaskoczył.
– Adaś…? – spytała głupio, jednak czując na sobie zażenowane spojrzenie Andrzeja, zreflektowała się szybko. – Andrzej, Adam nie jest taką osobą. Moje małżeństwo było najgorszą decyzją jaką podjęłam w swoim życiu, ale nie żałuję tego, że mam Adasia. Michał jest… Michał zawsze był bardziej za ojcem. Starałam się ze wszystkich sił wyplenić z niego to, co zasiał w nim Krzysiek. Poległam. Ale Adam jest inny. – powiedziała z naciskiem i wzięła głęboki, uspokajający oddech. Skoro powiedziała A. musi też powiedzieć B. – Wiem, że to dla ciebie niekomfortowa sytuacja, mimo to nigdy nie zgodzę się, żeby mojego najmłodszego, ukochanego syna traktowano jak diabła wcielonego, bo to najzwyczajniejsza bzdura. – dostrzegła jak jej partner spuszcza głowę w dół i płoni się na policzkach. – Andrzej, ten chłopak nigdy tak naprawdę nie miał ojca. Wychowałam go najlepiej jak umiałam, a teraz mam Ciebie i chcę żebyś to Ty, stał się dla niego wzorem. Proszę cię. – starała się powstrzymać drżenie w głosie, jednak wbrew chęcią wydobyło się z niej zduszone chlipnięcie.
    Czuła, jak oplata jej drobne ciało swoimi ramionami i słyszała szept, obiecujący że tym razem będzie lepiej. Będzie w porządku.



Komentarze

  1. Zakochałam się w tym! Warto było czekać <3 Wszystko takie ładne, zaplanowan. Nic tylko czytać i zachwycać się, bo dużo napisałaś, ale cudnie.
    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. fajne podoba mi sie
    wreszcie cos fajnego w ten dzien sie wydarzylo ze opowiadanie jest juz

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie dostałem linka i przeczytałem xD ładnie i progres widze w pisaniu xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Super opowiadanie. Bedzie długie?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O, aktualne opowiadanie. Ogarnęłam trochę opis i zabrałam się za to.
    No i Ci powiem, że wprawy nabrałaś. Widać, że już sporo w życiu przeczytałaś książek i już nie raz, nie dwa pisałaś opowiadania. Co do samego Atmosphere, to tak:
    -Akcja dzieje się w Polsce- nie pamiętam, by kiedyś u Ciebie działa się tutaj, taka ciekawa odmiana
    - Całkiem ciekawe profile postaci, na plus, od początku coś o nich więcej wiemy
    - Obrazek na końcu to także miły dodatek
    -Nie widzę błędów ortograficznych i stylistycznych
    - Od początku są podstawowe wprowadzenia w wątki, cieszę się, może się rozegra dodatkowy wątek między Justyną a partnerem
    - Nie do końca jest dla mnie jasny początek, ale wprowadza jakąś atmosferę, jak w tytule. Albo klimat...
    Na początek nic więcej nie stwierdzę, ale z biegiem akcji się okaże, co dalej.
    Aha, no i rozbudowany rozdział. To jest dość długi. Przyzowicie, fajnie.
    Yumi

    OdpowiedzUsuń
  6. ヽ(;▽;)ノ doczekaliśmy się!
    Dziękujemy

    OdpowiedzUsuń
  7. ciezko cos shejtować tutaj, ten rozdział jest poprostu dobrze napisany i czekam na wiecej

    OdpowiedzUsuń
  8. Niektóre słowa są pisane ukośną czcionką, dlaczego?
    /A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie trudno się domyślić, że wtrącenia po ukosie wyrażają to, co sądzi bohater.

      Usuń

Prześlij komentarz