W piwnicy Sex Shopu – 11 – Zdrajca


     Ćmiący ból pod czaszką był niczym w porównaniu ze świadomością, gdzie się obudziła. Po raz kolejny. Przerzuciła nogę przez poszewkę, odnajdując zimną stronę, o którą mogła się trochę ochłodzić i ulżyć sobie w cierpieniu. Jęknęła cicho.
     Miała wrażenie jakby całe jej ciało płonęło. Myśli bombardowały zewsząd z prędkością światła dekoncentrującymi ukłuciami. Przycisnęła rękę do czoła marząc, aby odpadło wraz z całą głową.
     Była szósta dziewiętnaście rano. Zaliczyła pięć godzin snu nim dorwały ją niewyrzygane pozostałości kaca mordercy, a jeszcze wcześniej spowodowana procentami histeria i ochroniarz. Za oknem słyszała jednostajny szum deszczu, łaknęła go jak narkoman na głodzie. Przez kilka minut leżała nieruchomo na kanapie wsłuchując się w niego. Z trudem dokonywała retrospekcji poprzedniego wieczoru.
     Pamiętała, co stało się nad Cocoa. Potem poszli do Styksu… A im dalej, tym więcej dziur odkrywała. Nie potrafiła stwierdzić, z kim dokładnie rozmawiała, za wyjątkiem tej prowadzonej z Quinnem. Paradoksalnie najbardziej chciała zapomnieć właśnie tę chwilę. Wtedy uznałaby, że to wszystko tylko się jej przyśniło.
     Ale Quinn miał rację, że Amelia jest równie wielkim tchórzem. Egzekutor.
     Czekała na niego wystarczająco długo – dla pewności wysłała kilka esemesów, informując w której części klubu czeka, dzwoniła, ale się nie pojawiał. Można by sądzić, że jego wzrost powinien ją jakoś naprowadzić… Nic bardziej mylnego. Nigdzie go nie widziała. Zamówiła alkohol, który ostatecznie wypiła w samotności. Tak, to pamiętała.
     Pamiętała uczucie towarzyszące upijaniu się. Za bardzo przygnębiona myślą, iż Quinn jest bliżej prawdy. Za bardzo wystraszona tym, że mogła rozwinąć uczucia do swojego największego wroga. Dustin był wilkiem w owczej skórze. Nie dosłownie, z wyglądu do owcy brakowało mu tyle, co jej do cnotliwej babki.  
     Gdzie leżała prawda? I w jaki sposób powinna do niej dotrzeć? W końcu dokładnie pamiętała każdy moment, kiedy zbywał ją milczeniem lub odpychał suchymi słowami. Zawsze tak samo.
     Wstała z jękiem, szukając wzrokiem swojej torebki. Znajdowała się na przeciwległej kanapie, czyli jednak trochę się pilnowała. A może to on? Niósł ją, a ona chyba wrzeszczała.
     Sapnęła, domyślając się z jakiego powodu musiał ją nieść. Zakryła twarz dłońmi, płonąc z zażenowania. Prawie przespała się z jakimś obcym facetem, którego twarzy nie potrafiłaby sobie przypomnieć nawet na trzeźwo i to nie pod klubem, a w pierwszym lepszym zaułku. Jak dziwka.
     To ostatni raz, przysięgła w duchu. Nigdy więcej upijania się dla stłumienia gównianych uczuć. To nie pomagało. Dustin przerwał im, kiedy dopiero się rozkręcali. Nim było gorzej. Czy to znaczy, że w końcu zaczął ją szukać?
     Zresztą, on też niech idzie do diabła. Zdrajca.
     Ból głowy nasilał się z każdym gwałtowniejszym ruchem, więc krzątała się po mieszkaniu z przesadną powolnością. Z grymasem na ustach oglądała usmarowany tył białej halki. Cóż, w tym miejscu na pewno była kiedyś biała. Teraz miała ochotę ją wyrzucić aby nie przypominała jej o wczorajszej nocy.
     Jeśli się w to ubierze i tak wyjdzie, będzie wyglądać idiotycznie. Zerknęła na siebie. Czarna, męska koszulka była wygodna, ale przede wszystkim czysta. Prosty wybór.
     Ot, Zdrajca pożegna się z jedną koszulką. Pewnie nawet nie zauważy. Spódniczka nie wyglądała aż tak źle. W większości zakryje ją przydługa góra, więc jakoś uda się jej wrócić do siebie nie wzbudzając niczyjej uwagi.
     Tracenie pieniędzy na taksówkę to ostatnia rzecz, o jakiej marzy, jakkolwiek ułatwiłoby to drogę. Pożyczyła jeszcze tylko trochę pasty do zębów, posprzątała po swojej obecności, chwyciła za torebkę i wyszła, zamykając cichutko drzwi. Dustina na pewno nikt nie ukradnie.
     Wątpiła zresztą, czy ktokolwiek z okolicy skusiłby się na ograbienie go. Nie z wiedzą, czym naprawdę się zajmuje.
     Opuściła budynek, a deszcz lunął na nią z całą mocą. Jej rozpalonemu, obolałemu ciału chłód nie sprawiał dyskomfortu, lecz przyjemność. Westchnęła błogo. O tej porze życie w Orlando już dawno powinno wychylić na ulicę, jednak nie w tak deszczowy poranek. Kilku ludzi przemykało chodnikiem chroniąc się pod parasolami, zaś nieliczne samochody rozchlapywały kałuże.
     Przemokła niemal do suchej nitki, kiedy dotarła do najbliższego sklepu całodobowego. Z głodu bolał ją żołądek i tym razem nie mogła się migać. Kiedyś musi napełnić tę biedną, ziejącą pustką lodówkę.
     Przez kilka minut chodziła po sklepie, zatrzymując się na dłużej przed żywnością długoterminową i zostawiając po sobie kałuże. Gotowanie i Amelia to dwa, całkiem przeciwstawne elementy, które nigdy się nie połączą. Nie jest tak beznadziejna żeby spalić gotujące się mleko, mimo to nie szczególnie jej to wychodziło. Robiła przy tym więcej bałaganu niż czegoś nadającego się do zjedzenia. Chleb tostowy należał do jej ulubionych produktów, więc sięgnęła po niego. Nawet przypalony smakował bosko.
     Telefon zaczął dziko wibrować w torebce, odciągając od kolorowych opakowań. Zdziwiona zerknęła na wyświetlacz, prawie upuszczając aparat pod nogi.
     Dzwoniła do niej Góra Lodowa. A myślała… Myślała, że była całkiem cicho... Odrzuciła połączenie, z całych sił próbując skupić się na jedzeniu. Nie zdążyła zapełnić koszyk nawet w jednej trzeciej, kiedy znowu usłyszała wibracje. Przeklęła i postanowiła dalej go ignorować. Wzięła chleb z ziarnami i nadziewane, słodkie bułeczki, ciskając nimi z większą siłą niż było to konieczne. Trzęsły się jej dłonie.
     Wybierała z pośród kilkunastu rodzajów słodyczy ustawionych na sporych, wysokich półkach. Miała wielką ochotę na karmel w czekoladzie i wiórki kokosowe. Ochotę aby wgryźć się w coś ze złością i tłumioną od lat frustracją. Oblizując się, sięgnęła po trzy różne batoniki. Nawet znalazła taki, który łączy marcepan z kokosem.
     Potrzebowała jeszcze jakichś dodatków na kanapki. Kawy aby doprowadzić się do porządku. Mgliście pamiętała, jaki jest dziś dzień. Czyżby sobota…? Do trzeciej będzie zmuszona wyrobić się ze swoim rozmemłaniem. Pieniądze same się nie zarobią. Ani występ w klubie Vincenta sam się nie zaplanuje. Jako niezależna tancerka sama dbała o choreografię i wygląd w czasie występu. Dzięki temu sporo zaoszczędzała.
     Dźwięk przychodzącego esemesa rozległ się echem w cichej alejce. Czy on teraz zamierza ją nękać w ten sposób? Odblokowała telefon fukając pod nosem.
06:54 Od: Góra Lodowa: Jeżeli kupisz kilka rzeczy, zrobię śniadanie.
     Amelia wybałuszała oczy. Skąd on wie, że jest w sklepie? Skąd wie, gdzie zawsze jest?!
Wróciłam już do domu.
     Z jakiegoś powodu czekała na odpowiedź z nienaturalnie szybko bijącym sercem. Z absurdalnym uczuciem bycia obserwowaną obejrzała się na wszystkie strony, lecz była sama. Chyba jedyną osobą w sklepie za wyjątkiem zaspanej kasjerki.
06:55 Nie możesz po prostu kupić to, o co poproszę?
     O kurwa. Zrobiło się strasznie. Naprawdę wie, że jest w sklepie!
Jestem w domu. Odczep się w końcu.
06:55 Nie mogę. Zabrałaś moje rzeczy.
     Zamrugała, czytając wiadomość ponownie… I wybuchnęła histerycznym śmiechem. Śmiała się tak długo i głośno aż z oczu pociekły jej łzy i zmarszczyła się cała. Uśmiech zamierał, przeradzając się w pełen rozżalenia szloch. Zaniepokojona już samym opętańczym śmiechem kasjerka wyjrzała zza półki.
     Pomimo odrobinę dziwacznego zachowania i doszczętnie przemokniętych niepasujących ubrań, kobieta była bardzo ładna. Jednak tak naprawdę zaczęła się stresować i obawiać, kiedy usłyszała ten dziwny  wybuch śmiechu, a potem płacz. Zdarzały się śliczne wariatki, nie?
– Proszę pani, wszystko w porządku?
     Zielonooka przytaknęła, ocierając pospiesznie twarz wierzchem dłoni. Na pewno wyglądała paskudnie.
– Dawno nie jadłam tych marcepanowo-kokosowych batoników… Myślałam, że już ich nie produkują. Są pyszne – skłamała drżącym głosem. Brzmiała jak idiotka. Tak się czuła. Chociaż naprawdę sądziła, że już ich nie produkują. Wzięła jeszcze jednego, machając nim do dziewczyny z wymuszonym, krzywym uśmiechem. – Już wszystko pod kontrolą. Wezmę dwa.
     Ciemnowłosa skinęła ostrożnie głową, przypatrując się Amelii z rezerwą. Po kilku długich sekundach wycofała się na swoje stanowisko z ociąganiem, mrucząc pod nosem coś o ciągłym natykaniu się na dziwnych typów. Powinna się zwolnić i znaleźć jakąś lepszą robotę. Spożywczak okazywał się bardziej niebezpieczny niż park rozrywki.
     Rouz zaakceptowała swoją porażkę. Pogodzenie się z tym… Czy raczej odpuszczenie sobie wszystkich wieloletnie wpajanych zasad bezpieczeństwa sprawiło, że opadła na nią pełna rezygnacji ulga. Ten jeden raz przestanie walczyć. Dustin już od kilku miesięcy miał ją na oku. I nic z tym dotąd nie zrobił.
     Jeżeli coś jej grozi i tak jest już za późno.
Co wziąć?
06:59 Pomidory, kiełbaski, puszkę groszku, kukurydzy i duży słoik sosu…
     Nie miała pojęcia, co zamierza z tego zrobić. Pocieszające, że dobre jedzenie zawsze poprawiało jej nastrój. Zanim jednak to nastąpi, będzie musiała przebywać z nim w jednym, ciasnym mieszkaniu w niewygodnym milczeniu. Ze źródłem swojego drugiego już w ostatnim czasie, małego załamania.
     Ale da radę. Była w gorszych opałach.




Komentarze

  1. bardzo mi sie podoba ale nieco zaniepokoilo mnie to co sie dzieje i w opowiadaniu i na blogu . mysle ze te pustki mogly byc bo ludzie wyjechali na wakacje. powodzenia w roku szkolnym jesli chodzisz do szkoly

    OdpowiedzUsuń
  2. Zauważyłam, że nie wstawiłaś rozdziału 9.5- one shota. Nie jest planowany na chwilę obecną? " Dustin był wilkiem w owczej skórze. Nie dosłownie, z wyglądu do owcy brakowało mu tyle, co jej do cnotliwej babki. " - piękne sformułowanie :D Może babki lepiej zamienić na kobiety, tak wiesz, dla ładnej narracji. Opis w sklepie był całkiem ładny, długi, wiarygodny ale czy potrzebny? Mi nie przeszkadzał :) Niektórzy by się tu sprzeczali. A co do całości, no to krótki trochę ten rozdział, ale sympatyczny taki, poza znowu nasuwającym się uczuciem litości dla kontrolowanej dziewczyny można i się uśmiechnąć przy czytaniu ^ ^ Swoją drogą, narysowałabym coś nowego do opowiadań ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przeszłość jak w rozdziale 5.5 i pierwowzór zawiera scenę seksu, dla głównej fabuły nie jest bardzo istotny, więc chwilowo opuściłam. Nah, Amelia wyszłaby na grammar nazi, a nawet nie skończyła szkoły. Przedstawiam bohaterów przez pryzmat ich doświadczeń, więc nie mogą pisać zbyt sztywno, z zachowaniem 100% piękności wypowiedzi, mijałoby się to z sensem pisania opowiadań. Bo wyobraź sobie, że Dustin nagle zacząłby trąbić do Rae o całkach xD

      Usuń
    2. A co do sklepowego momentu to się zgadzam raczej przy tej negatywnej opinii. Biedna Amelia, zrobiłam z niej płaczkę :<

      Usuń

Prześlij komentarz