You're mine – 2
Siedział
sztywno na krześle w drogiej, ekstrawaganckiej restauracji nieco z boku
okrągłego, nakrytego karmazynowym obrusem stołu. Od półtorej godziny
przysłuchiwał się dyskusji na temat firmy, którą jego pan w tajemnicy planował
wkrótce przejąć.
Zapisywał
posłusznie co ważniejsze kwestie. Niektóre informacji oznaczał pojedynczymi
hasłami, świadomy że będzie w stanie wyrecytować je potem z głowy, zaś bardziej
zawiłe rozwijał oszczędnymi wtrąceniami.
Kiedy
przyszła pora posiłku i podano dwa talerze drogiego, bogatego w smak i zapach
dania, zaszurał celowo krzesłem niemal w ostatnim momencie. Przejął od kelnera
już drugą butelkę wina, napełniając z uprzejmym uśmiechem wpierw kieliszek
współudziałowca.
Gdyby
miał być jego prostytutką, zabiłby się. Facet był dobrze po pięćdziesiątce,
krępy, z gęstym wąsem pod nosem, trzema włosami na krzyż na głowie i w rozepchanym
garniturze. Twarz zarumieniła mu się już jakiś czas temu, oczy zaszkliły i
coraz żywiej debatował o wszystkim.
To już
nie potrwa długo. Świetnie, bo zaczynał konać z głodu. Głośne burknięcie niejako
zamaskował szuraniem, ale przecież nie może ciągle tak robić!
– Myślę o zaangażowaniu w to jeszcze kilku zaufanych
osób. Bez wątpienia wsparłoby to morale firmy i umocniło pozycję…
Ilia
dolał kilka kieliszków więcej. W butelce zaczynało brakować trunku. Rzucił
ostrzegawcze spojrzenie blondynowi, korzystając z okazji, że drugi rozmówca
zajął się kontemplowaniem sytuacji z przed wejścia.
Niemal z
końca salki, gdzie siedzieli dało się słyszeć wykłócającą się z recepcjonistką
kobietę w białym futrze. Wymachiwała rękami niczym dzikuska, jakby pragnąc
rozszarpać biedaczkę na strzępy.
– Co? – spytał pół głosem, nachylając się do
młodszego.
– Zaczyna brakować. – Potrząsnął delikatnie butelką.
– W porządku. Skończ ją.
Pół
godziny później z niesmakiem obserwował, jak Arver bez większego trudu nakłania
rozmówcę do niekorzystnej decyzji. Zamroczony umysł stracił wszelką
racjonalność, złożył podpis na podetkniętym mu w ręce dokumencie bez czytania,
bazując wyłącznie na wymijającym objaśnieniu.
Kopię
wrzucił w odmęty czarnej teczki przyniesionej ze sobą, uśmiechając się wesoło i
gorliwie ściskając im obu na pożegnanie dłoń. Wierzył, że dzieli się pałeczką
udziałowca z godną zaufania osobą. Gdyby nie znał prawdziwej natury Arvera, też
mógłby się na ten cały teatrzyk nabrać.
Wyszli
akurat na siepiący z nieba deszcz. Czekając na samochód, stanęli przed
zadaszeniem restauracji. Oparli się o czerwoną cegłę budynku.
– Nauczyłeś się czegoś? – wymruczał leniwym tonem.
Ilia z zaskoczeniem stwierdził, że i Arverowi musiał się udzielić wypity
alkohol, choć było go znacznie mniej niż ten dolewany wąsiastemu. Delikatne
rumieńce wykwitły na gładko ogolonych policzkach.
– Powiedzmy.
Nie był
do końca przekonany, czy chciał przyswajać tego typu śliskie metody.
– Myślisz, że świat jest okrutny, bo kręci się wokół
pieniądza? – zrobił krótką pauzę – Masz rację, jest.
– Chyba trochę się pan upił tym winem…
– Wepchnąłeś w niego prawie dwie butelki. Cud, że
się trzymał prosto – przeczesał zaczesane do tyłu włosy. – A nie powiem, ile z
tego ja jeszcze musiałem wyżłopać –
skrzywił się z obrzydzeniem.
– Nie lubi pan czerwonego wina? – spytał, maskując zdumienie.
Blondyn ani razu nie pokazał po sobie obecnego rozsierdzenia. Był zbyt doskonałym
aktorem, aby odsłonić jedną ze swoich słabości.
– Nie samego wina. Nie znoszę wszystkiego, co ma
procenty. Ale coś taki ciekawy, sekretareczko ty moja?
Chłopak
westchnął, kręcąc głową z rezygnacją. Kiedy już myślał, że znajdzie się choć
jeden element, dzięki któremu mógłby się do niego przekonać… On wracał do bycia
dupkiem i czar pryskał.
– Nieważne, samochód już czeka.
Z
wahaniem chwycił mężczyznę za rękę, a kiedy ten nie zaprotestował, pociągnął go
do środka i zapiął im obu pasy. Z ulgą rozparł się wygodnie na siedzeniu. Po
kilku minutach zaburczało mu głośno w brzuchu i jego żołądek po raz kolejny skręcił
się boleśnie z głodu.
– Polecę podać sytą kolację, ale zanim to nastąpi
pomożesz mi się położyć. Niech cię cholera, że tak często dolewałeś –
zachichotał ze zmęczeniem w głosie. – Nie wyrabiał z wypijaniem, lecz skoro ja
potrafiłem, nie mógł być gorszy…
– Wypełniłem rozkaz swojego pana, tylko to się
liczy.
– Tsk, zabaawnyśś – wybełkotał. Odchylił głowę na
oparcie i zamilkł na resztę drogi.
Jakiś
czas później próbował dostać się do sypialni Arvera na pierwszym piętrze. Kilka
osób ze służby oferowało zbawienną pomoc, lecz blondyn odganiał ich z miną
sugerującą, że jeśli zaraz nie zajmą się własnymi sprawami to wylecą z roboty.
Chciałby
być na ich miejscu. Wtedy nie martwiłby się, czy siostrzyczka będzie się na
niego gniewać z powodu odejścia. Jeśli zostałby zwolniony, nie byłoby mowy o
żadnym poczuciu winy.
Ale nie,
Arver się na niego uwziął. Nie dość, że był ciężki i odmawiał pomocy, Ilia
musiał jeszcze zająć się wszystkimi innymi sprawami związanym z ułożeniem go do
snu! Super, z sekretarki awansował do niani.
Dotarli i
z przyjemnością spuścił przysypiającego na nim diabła w pobliże łóżka. No
właśnie, wiedział, iż nie ma szans znaleźć się bezpośrednio na nim. Tak jak
zakładał łupnął o podłogę, rozszerzając oczy w zaskoczeniu.
– Ups. A mówiłem żeby pan poczekał i się nie wyrywał
– powiedział niewinnie, próbując powstrzymać drgające kąciki ust.
– Malcolm… – burknął, posyłając młodszemu karcące
spojrzenie. Doskonale wiedział, że zrobił to specjalnie, ale czy sam dziś nie
przekroczył kilkakrotnie granicy? Dokuczanie chłopakowi było w porządku tak
długo, do póki nie mieszał w to postronnych. Wciąż pamiętał jego wyraz twarzy,
kiedy wspomniał o pieprzeniu się z kimś na rozkaz.
Nigdy nie
pozwoliłby aby dotknął go ktoś poza nim.
Chłopak
zmarszczył brwi z niezrozumieniem.
– Zawołać jakiegoś Malcolma? – spytał z nadzieję, iż
będzie mógł już wyjść. Czuł coraz mocniejsze skurcze w pustym żołądku.
– Nazywam się Malcolm Arver. W tym pokoju „Pan” i
cała reszta uległych odzywek jest zakazana.
– To jakaś nowa zasada? – fuknął otwarcie, nawet nie
ukrywając iż nie próbował zapamiętać imienia osoby, dla której pracuje. „Arver”
i reszta wulgarnych epitetów w zupełności wystarczała.
– Sam na sam z ciętą sekretareczką… To zobowiązuje.
– Uśmiechnął się zadziornie, wczołgując na srebrną, miękką narzutę na swoim
wielkim łóżku. Takim zimnym i pustym.
– Też mam imię, blondasku.
Malcolm
wybuchnął słabym, aczkolwiek szczerym śmiechem, owijając się cały narzutą
niczym burrito. Z trudem utrzymywał powieki w górze. Było mu zimno i
niewygodnie, samotnie. Chciał usnąć jak najszybciej.
– Idź coś zjeść. Koniec pracy na dzisiaj.
Uderzył
się w głowę albo coś, lecz diabeł nagle zaczął wyglądać absurdalnie krucho...
Jak dziecko.
– Przebierz się chociaż, zanim uśniesz – narzekał z
głośnym westchnięciem. Wahał się, czy faktycznie już pójść czy może chociaż
doprowadzić go jeszcze do porządku. Dotąd nie miałby nic przeciwko obserwować
go takiego zarzyganego i bezradnego… Więc dlaczego teraz czuł wkradające się
ziarnko wątpliwości? Eh, te młodzieńcze hormony.
– Nie chce mi się… – wyskamlał spod materiału. –
Rozbierz mnie – poprosił miękko, co dotychczas nigdy nie miało miejsca.
Ilia
przełknął ślinę. A co, jeśli to była pułapka i zboczeniec coś planował?
– Za cholerę – odwarknął głośno, mając ochotę kopnąć
go w tę wypiętą dupę. Wymaszerował z sypialni, czując, iż bezpieczniej dla
niego jest się nie zbliżać. Takim alfom jak Malcolm Arver nie można ufać.
Rozebrać
go? Dobre. Pierwszy przystanek kuchnia albo zacznie lubować się w kanibalizmie.
Chociaż jego nie tknąłby nawet kijem.
*
Siedział
do późna, segregując dokumenty i ostatnio zdobyte informacje. Nim zdecydował,
że czas się położyć sprawdził jeszcze jutrzejszy grafik, pozmieniał w nim kilka
rzeczy oraz odnotował przydatne dla siebie wskazówki. Po dwudziestu minutach z
ciężkim westchnieniem zamknął terminarz.
Praca
sekretarza bywała męcząca, szczególnie gdy musiał znosić chamskie docinki
szefa. Ale poza tym całkiem satysfakcjonująca. Rozumiał, dlaczego siostrzyczka
zdecydował się go tutaj polecić.
Gdzie
indziej jego talenty by się marnowały. Arver może i był wredny, jednak nie
próbował się nim wysługiwać czy zapychać czas nieistotnymi obowiązkami jak
reszta bogatych alf. U niego zajmował się tym, co kochał. Obliczał, szacował,
uzgadniał i grupował najistotniejsze informacje. Wspierał diabła na spotkaniach
biznesowych i dbał… Cóż, dbał o komfort mężczyzny, kiedy znajdowali się poza
domem i zasięgiem hordy służących. Ten obowiązek dostał gratis do swoich
ukochanych liczb, co by nie miał za dużo rutyny.
Już dawno
zrzucił z siebie marynarkę i spodnie, zostając w samych slipkach oraz rozpiętej
koszuli. Potem tylko odrzucił śnieżnobiały materiał gdzie popadnie i wsunął się
pod przyjemnie chłodną kołdrę, zasypiając niemal od razu.
Spało się
mu tak dobrze… Do póki jakaś bezmyślna istota nie wpadła na pomysł obudzenia go
głośnym waleniem w drzwi. Praktycznie nagi, z marsową miną i pół przymkniętymi
oczami dowlókł się do drzwi, otwierając je na całą szerokość.
– Słucham?
Młoda
służąca owinięta szczelnie różowym szlafrokiem mimowolnie zlustrowała Ilię z
góry do dołu, zatrzymując wielkie oczy na twardej i gładziutkiej klatce
piersiowej. Małe, różowe sutki zaatakowały ze zdwojoną siłą, sztywniejąc z
zimna. Jakby mówiły „cześć, jak miło cię znowu widzieć!”. Spurpurowiała na
policzkach, wracając szybko spojrzeniem do twarzy chłopaka. Malowała się na
niej irytacja i zniecierpliwienie.
– Przepraszam za obudzenie o tak późnej porze. Pan
Arver źle się czuje, ale nie chce nikogo do siebie wpuścić. Powiedział, że
tylko pan, panie Ilia, jesteś mile widziany... – wymówiła na jednym tchnie – Prosił
o pana.
Ciemnowłosy zrobił wielkie oczy, słysząc tę absurdalnie głupią nowinę,
po czym skrzywił się mocno. Do kurwy, Arver chyba się mścił. I chyba sam trochę
wykrakał, kiedy wspominał, że nie miałby nic przeciwko oglądać go w złym
stanie…
Poza tym
mógł znieść wiele, ale odbieranie najważniejszego procesu zdrowotnego? Jak on
niby ma potem funkcjonować i znosić jego pańskie żądania, jeśli będzie
niewyspany?
Przetarł
dłonią twarz, czując że nie ma w tym momencie najmniejszego wyboru. W sumie,
tak jakby go kiedykolwiek miał od kiedy tu pracuje.
– Jeśli twierdzi, że nie umiera to idźcie wszyscy
spać. Zaraz tam przyjdę. Dzięki, Ariabelle – wymruczał ze słabym uśmiechem i
zamknął drzwi, zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej.
Pomaszerował do łazienki, zmuszając się do energiczniejszego chodu.
Przemył twarz zimną wodą, wygrzebał z szafy zieloną, cienką bluzę z kapturem i
spodnie od dresu, i naciągnął je na siebie pospiesznie. Zdecydował, iż nie ma
sensu kłopotać się skarpetkami.
Sprawdzi,
o co chodzi Arverowi i wraca do spania. Nawet w dresie, bo nie miał siły już go
z siebie ściągać z powrotem.
– Jezu, dlaczego nie mogę mieć chwili spokoju?
Opuścił
korytarz na parterze i wspiął się po schodach na górę w tempie żółwia bagiennego.
Po chwili był już przy sypialni pana domu, witany ponurym wzrokiem ich głównej
kucharki.
– Zostałam, bo nie wiem czy mam coś podać, a nie
chciałam żebyś mnie potem znowu budził – mruknęła z czającym się w głosie
ostrzeżeniem, gdyby tylko przyszło mu coś takiego na myśl.
– Spokojnie, może iść pani spać. Jak będzie coś
chciał to sam mu zrobię.
Kobieta
zmierzyła go uważnie wzrokiem, najprawdopodobniej oceniając jego szanse kulinarne.
– Dobrze, ale umywam ręce, jeśli przypadkowo
otrujesz Ar… Pana Arvera – posłała chłopakowi cierpki uśmiech i odeszła. Facet
nie miał zbyt wielu fanów nawet we własnym domu.
Wszedł do
środka bez pukania. Światło było zaświecone, a pościel na absurdalnych
rozmiarów łóżku zmierzwiona, jednak po mężczyźnie ani śladu. Zapukał do drzwi
łazienki.
– Diable wcielony, gdzie jesteś? – wymruczał pod
nosem. – Panie Arver, jest tam pan? – dodał głośno.
Jedyną
odpowiedzią był odgłos krztuszenia się. Ilia załomotał ponownie. Kiedy spytają,
przynajmniej będzie mógł zeznać, że próbował pomóc.
– Wpuszczaj, skoro nie chciałeś tu nikogo innego z
wyjątkiem mnie – powiedział ostrzej.
Po dobrej
minucie kliknęło w zamku. Chłopak zajrzał do środka.
– No, no. Zapamiętam, żeby trzymać od ciebie alkohol
z daleka – zaśmiał się, mając ochotę na więcej złośliwych komentarzy. Malcolm
klęczał przed sedesem zlany potem i rzygając w najlepsze. Szkoda, taki
wykwintny posiłek warty jego półrocznej pensji poszedł w kanalizację.
Najwyraźniej
był na tyle świadomy aby w którymś momencie pozbyć się marynarki, kamizelki
oraz butów, pozostając w przesiąkniętej potem koszuli. Czarnymi spodniami
wycierał niebieskie, łazienkowe kafelki. Z przyjemnością sprawdzi, jak spisują
się pokojówki.
– Wymiotuj do woli, jak się zadławisz udzielę pomocy
w przeciągu pięciu minut – zażartował.
Krzątał
się po łazience przeglądając szafki za ręcznikami i ignorując Arvera wraz z
salwą obrzydliwych odgłosów rozbrzmiewających w tle. W końcu znalazł jednego,
małego puchacza i większy. Namoczył pod zimną wodą pierwszy, a drugi zarzucił
sobie na ramię, kucając obok mężczyzny.
– Skończyłeś? – spytał opierającego się ramionami o
deskę. Wyglądałby jak martwy, gdyby nie zdradzający mężczyznę płytki oddech i
wyraźne drżenie ciała. Może powinien być delikatniejszy? W końcu nie ma nic
miłego w wymiotowaniu… Tylko, że Malcolm nie zasłużył, żeby być dla niego miłym.
– No, lepiej ci? – pomimo tego pogładził go delikatnie między łopatkami.
Blondyn
potrząsnął ledwo widocznie głową.
– To nieprzyjemne, wiem, ale wyrzuć z siebie
wszystko. Nie powstrzymuj tego, bo będziesz się dłużej męczył – doradził –
Skoczę po jakieś leki, poradzisz sobie?
Jeszcze
jedno słabe potrząśnięcie, jednak Ilia nic nie mógł z tym zrobić. Głupio pytał.
– W rzyganiu ci się nie przydam. Za sekundę wracam.
wydaje mi sie ze scena z wymiotami juz byla w jakims jeszcze innym twoim opowiadaniu yaoi co nie zapada az tak w pamiec jak juz amnezja ale wciaz jest niezle .radze popracowac nad podzialem na rozdzialy bo mozna wzucic wiecej do jednego
OdpowiedzUsuńUff, bo wymiotowanie to taka uniwersalna kwestia :D Już się wystraszyłam, że nudno... Jak mówiłam, generalnie You're mine pisane jest pod Wattpad, więc sklejanie kilku rozdziałów do jednego nie ma racji bytu - wyglądałoby dziwnie. Dwa w jednym to moim zdaniem wystarczająco, i tak w końcu wrzuciłam w sumie 4 rozdziały, a 6 wciąż piszę i dalej brak komentarzy pod czymkolwiek. Badam teren, nie ma co wrzucać, jeśli nikt nie komentuje. Dziękuje za komentarz!
UsuńMiałam smaka na coś mocnego ;) Szkoda że szybko się skończyło ale z tego co pisałaś wyżej to można całosc przeczytać <3333
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest dość specyficzny, lekko śmieszny, lekko gorzki, przynajmniej moim zdaniem. Trochę kwestie bohaterów są sztucznawe momentami, fabularnie są dobre, ale brzmią nienaturalnie, rozumiesz o co chodzi. Mam wrażenie, że Twój styl bierze się z lekko sarkastycznego i krytycznego podejścia do świata, nie wiem, czy się mylę, czy może trafiłam, ale to coś, co jest w mniejszym bądź większym stopniu widoczne, taki jakby wspólny mianownik opowiadań, podobnie bywa u wielu autorów- znanych pisarzy. Ciężko określić, czy to wada czy zaleta, po prostu zależy z której strony się spojrzy, mam nadzieję, że się nie obrazisz, innymi słowy do jednych opowiadań to pasuje jak cholera, do innych nie koniecznie. Ale widać, że masz predyspozycje i talent, tylko trzeba szlifować ten diament. Zauważyłam, że na Wattpadzie jakby więcej treści wrzucasz od jakiegoś czasu. Drugi blog także gdzieś mi się przewinął, muszę na niego spojrzeć. Do napisania!
OdpowiedzUsuńTo najlepsza interpretacja mojego pisania ze... Cóż, właściwie jedyna i pewnie ostatnia, i dlatego wspomniałam pod pierwszym rozdziałem, że boję się bardziej. Boję się - kolejnego niezrozumienia wykreowanego świata. Nie mam pretensji, to ja jestem autorem, ale między innymi dlatego nie będzie żadnego fanpage'u. Pomijam fakt, o którym wspominałam już wielokrotnie - nie jestem popularna, nie będę popularna - nie zależy mi specjalnie, blog bardziej popycha do dalszego kształcenia. A praktykowane reklamowanie się jest dla mnie zbyt niezręczne.
UsuńWiem, co masz na myśli i skłaniam się ku wadzie - walczę z tym, próbuję, sprawdzam jak może być jeszcze inaczej, w każdym razie - dziękuję, to orzeźwiające, że znalazł się ktoś, kto to wyłapuje i chce się z tym podzielić. Będę czekać na kolejną opinię, pozdrawiam ;)