Inni – 4

Nie wiem, czy ktokolwiek ostatnio zaglądał na Wattpada, ale opublikowałam tam kilka nowych opowiadań. One-shot z Soul Eater - jak na razie tylko "Wpadka" i jestem mile zaskoczona odbiorem po stronie użytkowników Wattpada jak na tak krótki czas zalegania tam. Dodatkowo pojawiło się omegaverse (yaoi) - "You're mine". You're mine raczej nie będzie publikowane na blogu. Nie wiem już co mam robić, żeby zachęcić was do jakiejś choćby szczątkowej aktywności. A to wcale nie nastraja do pisania, nie wykluczam że całkiem się tam przeniosę, a tutaj wszystko porzucę, bo dlaczego nie? Tyle z moich wypocin. Głodny człowiek to zirytowany człowiek :/
Zapraszam do czytania.

     Patrzyła na brata w szoku, dzieląc z nim część zalewających go uczuć sprawiających, że Hannar  od wewnątrz puchła głowa. Szybko przeskanowała całą postać bliźniaka kontrolując jak bardzo zdążył się zmienić.
     Chwilowo były to tylko zakrzywione, jastrzębie pazury u każdej dłoni. Szybko jednak mogła zaobserwować jak źrenice oczu przekształcają się na ptasie. Jeśli nie zareaguje nie pozostanie nic innego, jak tylko otworzyć bratu okno by wyfrunął i porwał jakiegoś ludzkiego nieszczęśnika na obiad.
     Zmiennokształtne jastrzębie były znacznie większe od tych zwykłych, a co za tym idzie – silniejsze i brutalniejsze. Nie wybrzydzały w wyborze posiłku, nie mając najmniejszego problemu z pochwyceniem w szpony żywych i szarpiących się 70 kilo.
     Tego typu „pokaz” zdecydowanie wywołałyby falę strachu wśród ludzi i respektu od Zmiennych, niechybnie wzmacniając pozycję rodu. Jednak Handir po ochłonięciu cierpiałby z powodu tego, co w szale pchnęło go do takiego czynu. A najwyraźniej przyczyną wściekłości brata była niewolnica od Prawa, co z kolei bardzo zirytowało czarnowłosą.
     Kim jest, iż Handir wariuje na sam jej widok? Marsyl przy boku towarzyszki spiął się dostrzegając w końcu zmianę w przyjacielu. Siostrze nie pozostało nic innego jak wystosować największą artylerię. Ciężko jest przekonać zmiennego w połowie przemiany aby wrócił do ludzkiej postaci. Swojego bliźniaka? Jeszcze ciężej.
     Chwyciła brata stanowczo za pięść ostrych pazurów nie zważając, iż mógłby ją pokaleczyć i pociągnęła w swoją stronę odwracając go przodem do siebie. Ciemne oczy wciąż uparcie uciekały w bok do wyprowadzanych na zewnątrz niewolników, dopóki drugą dłoń oparła płasko na gładkim policzku i pochyliła głowę czarnych loków w dół, jednocześnie unosząc się odrobinę na palcach by sięgnąć celu.
     Przycisnęła usta do jego, wpuszczając w nie ciepły, kojący szept.
– Uspokój się i wróć do normalnej postaci – poprosiła Hannar swoją drugą naturą, zarówno jako starsza siostra, jak i głowa rodu. Handir patrzył na nią przeciągłą sekundę tą samą jastrzębią stroną, wbijając w bliźniaczkę nienaturalne oczy, jakby kalkulując czy powinien posłuchać lub zaryzykować brak posłuszeństwa. W końcu białko wróciło na miejsce, a pazury powolnie wsunęły się do środka.
     Brat patrzył teraz na nią z bolesnym zrozumieniem i czającym się u progu rozczarowaniem na tak gwałtowną utratę kontroli. Czarnowłosa westchnęła z ulgą, pozwalając sobie na sekundę zetknąć ich czoła ze sobą by dodać sobie wzajemnie otuchy. Przez ten czas ledwo czuła uścisk Marsyla na tyle swojej czarno-złotej tuniki.
     Wiedziała, że użyty sposób traktowano jak największą i najbardziej obrzydliwą anomalię w naturze, szczególnie wśród ludzi. Złotookiemu dodatkowo się to nie podobało, zważywszy że była z nim związana więzią, a kojenie energią wysysało jej własną. Lecz są bliźniakami, kropka w kroplę podobni do siebie. Ufają sobie i zrobią dla siebie wszystko.                Kochają się miłością, która wśród bliźniąt wykraczała poza sferę konkretnego ujęcia. Jak jedna dusza w dwóch ciałach.
     Pamiętała również jak podobne plotki krążyły wokół nich już od sporego czasu, a teraz Hannar podawała im to na tacy. Nim ochłonie, Handir będzie zirytowany tym przedstawieniem. Kiedy już skończy rzucać meblami, przyzna przed samym sobą, że było to najmniejsze zło.
     Jako starsza siostra stanęła na czele rodziny jastrzębi szybciej niż by chciała. Prawdopodobnie musiałaby to zrobić nawet gdyby to jej bliźniak wyszedł z łona matki pierwszy. Duchowa energia, która ją wypełniała była znacznie silniejsza od większości Zmiennych, energia Handira niekiedy wydawała się zbyt krucha i niestabilna by móc władać magią całego dworu i utrzymywać go jednocześnie w żelaznych ryzach.
     Nigdy nie żałowała dzielenia się z nim swoją siłą przez drobny dotyk. Potrafiła ukoić samym dotknięciem ręki czyjegoś ramienia, a zarazem niekiedy nie była w stanie w tak prosty sposób zatrzymać przemiany bliźniaka, kiedy popadał w szaleństwo. Tak jakby im więcej kłębiących się w nim uczuć, tym więcej energii musiała spożytkować, dostarczając ją wprost do organizmu.
     Nie wszystkie opowieści na temat tej pary bliźniaków były fałszywe.
*
     Kilkadziesiąt minut zajmuje im dojechanie do ziemi zajmowanej przez Dwór bliźniaków. Z nieba spadał lodowaty, siarczysty deszcz mocząc kawałek tuniki Hannar pomimo zarzuconego na ramionach grubego, ciemnego płaszcza. Marsyl nie opuszczał ją na krok, chociaż raz za razem zerkał na bliźniaka trzymającego się jej zwyczajowo prawego boku. Pozostawał jednak nieco z tyłu, zwieszając głowę w dół i tonąc w ponurych myślach.
     Hannar czuła całe to kłębowisko nerwów i dezorientacji wypływające od brata, ale była zbyt zmęczona żeby zrobić z tym coś w tej chwili. Nie oddała dużo energii, a jednak w jakiś sposób wydaje się wyzuta. Szli chrzęszcząc butami na żwirowej ścieżce, nie zawracając sobie głowy zaglądaniem do niewolników, którzy pojechali osobną, znacznie mniej przyjemną powózką. Czarnowłosa wydała służbie rano wszystkie rozkazy, jakie wydać powinna. Teraz, w zasadzie, mogła na chwilę odpocząć.
     Zbliżała się piąta po południu, a niebo ciemniało z każdą chwilą, zwiastując silną burzę. Zwykłe ptaki niosły tę nowinę w swych niespokojnych śpiewach, uwieszając się na drzewach o bujnych, zielonych liściach i orientalnych, bordowych krzewach ich okazałego ogrodu.
     Pomimo niesprzyjającej pogody, możliwość powrotu do bezpiecznego domu skutecznie relaksowała całą trójkę. Im bliżej wielkich drzwi frontowych tym leniwsze pozy przyjmowali, nie zwracając uwagi na utrzymywanie wcześniejszych pozorów.
     Gdyby ktoś ze służby śmiał im to wytknąć, skończyłby jako potrawka dla małej Hennion. Chociaż podtrzymywali plotki o brutalnym traktowaniu ludzkiej służby, w rzeczywistości nikomu nie działa się nieuzasadniona krzywda. Jako głowa rodu, Hannar musiała czasem dać komuś reprymendę. Szczęśliwie jednak dla niej, zawsze udawało  im się kupić na targu niewolników kompetentnych ludzi. Przekraczali ich dom w zrezygnowanym odrętwieniu, godząc się na okrutny los, o  którym im opowiadano, że ich czeka. Tymczasem od wewnątrz wszystko wyglądało zupełnie inaczej…
     Drzwi otworzył im Mihail, mężczyzna o ciemno brązowych, schludnie ostrzyżonych włosach, ubrany w nienagannie czystą, służebną tunikę ze złotym herbem bliźniaków wyszytym na pierwsi.
– Witajcie ponownie. – powitał całą trójką, zamykając za nimi drzwi i kłaniając się nisko. – Podszedł do czarnowłosej, wyciągając ręce po jej płaszcz. – Panno Hannar, proszę po mnie posłać, kiedy zechce pani usłyszeć raport. – powiedział z czcią, jednocześnie przyjmując płaszcz swej bohaterki, a dopiero po tym biorąc się za odbieranie odzienia pozostałej dwójki. – Ilu niewolników… Jeśli mogę spytać?
– Tylko dwoje – odparła z rozczarowaniem i przeciągnęła się, wzdychając głośno. Te krzesła z domów licytacyjnych były naprawdę niewygodne. Domyślała się, że pewnie dostosowywali je pod niekontrolowaną przemianę, stąd dobijająca twardość.
     Za każdym razem, kiedy stamtąd wracała odczuwała głęboką niechęć do całego swojego gatunku. Wszyscy bowiem wiedzieli, jaki Zmienny prowadził największy dom aukcyjny. Albo kupiło się świeży towar od razu albo ginął w niewyjaśnionych okolicznościach w wielkim, cuchnącym magazynie. Jej rodzina już dawno wyrzekła się jedzenia ludzi. 
– Odizolujcie ich. Białowłosa jest wyjątkowa, o czym świadczy chociażby wydane dziewięć tysięcy… Niech Luisa ją trochę postraszy. Starszą chcę żeby przyprowadzono po obiedzie.
– Tak jest, pani. – Mihail, wciąż wybałuszając swoje niebieskie oczy na usłyszaną kwotę, skłonił się jeszcze raz i odszedł w stronę kuchni. Był sumienny i wolał od razu przekazać wieść o nowych niewolnikach wraz z dalszymi rozkazami.
     Handir wymamrotał coś pod nosem, nie czekając na pozwolenie ruszył w głąb domu. Bliźniaczka będzie musiała z nim porozmawiać, jednak teraz powinna dać mu chwilę na ochłonięcie. Ostatecznie została z Marsylem sama w wielkim holu, co wykorzystał aby podejść bliżej, delikatnie ujmując ją za dłoń.
– Wszystko w porządku? – spytał aksamitnym głosem, wpatrując się w nią jak w obrazek.
– Jestem zmęczona.
– Moglibyśmy usiąść w saloniku, zaparzę herbatę…
– Muszę sprawdzić co z Henni – ucięła chłodno. Uśmiech zamarł mu na ustach. Zmrużył złote oczy.
– Mówiłaś wtedy poważnie, co?
– A wyglądałam jakbym żartowała? – uchyliła głowę w bok, wbrew swoim słowom kładąc ją na ramieniu mężczyzny. Przymknęła oczy, natychmiastowo odczuwając ulgę.
– Wyglądałaś jakbyś chciała mocno mnie zadrapać tymi jastrzębimi paznokietkami – zakpił.
– Tylko przez chwilę – wyburczała w jego mundur. – Muszę iść do Henni.
– Z Henion na pewno wszystko w porządku – zapewnił.
– A ty musisz zająć się sprawami swojego Dworu.
– Gdyby nie to, że mogłoby to pokrzyżować nasze plany, oddałbym miejsce głowy rodu mojemu kuzynowi.
– Twój kuzyn jest niekompetentny – stwierdziła oschle, odpychając się od ramienia Marsyla. Westchnęła głęboko, z żalem. – Z tobą na czele Dworu mamy większe szanse na realizację planu.
     Mężczyzna uniósł brwi, uśmiechając się przy tym przekornie.
– Czasem wydaje mi się, że sparowałaś się ze mną tylko dla pozycji jaką zajmuję… – zażartował, doskonale jednak świadomy, że wcale tak nie było. Hannar posłała mu znużone spojrzenie, puszczając to mimo uszu.
– Po obiedzie chcę żebyś był ze mną podczas rozmowy z naszym dojrzalszym… „towarem”. Widziałam jej spojrzenie, doskonale wie, gdzie się znalazła. Jeżeli odpowiednio nie przekażę jej wiadomości o tym, w jakie sytuacji się znalazła, z pewnością spróbuje wbić mi albo Handirowi nóż w plecy.
– Zauważyłem. Wygląda, jakby mogła i chciała pchnąć wystarczająco głęboko. Nie możemy pozwolić sobie aby cokolwiek się wydało. Jeżeli odmówi, nie zamierzam błagać o zrozumienie. – Uśmiechnął się złowrogo. – Jeśli tortury albo groźba rozszarpania na strzępy mają ją przekonać, jestem skłonny spełnić tę obietnicę.
– Nie będziesz musiał o nic prosić…
– I ty też tego nie zrobisz, moja pani. – Ukłonił się przed nią teatralnie, jednak w złotych oczach błyszczał niemy rozkaz.
     Nie miała ochoty spierać się z nim w kwestii bezpieczeństwa. Nie bez powodu był czynnym uczestnikiem planu. Jako głowa dworu od pokoleń zajmującego się ochroną i ogólnym systemem bezpieczeństwa, najlepiej znał się na swoim zadaniu. Należał do osób bezsprzecznie stanowczych. Poza lojalnością oraz inteligencją, cechowała go ponad wszystko konsekwentność w swych działaniach.
     Przytaknęła niechętnie i bez słowa oddaliła się w głąb dworu, w stronę najprywatniejszej części mieszkalnej rodzeństwa. Miało do niej dostęp bardzo wąskie grono osób ze służby.
     Najbardziej zaufani członkowie gwardii Marsyla zajmowało część najbliżej wejścia. Kręcąc się w niemal każdym zakamarku domu odpowiadali za bezpieczeństwo i niejako panujący w nim porządek. Podlegali bezpośrednio złotookiemu, zaś on Hannar.
     Niewielu wiedziało, iż byli ze sobą sparowani i związani rytuałem. Łącząca ich „więź” była niczym innym jak duchowym połączeniem. Niektórzy nazywali to też przeznaczeniem, bowiem dowiadywano się o jej istnieniu w chwili, kiedy się ją wyczuło na nowo poznanej osobie. Osobie nam przeznaczonej.
     Zawsze towarzyszył temu silny, lecz różny dla każdego obezwładniający zapach, jaki pozwalał oddzielić to specjalne uczucie od całej reszty. Marsyl powiedział kiedyś, że ten który wyczuł w chwili, kiedy się poznali był jak żółty, bardzo orzeźwiająco kwaśny owoc.
     Nadal go czuł będąc blisko niej. Tym odróżniał Hannar od innych. Marsyl był przekonany o tym, że jest wyjątkową, przeznaczoną mu partnerką. Ale ona nie wierzyła w te brednie z przeznaczeniem.
     Gdyby tak było, musiałoby się to przekładać na wszystko inne. A przeznaczeniem Henion nie mogło być zostanie skrzywdzoną w najgorszy możliwy sposób. Jeśli Marsyl uważał bycie nadwrażliwym na jej punkcie za w porządku, bez wątpienia ona może wykazywać się równie wielkim przewrażliwieniem na punkcie ochrony siostrzyczki. 
     Po kilku minutach przemieszczania się po domowym labiryncie, znalazła się przed odpowiednim pokojem. Zapukała głośno, wyraźnie akcentując swoją wizytę i czekając cierpliwie.
– Proszę wejść, panno Hannar! – odkrzyknął twardy głos ze środka. Uchyliła masywne drzwi i przekroczyła próg, nie wchodząc jednak w głąb ogromnego, niezwykle jasnego dzięki przeszklonym ścianom i zasypanego grubymi księgami pomieszczeniu. W samym centrum o kształcie okręgu stał długi stół wraz z szeregiem krzeseł. Nieco z tyłu idąc po domknięciu okręgu, w równych odległościach rozstawiono dwie sofy i fotel z jedwabnymi, szmaragdowymi obiciami.
     Henion siedziała na jednym z krzeseł przy stole, wypatrując ją zza wysokiego oparcia z ekscytacją. Księgi i zapisane kartki papieru piętrzyły się przed nią, lecz w mgnieniu oka o nich zapomniała. Reyvel z założonymi na piersi rękoma, opierał się smukłą sylwetką o stół obok dziewczynki.
– Panno Hannar, jak zawsze rozpraszasz moją pilną uczennicę – powiedział z cieniem uśmiechu złotowłosy.
     Hannar skłoniła się usłużnie, wydobywając z mężczyzny przyjemny śmiech. Ze znacznie szerszym uśmiechem potargał wpatrzoną w nią Henni po włosach.
– Wracaj do nauki – rozkazał łagodnie, a dziewczynka wygięła usta w niezadowolonym grymasie. Reyvel doskonale wiedział, że kobieta jedynie sprawdza, czy małej nic nie jest. Nawet jeżeli zakłócała jego lekcje, wytrącając dziecko z rytmu. Rekompensowała mu to poczuciem humoru i twarzą, do której miał niewątpliwą słabość. Bliźniacy jak to bliźniacy, wyglądali niemal identycznie.
     Patrzył na nią ze zmrużonymi, błyszczącymi oczami jakby dojrzał prawdziwy diament i przy tym zawsze pesząc ją nieznacznie.
     Kiedy czarnowłosa niespodziewanie została głową rodu, nie wszyscy kładli wiarę w dysponowane przez nią umiejętności. Przede wszystkim w to, czy jest w stanie utrzymać na dworze ład i panować żelazną, niekiedy okrutną ręką jak poprzednik.
     Reyvel należał do tej siódemki jastrzębi, którzy już na samym początku zadeklarowali swoje bezwarunkowe oddanie. Bo Reyvel kochał jej bliźniaka, Handira i zrobiłby wszystko aby móc znajdować się blisko niego... Nigdy nie tracił nadziei, że kiedyś zauważy go tak naprawdę.
     Jastrzębica była równie mroczna i nieprzystępna, co brat. Cechowały ich nawet podobne, wiecznie marsowe miny, surowe obycie i zamiłowanie do zieleni, czerni oraz złota.
     Gdyby tylko chciał i zdusił w zarodku niespecjalnie czyste intencje, otwarcie okazywałby swoje względy bliźniaczce. Cieszył się jednak szczerze, że jest sparowana z przedstawicielem włochatych. Nikt nie zapewni jej lepszego bezpieczeństwa od dużego, terytorialnego kota.
     A jeśli Marsyl stanie się na tyle głupi by umrzeć… Z chęcią zająłby jego miejsce. Kochał zarówno mężczyzn, jak i kobiety. A podobno bliźniacy byli najlepszymi kochankami…
     Pokręcił głową w rozbawieniu, wprawiając złote loki w ruch. Wyobrażał sobie miny rodzeństwa, gdyby się o tym dowiedzieli.
– Mam nadzieję, że od ostatniego razu nauczyłeś ją czegoś nowego – zagadnęła Hannar.
– Masz na myśli wczoraj, czy dzisiejszy poranek? – Mężczyzna prowadził lekcje Henni dwa razy dziennie po kilka godzin. Kobieta zaczerwieniła się delikatnie, ani na moment nie spuszczając go z oczu.
– Jest pojętna i ma wspaniałego nauczyciela. Nie wątpię, iż od rana przyswoiła sporo wiedzy, Reyvel.  – Uśmiechnęła się, a jego serce stopniało. W marzeniach pozwalał sobie aby to Handir uśmiechał się do niego tymi ustami.
– Czekają ją jeszcze powtórki oraz test. Obiecuję zdać szczegółowy raport najszybciej jak się da – odpowiedział sugestywnie, patrząc na coś za plecami Hannar. Uwielbiał drażnić się z małymi, słodkimi kotkami.
– Nie wątpię w szczegółowość twojego raportu – mruknął Marsyl, wkraczając do biblioteki. Usłyszawszy nowy głos Henion ponownie odwróciła się do tyłu. Ułożyla usta w wielkie „O” i… Prychnęła, dostrzegając swojego wroga publicznego nr 1. Z zapałem wróciła do studiowanego tekstu, udając iż wcale nie nasłuchuje.
     Reyvel zachichotał.
– Posiłek gotowy – poinformował ponuro i wycofał się. Henion uwielbiała otwarcie pokazywać mu swą niechęć w obecności bliźniaków. I czym on zawinił temu pisklakowi?
– Henni, zjadłaś obiad? – spytała Hannar, ignorując sytuację z przed chwili.
– Tak! – zapewniła gorliwie.
– Dobrze. Kontynuujcie.
     Zamknęła za sobą drzwi, odprowadzona zawadiackim mrugnięciem nauczyciela.




Komentarze

  1. inni bardzo przemowili do mnie zwlaszcza ten nietypowy bieg zdarzen bo w ksiazkach i opowiadaniach kture czytam nie ma czegos takiego jak poruszane tu tematy. zainteresowalas mnie klimatami magicznymi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie gorąco polecam cykl Innych Anne Bishop: "Pisane szkarłatem" (1 tom z 5, oceny powyżej 8/10)

      Usuń
  2. Powiem, że nieco inaczej wyobrażałam to sobie, na szczęście mojej zaniepokojonej duszy jest jakby nieco spokojniej. Czasem się gubię w czytaniu chociaz mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale bywają tu nieco chaotyczne przejścia z jednej sceny do następnej. Uważam że postać Hannar może w przyszłości być takim nieco kopciuszkiem którego los się zmieni z biegiem czasu. Szczerze mówiąc oceniłabym rozdział na tak ok. 7,5-8/10, może to moja wina że odbieram to nieco tak jakby nieufnie, że coś ma się zaraz złego przydarzyć, ale chyba nie przywykłam do tego typu biegu akcji. Ale oczywiście to moja opinia, niemniej liczę że dalej będzie albo tak samo ciekawie albo jeszcze bardziej. Serdecznie pozdrawiam, czekam na następny rozdział, a w tym czasie przeczytam nowość na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi sie spodobała cała seria tak bardzo, że aż skomentowałem co rzadko robię :) Liczę na więcej :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz