Another World - 0.1 - Zielone samotnie [Impulse]

Krótki, bo krótki, ale jest. Musiałam wydzielić żeby zdążyć na narzucony samej sobie czas i ze snem (wstaję rano do fryzjera, zakupy, odwiedziny prababci). Strasznie nie lubię odpierniczać czegokolwiek na pół gwizdka. Nazwijcie mnie nadgorliwą, ale lubię się czuć uczciwie. W trakcie część 0.2 - "Stołówkowy ostracyzm", aktualnie 242 słowa. W ogóle rozpisałam to opowiadanie na 42 rozdziały. Ciekawe, co z tego wyjdzie. Mam mało czasu, za dużo bólu w kręgosłupie i takie tam. AHA, mam jeszcze tragicznie słabą pamięć w ostatnim czasie. Siedziałam dzisiaj w pracy i zastanawiałam się nad tym, co planowałam wrzucić i - szok, nie miałam pojęcia XDDD Za dużo zaczętych randomowych projektów. Serio muszę popracować nad tygodniem z jednym opowiadaniem. Solidnie wziąć się za kończenie one-shotów żeby się ich pozbyć.

No, co do WAŻNYCH informacji. Zrobiłam krótki przewodnik po wykreowanym alternatywnym świecie. Przeczytajcie dokładnie przed przeczytaniem! Fanfik stworzony w oparciu o bohaterów fenomenalnego serialu (sci-fi) "Impulse"dostepnego na youtube. Zakochałam się w tej serii. Gorąco wam go polecam. Dla osób ze słabym angielskim - bez obaw, spokojnie da się obejrzeć bez wielkiej znajomości języka, ja połknęłam cały sezon bez tłumaczenia - początkowo z czytaniem angielskich napisów, a całą resztą do 3 odc 2 sezonu już z samym słuchaniem. Przyjemne z pożytecznym. A dlaczego w Another World będą tylko Henry i Nikolai? To wytłumaczę przy okazji publikowania prawie skończonego Free Your Soul (ten fanfik do pewnego momentu "trzyma się" fabuły serialu, są tak potężne spojlery, że naprawdę polecam najpierw obejrzeć, a potem przygotowywać się na czytanie. Chyba że ktoś już ma oglądanie za sobą albo nie planuje zaczynać). AW możecie spokojnie czytać, pożyczyłam tylko fizjonomię i osobowości tej dwójki xD
Z racji na planowaną długość opowiadanie ma swoją własną zakładkę, tam też znajdziecie PRZEWODNIK PO INNYM ŚWIECIE --->>> TUTAJ.

Miłego czytania!
_________ 
     Las ginął w mroku. Lekki, chłodny wietrzyk przemykający pomiędzy roślinnością wprawiał liście w pieszczotliwy, słodki szelest. Czerń nieba obsypały konstelacje gwiazd.
     Były martwe mimo swoistej obecności, podobnie zresztą jak ona. Chrzęst zwiędłych liści pod wysokimi wojskowymi butami potwierdzał tę wszechobecną śmierć. Głęboko w sobie, gdy sięgała skupieniem po czerwoną nić – słyszała za jej pośrednictwem szum krwi zwierzęcia, miarowe bicie małego serca.
     Dobrze widziała w ciemności, ale i tak dotykała każde drzewo obok którego przechodziła. Muskała palcami chropowatość kory, wdychała zapach żywicy i gnijących liści. Zastanawiała się, jakby to było urodzić się driadą albo jakimś leśnym duszkiem. Może leszym, panem lasu? Czy to wyjątkowe połączenia z przyrodą odczuwałaby tak samo, jak to którym posługiwały się bliksy?
     Nigdy osobiście nie poznała żadnego z mówiących magicznych mieszkańców lasu. Ponoć wolały swoją zieloną samotnię i nie utożsamiały się z innymi człowieko-podobnymi. Czasem rozmyślała nad tym, że dużo by dała aby na jej barkach nie spoczywało zbyt wielkie brzemię. Mogłaby opiekować się lasem, łąkami albo jeziorem – to nie wymagało specjalnego poświęcenia. Nie lubiła obowiązków ani poczucia misji. Za bardzo bała się unicestwienia. Bała się też Strachu.
     Jutrzejszy wyjazd był bowiem trochę jak widmo zgonu. Kto wie, co ją czeka na miejscu albo na pierwszych prawdziwych łowach? Dlatego wbrew zasadom po raz ostatni udała się ugasić pragnienie krwi. Zawsze do lasu, gdzie piła z tego samego omamionego jej nicią zwierzęcia. Były połączone jeszcze do końca tej nocy, potem ją uwolni i przestanie słyszeć echo galopującego serca.
     Bliks – mający wiele wspólnego ze swym wampirzym kuzynem, lecz odmiennie od niego – stawał się bliksem za sprawą przenoszonych genów. Pił krew aby zachować swoje moce i odporność, zarazem istniejąc zgodnie z czasem śmiertelników i ani skradzionej minuty dłużej. Wskrzeszał zmarłych jako osobiste marionetki. Nawiązywał więź z ofiarą. Padał ofiarą prześladowań zarówno ludzi, jak i Przekleństw.
     Kiedy lata temu Strach, jedno z trzech najpotężniejszych Przekleństw wbiło w nią swoje szpony – dotąd nie potrafiła go z siebie wyrzucić, a jedynie łagodzić symptomy. Dlatego znalazłam się w Akademii Stworzeń Nocy, pomyślała. W akademii odnalazła schronienie i siłę, której desperacko potrzebowała do przetrwania. Dopiero jutro wszystko zacznie się tak naprawdę. Walka o przeżycie oraz odbudowę lepszego świata, bezpieczeństwo dla przyszłych pokoleń. Spokój.
     Fantazjując o nowym świecie wyobrażała sobie, że może wyjść z ukrycia i żaden ostro zakończony kamień nie poleci w jej stronę. Nie zostanie nazwana potworem ani zdrajcą. Nie będzie budzić już strachu czy wytwarzać wokół siebie bariery dystansu. Złudzenie – tym były jej naiwne marzenia. Bliksy dyskryminowano nawet przez pozostałe rasy. Bo kuzyni wampirów, bo trafiają im się niepojęte zdolności, bo mogą głodować miesiące i sprawiać wrażenie sytych, i zadowolonych, to że potrafią nawiązać nikczemną więź ze wszystkim, w czym płynęła krew albo ożywić kości trzymające się na strzępkach mięśni.
     Bliksy nie miały przyjaciół. Jedyni bliscy, jakich posiadali to osoby noszące w sobie ten sam gen, a nie było ich wielu. Często po prostu się nie uaktywniał, przeskakiwał kilka pokolenia jak niespodzianka. Tworzyło to olbrzymią, samotną wyrwę.
     Stanęła na  niewielkiej polanie wśród placków obumarłej trawy. Podeszła tak blisko, jak tylko mogła, jednocześnie szanując należącą do niej przestrzeń. Wezwała ją, wprawiając nitkę w miękkie drgania. Czekała kilkanaście minut, pocierała zimne dłonie o dżinsy. Listopadowy ziąb nadchodził wielkimi krokami, więc może tym lepiej, że wyjeżdża już jutro. Od 2002 pogoda jakby dostosowała się do nowego porządku. Do chaosu. A zimy w Oregonie potrafiły stać się wyjątkowym koszmarem.
     Stworzenie zatrzymało się najpierw na skraju polany, gdzie strzygło turkusowymi uszami. Rozpoznając Cole, podeszła pewnie i schyliła przed nią głowę z imponującym porożem. Orle skrzydła z długimi błękitnymi i cętkowatymi piórami zwinęła przy bokach, a ona zapragnęła wyrwać jedno z nich na pamiątkę. Większość uważała Perytony za stworzenia mitu – nieistniejące, lecz piękne legendy. Istotnie było ich niewiele, chociaż zdawało się to nasilone przez ich rozpierzchnięcie po całym globie – podróżowały samotnie, a kiedy już decydowały się gdzieś osiąść otaczały swój dom magią – delikatną niczym mgiełka, praktycznie niewyczuwalną i z tego powodu tak bezpieczną.
     Prawie nie dało się ich wytropić. Tym bardziej zobaczenie ich graniczyło z cudem. Henry udało się tylko dlatego, że urodziła się jako bliks i miała coś, czego nie miał nikt inny. Podstępem udało jej się przeniknąć do domu Perytona. Skosztować krwi, czym przypłaciła głęboką raną na boku od ataku porożem. Były niewrażliwe na wszelką broń, więc równie dobrze ktokolwiek, kto miał przyjemność na nie wpaść, mógł zostać rozpłatany rogami zanim zdążyłby je udokumentować.
– Chodź, moja droga – powiedziała łagodnie. Stworzenie zbliżyło się o kilka kroków i odsłoniło przed nią włochatą szyję o barwie mchu. Schylając się, pogłaskała ją uspokajająco po puszystym karku.
     Ostrożnie wbiła kły jak szpilki, starając się wydzielić więcej śliny aby złagodzić ból. Krew Perytona miała smak kwaśnych żelków i Henry skręcało za każdym razem, gdy część dostawała jej się do ust. Miała za to większą witalność od nie magicznych stworzeń, najwytrzymalsza bateria ze wszystkich. Usłyszała kiedyś, że wspaniałego kopa dostaje się tylko po wypiciu krwi ze związanym nicią śmiertelnikiem – obecnie miała ochotę z tym polemizować. Najwyraźniej żaden kuzyn wampira nie pił wcześniej z mitycznego stworzenia.
     Zanim skończyła pociągnęła nadprogramowy łyk. Kły wsunęły się na miejsce, ponownie stając się zupełnie niewidocznymi w szeregu równego, białego uzębienia. Pośliniła palec, rozsmarowała ślinę na rance aby szybciej się zasklepiła.
– Nie sądzę byśmy miały okazję do następnego spotkania – Patrzyła na Henry czarnymi oczyma. Nosem musnęła niegdyś przebity przez nią bok. Roześmiała się. – Spłódź kilka perytonów pod moją nieobecność, hmm? W imię przetrwania gatunku, oczywiście – zażartowała. Uderzyła kopytem o ziemię, po czym zatrzepotała skrzydłami. – Nie? Jak wolisz, ale ja na twoim miejscu bym to przemyślała…
     Henrietta cofnęła się o krok. Odetchnęła i sięgnęła do supełka czerwonej nici. Pociągnęła.
– Zwalniam cię z ciężaru więzi, Perytonie. Możesz odejść – rzekła formułkę.
     W tym samym momencie połączenie rozpadło się.
     Rozprostowała piękne skrzydła, jeszcze przez chwilę wwiercając nieodgadniony wzrok w bliksa. Potem wzbiła się kilka metrów w górę i uleciała między drzewa w kierunku, z którego przybyła. Henry skonsternował fakt, iż ponownie nie przypuściła ataku. Polubiły się…? Może nić niewiele znaczyła, kiedy do głosu dochodziło emocjonalne przywiązanie?
     Znowu było cicho. Dziwnie, serce Henry – nie licząc momentu żerowania – biło tak wolno, że w zasadzie ciężko było wyczuć jej puls. Przyzwyczaiła się do podsłuchiwania normalnego. W pewnym sensie nawet to lubiła.
     Nie traciła czasu na ponowny przemarsz przez las. Przeskoczyła.

Komentarze

  1. kurcze fajnie to napisalas podoba mi sie sposob narracji na pewno zostane fanką tego
    ciesze sie ze mimo wszystko nadal piszesz i mam nadzieje ze wiecej osob doceni twoj talent i zycze powodzenia w pisaniu jak zawsze twoja wierna czytelniczka

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz