W piwnicy Sex Shopu – 8 – Relaks nad Cocoa
Ten rozdział jest trochę dłuższy, dramowo :D Aktualnie jestem blisko końca 9 rozdziału, dopiero potem zaczyna się akcja~ Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Zapraszam do czytania i komentowania!
Zapraszam do czytania i komentowania!
Po powrocie Amelii, której zdawało się, iż
wyzionie za moment ducha, spędzili u Paige jeszcze kilka minut. Rozmowę ciągnął
głównie Dustin, ona sama zapadła się w sofie i mimowolnie skuliła, częściej
wpatrując we własne kolana niż w towarzystwo. Przyjemny chłód i miękkość
siedzenia całkiem straciły na znaczeniu, a za sprawą tej wymownej reakcji nastrój
gospodyni również padł. Odpowiadała coraz bardziej zdawkowo, chociaż nadal
uprzejmie i niezbyt dyskretnie, ze współczuciem przyglądając się młodej kobiecie.
Nie minęło długo, jak ochroniarz
przeprosił wdowę mówiąc, że czas na nich i niemal ciągnąc za sobą Rouz,
pożegnał się. Jego plan się powiódł, nie mieli co więcej tam robić. Trzymał osowiałą
towarzyszkę zaborczo w talii, prowadząc tą samą ścieżką co godzinę wcześniej, do
czasu, gdy stanęli przed samochodem – bezpieczni za wysokim ogrodzeniem willi.
Amelia mogłaby spróbować wyjaśnić, skąd
jej nagła apatyczność, ale czy naprawdę miała na to ochotę? Wypuściła z ust
westchnięcie, pakując się do samochodu. Rozparła się wygodnie na siedzeniu i
ignorując zaniepokojonego jej postawą blondyna, zamknęła oczy.
Czy to była jakaś kara od Boga, za
zaangażowanie się w sprawę Mawsona? Życie Rouz od tego momentu zaczęło walić
się w posadach. Niegdyś wykonując najstarszą profesję świata i od lat dbając wyłącznie o własny interes,
paradoksalnie wierzyła w jakiegoś rodzaju Boską wolę. Miała nadzieję, iż to
przygnębienie i brak chęci do życia nie
jest zemstą za dawne przewinienia. Rzadko pozwalała na użalanie się nad sobą, a
tymczasem… Nie czuła aby miała dostatecznie dużo sił nawet na uniesienie kącików
ust, a co dopiero na przekomarzania z blondynem.
– Gdzie cię
podrzucić? – odezwał się po chwili ciszy. Wracali z obrzeży miasta do centrum,
a słońce wysoko na niebie nieprzerwanie grzało ludzi w różnym stadium negliżu.
Zapragnęła wmieszać się w tłum i robić to, co oni. Jednak nie tutaj, nie w
miejscu, gdzie na każdym kroku zalewały ją wspomnienia.
– Jedź na plaże
Cocoa. – poinstruowała cicho. Plaża Cocoa – jedna z większych na Florydzie i
niezwykle popularna ze względu na niskie opłaty za wynajem pokoi w okolicznych
hotelach czy kurortach. Przyszło jej to do głowy, kiedy pomyślała o spędzeniu
czasu na jednej z plaż w Orlando. Wiązało się to jednak z przykrą konsekwencją zostania
rozpoznaną przez kogoś.
– Co? Ale to
godzinę drogi… – zaskoczony wbił wytrzeszczone, ciemne oczy w Amelię, niemal
zapominając o patrzeniu na drogę. Samochodem lekko zakołysało, więc błyskawicznie
się opamiętał. Wciąż jeszcze nie zdradziła, czy cokolwiek znalazła w gabinecie
Mawsona, jednak ufał jej ocenie.
– Jedź do Cocoa… Proszę. – Ton kobiety sprawił , że przez chwilę gorączkowo
bił się z własnymi myślami. Godzina w jedną stronę, a kiedy dojadą będzie
musiał ją pilnować. Za bardzo wyglądała teraz na kogoś, kto pozostawiony sam mógłby
zrobić coś, o czym później pragnąłby zapomnieć. Następna godzina lub półtorej w
korku w czasie powrotu… Wizyta w Styksie, włamanie do biura Mawsona… Cholera
jasna. Jechać, czy nie jechać?
Poprosiła, co nie zdarzało się często.
Wyglądała na przybitą jak nigdy, a on nie potrafił powiedzieć niczego, co
poprawiłoby jej nastrój. Bezpłodność… Nie wymyśliła tego na potrzeby sytuacji,
choćby dało im to idealną okazję do sprawdzenia gabinetu sponsora.
Westchnął, zerkając na zegarek. Nie było
jeszcze czwartej, kiedy dotrą nad Cocoa zdąży się jeszcze opalić, popluskać w
morzu czy cokolwiek innego sobie zażyczy, a on będzie miał ją na oku. Może to
sprawi, że zielone oczy Rae znowu zaczną błyszczeć, pomyślał.
– Okej, ale potem tak
czy inaczej idziemy do Styksu i kończymy tę gównianą robotę. – odmruknął niechętnie,
włączając jeden z radiowych kawałków dla rozluźnienia atmosfery. Przed nimi
godzina jazdy i co najmniej kilkanaście na plaży Cocoa.
Amelia wciąż milczała.
*
Kołysana przez piosenkę i jazdę samochodem
odpłynęła, zapominając o przygnębiających tematach. Z góry założyła, że Dustin
odmówi, a jednak z jakiejś absurdalnej przyczyny zgodził się i wiózł ją godzinę
od Orlando na plażę Cocoa. Nie miała ze sobą nawet stroju kąpielowego.
Co strzeliło jej do głowy aby prosić Górę
Lodową o coś podobnego? Bez wątpienia potrzebowała znaleźć się jak najdalej od
znajomego miasta, każda cząsteczka w niej wrzeszczała niemo, iż musi się
uwolnić od ciężaru obowiązków choćby na parę minut. A Dustin zgodził się
zapewnić jej tę wolność i wewnętrzny spokój…
Chyba za bardzo go demonizowała. Dotąd
zdążył dla niej złamać komuś rękę, zagrozić odcięciem penisa za rzucane w nią
obelgi, bez sprzeciwu postawić obiad, a teraz wywieść daleko poza miasto na
życzenie. Nie musiał tego robić, nawet jeżeli odda mu potem za benzynę.
Największy problem tkwił w tym, że Góra
Lodowa coraz mniej ją przerażała, a coraz częściej łapała się na myśleniu, iż
jego towarzystwo bywa przyjemne bądź pożyteczne. Wysoki, muskularny i z
oszpeconą bliznami twarzą wzbudzał respekt. Wypad do klubu z jemu podobnym osobnikiem
zapewniał niewątpliwie komfort. Nikt, komu życie miłe nie śmiałby narzucać się
Rouz w jego towarzystwie. Zamówienie drinka, czy przemieszczenie się również
nie stanowiło problemu mając go za plecami.
Rozmowy między nimi jakoś szczególnie się
nie kleiły, lecz udawało im się zalepić tę dziurę specyficznymi docinkami.
A aktualnie wyglądał jakby odchodził od
zmysłów, nie wiedząc co powiedzieć ani jak postąpić żeby tkwiący w sercu Amelii
cierń, nie wszedł głębiej. Towarzyszące temu uczucia, wbrew wcześniejszym założeniom
wcale nie były tak odpychające.
Musiała przyznać, iż w gruncie rzeczy
Dustin jest w porządku. Zalepiła mu nawet to cholerne czoło i nie próbował
skorzystać z bliskości aby ją przy tym zmacać. Ani u siebie w mieszkaniu, ani w
kanciapie, kiedy zdecydowanie nadwyrężała jego męską cierpliwość.
Czując nagły, pulsujący ból, otworzyła
gwałtownie oczy i zerwała się do pionu. Z jękiem pomasowała bolącą skroń. Zasnęła
i najwyraźniej uderzyła głową w połowie odsuniętą szybę…
– Jesteśmy prawie na
miejscu. – poinformował i zaraz parsknął zduszonym śmiechem, rozświetlając zwykle
beznamiętną twarz. Patrzyła jak drgają mu usta, wiedząc iż musiała go wybitnie
rozbawić jak tylko wyrżnęła na śpiąco o szybę. Przecież on nigdy nie chichotał.
A może już wcześniej robiła jakąś głupią minę albo się śliniła? Nic nie mówiąc,
posłała mu kose spojrzenie. – Smacznie spałaś?
– Ta, wygodnie tu
masz. – burknęła. Krajobraz przed nimi ponownie wypełniał się tłumem ludzi, niewielkimi
drzewkami, rozgrzanym piaskiem i wszechobecną wodą. Przed oczami migali jej
turyści jedzący kolorowe lody w pucharkach i pijący zimne shake na tarasach kawiarń.
Spora ich część krzątała się przed budkami z fast-foodami z błogością zajadając
tony tłuszczu. Taki Amerykański fant. Sklepiki z pamiątkami i wypożyczalnie
desek kwitły. Inni tradycyjnie wygrzewali się na ławkach albo umierali z braku
powietrza w ciasnych, samochodowych puszkach. Im bliżej plaży tym więcej
drewnianych domków letniskowych i małych, rozwrzeszczanych dzieci.
Kilka minut spędzili ponownie w ciszy.
Parking przy plaży był spory, jednak w porównaniu z ilością odwiedzających ją
turystów niewystarczający. Po żmudnym krążeniu dookoła, w końcu odnaleźli wolne
miejsce i zaparkowali.
Amelia wysiadła, z przyjemnością wyginając
się w kilka stron aby rozprostować kości. Dustin krzątał się na tyłach
samochodu, więc ciekawa poszła jego śladem.
– Nie
masz w tym wygodnym autku przypadkiem jakiegoś koca?
Stanęła obok, cierpliwie czekając na
odpowiedź. Niespodziewanie zaczął odpinać elegancką koszulę i mimowolnie zrobiła
krok w tył. Cóż, faktycznie było gorąco, a dzięki niej znosił to dłużej, niż by
chciał. Kurwa.
– Znajdzie
się. – odetchnął głęboko,
ściągając z umięśnionych ramion materiał i zostając w samych ciemnych, długich
spodniach. W jakiś sposób idealnie podkreślały jego biodra i tyłek. Podwójne
kurwa. Jej oczy nie mogły się zdecydować czy patrzeć na TE ramiona czy niżej.
Kiedyś w końcu zdejmie te spodnie, prawda? Wcześniej zasłaniał je ręcznik… Cóż
za przykrość dla Ameliowych oczu!
– A,
to miło. – wymruczała
nisko, mimowolnie koncentrując się na wspomnieniu mężczyzny po wyjściu z
kąpieli. Po nie w czasie zdała sobie sprawę, jaki dźwięk z siebie wydała. Spąsowiała
cała na twarzy.
– Rozumiem, że to poprawia ci nieco nastrój?
O, Boże. Teraz
się z tym specjalnie nie kryła, ale przeważnie i tak wiedział.
– Przeważnie. – bąknęła.
– To tak jak u facetów. Która część podoba ci się
najbardziej? – Zabrał się za odpinanie paska u spodni, a Amelii zrobiło się
gorąco nie tylko z powodu żenującego pytania. W dole brzucha odezwał się ruj
wściekłych pszczół. Hmmmm, na przykład wszystko za wyjątkiem głowy? Ależ
wpadła.
– Ten tatuaż, kiedy go zrobiłeś? – zmieniła temat, w
myślach błagając jedno ze światowych bóstw aby to łyknął. Czy ona zawsze musi
mieć takiego pecha?
–Sześć lat temu w Miami. – odparł lekko. – Kiepsko
unikasz tematu.
Za
paskiem uległ rozporek, lecz dla zachowania garstki godności odwróciła się i
wbiła niespokojny wzrok w szereg samochodów. Pożądliwy wzrok, bowiem uparcie
zmierzał w stronę widoków, którymi była zainteresowana. Długa abstynencja
stanowczo jej nie służyła.
– Świetny tatuażysta. – pochwaliła.
– Kobiece uda, na przykład takie wyćwiczone w tańcu i
rozchylone nad…
– Klata! – wykrzyknęła z paniką, pragnąc pognać ile
sił w stronę plaży.
– Klata, co? – droczył się z rozbawieniem.
Wygląda
tak, że można by ją polizać. Amelia z przyjemnością poświęciłaby sporo czasu na
dopieszczenie tego kawałka ciała, gdyby tylko nie należał do blondyna… Gdyby
była ze sobą szczera, przyznałaby iż mogłaby być to klata Dustina.
– Masz fajną klatę. Pospiesz się, dobra?
Po Amelii
trupie.
*
Dwie godziny później, uwalniając stopy
z ciepłego, piaskowego kopca, wstawała z koca. W jednej z kilku miniaturowych budek
kupiła dwuczęściowy strój kąpielowy w marynarskie barwy, dzięki czemu nic nie
stało na przeszkodzie aby popływać czy równomiernie opalić brzuszek. Dustin jak
na złość odwzajemniał się wcześniejszymi obserwacjami Amelii, dużo uwagi
poświęcając przyjrzeniu się każdej krzywiźnie odsłoniętego, zgrabnego ciała
towarzyszki.
Początkowo była zażenowana do szpiku
kości. Zdawało się jej, że jeszcze nigdy nie poczuła się tak… Odsłonięta? Bezbronna
wobec palącego, wręcz pochłaniającego spojrzenia ciemno brązowych oczu…?
Oczywiście, sam paradował bez koszulki wystawiając tatuaż z wężem na widok
publiczny. Niejednokrotnie dostrzegała, jak kilka osób odwracało się z wrażenia
aby wyryć w pamięci niezwykle misterne wykonanie pewnego tatuażysty. Ku jej rozczarowaniu,
nie znalazł się jednak dotąd chętny by przeszkodzić Górze Lodowej wylegującej
się obok niej na brzuchu. Wyglądał jak zabity.
Amelia zapobiegliwie nabyła jeszcze
krem z filtrem i zanim utkwił w tej leniwej pozycji, zmusiła go do wsmarowania mazidła.
Kpiące pytanie w stylu „pomożesz mi tam z tyłu?” zbyła grobową ciszą, na tyle,
na ile pozwalał Rouz szalejący dookoła głośny tłum. I tak mieli szczęście, iż
udało im się zająć całkiem nie okupowaną przestrzeń. Zadbanie o minimum
komfortu w czasie upału było jedyną rzeczą jaką mogła aktualnie zrobić by mu
się odwdzięczyć.
Ostatecznie obserwowali się nawzajem – zielonooka szczególnie srebrnemu
wężowi, skoro w końcu miała go idealnie na widoku. Podziwiała fenomenalną
precyzję w szczegółach fizjonomii gada, silne mięśnie ramion oraz pleców
mężczyzny. Analogicznie ochroniarz lustrował piękne, lecz niewątpliwie
delikatne ciałko Amelii w momentach, kiedy zajmowała swoją uwagę czymś z
otoczenia. W ten sposób oboje, choć indywidualnie i w ciszy, poznawali się nawzajem.
Napięcie, jakie odczuwała przez
ostatnie kilka dni stopniowo zanikało. Czuła się zrelaksowana do tego stopnia,
że mogłaby dzisiejszą noc spędzić nad Cocoa, gdyby tylko nie groził jej nagły
spadek temperatury i atak bezdomnego.
Słońce zaczęło chylić się ku
zachodowi. Blondyn miał nieprzyjemne wrażenie
przyrośnięcia do ziemi, a ostałe kości dawały o sobie znać. Większość czasu
spędził na piasku, nie specjalnie zainteresowany kąpaniem się w morzu.
Zjedli po górze lodów – karmelowych i pistacjowych
oraz sporej porcji frytek. Wylegiwanie się w słońcu czy za sprawą ostatnich
wydarzeń, wzmogło apetyt obojga. Jednak
wszystko to, ku wewnętrznej boleści Rouz dobiegało końca. Plaża niemal całkiem
opustoszała.
– Idę się przejść, wracam za kilka minut i możemy
ruszać. – wymruczała leniwie, lecz nim odeszła, niechętnie przestąpiła w
miejscu z nogi na nogę, niczym przedszkolak czekając na przyzwolenie. Już i tak zrobiła mu dość
kłopotu.
– Jasne. – odparł, otwierając tylko jedno oko.
Nie
słysząc w jego tonie skargi, odetchnęła z przytłaczającą ulgą i ruszyła
swobodnym krokiem wzdłuż plaży, kopiąc stopami piach. Ostatnie promienie
przyjemnie pieściły opalone ciało, a chłodny wiaterek dawał orzeźwienie. Takie
spokojne polegiwanie na jednej z największych plaż na Florydzie dobrze zrobiło
nagromadzonym w niej, negatywnym emocjom.
Wygięła
usta w pół uśmiech, przymykając oczy i rozkoszując się chwilą. Mając Górę
Lodową obok, przynajmniej czuła się bezpiecznie. W końcu miał wystarczająco
dużo okazji by coś zrobić, a żadnej nie wykorzystał.
– Klamka zapadła, Rouz. Możesz mu zaufać. – mruknęła
pod nosem.
Dotarła do zamkniętej, starej budki ze
strojami kąpielowymi – niewielkiej, na metrowym, drewnianym podwyższeniu jakich wiele nad
Cocoa. Przysiadła na moment na ostatnim, zakurzonym schodku aby zebrać myśli.
Skończą sprawę ze sponsorem i będzie mogła
wrócić do bezpiecznej monotonności. Prawdopodobnie nic więcej się nie wydarzy. A
nawet jeżeli… Wypadek, czy też celowe morderstwo, na pewno nie miało żadnego
związku z ich szefem.
Rozmowa z Vincentem nie poszła po jej
myśli. Próbowała zasugerować, że czuje się zraniona, bo przecież byli czymś w
rodzaju przyjaciół. Lecz to, jak potraktował ją mężczyzna wcale na to nie
wskazywało. Nie pomyliła się wiele. W jego oczach najwyraźniej wciąż była tylko
fascynującą tancerką z klubu, teraz tylko… W absurdalny sposób miał ją na
własność. Pracowała dla niego – żywa reklama i nie dopuszczał do
siebie myśli, iż mogłoby być inaczej. Nie teraz, kiedy lada chwila otwarcie
klubu, przypływ pieniędzy oraz prestiżu.
Bolało ją
serce, więc powiedziała jedyną rzecz, która mogła wywołać w nim równie wielkie poczucie
zagrożenia. Jeśli chodziło o sklep, lubiła pracować dla Vincenta. Natomiast
nigdy nie wspominała o powrocie do przyciemnionej, hucznej piwnicy. Udział
kobiety w tym wszystkim wyszedł mimowolnie – ot, kilka miłych słów i uśmiechów
bruneta, a zabrakło jej logicznych argumentów. Gdyby miała odrobinę oleju w
głowie, wystarczyłoby najzwyklejsze „Nie”.
To z
kolei rodziło gorzkie pytanie, czy gdyby wytrzymała z popieprzoną,
poniewierającą ją matką i skończyła szkołę, byłaby teraz zupełnie innym
człowiekiem? Jako oschła socjopatka, sztywna i nie potrafiąca obdarzyć nikogo
miłością, jednak prowadząca stabilne życie? Czy może żyłaby z dnia na dzień,
kurwiąc się i wciągając działkę za działką aż przesadziłaby i wylądowała w
rowie? W każdym razie, o ciążę nie musiała się martwić. Jest bezpłodna.
Nie groził
jej brzuch wielki jak balon, nabrzmiałe cycki i stopy. Zero instynktu
macierzyńskiego. Planowania, urządzania i poświęceń aby wychować szkraba
nieokreślonej płci.
Przyzwyczaiła się. Zero dzieci, zero tego
jedynego partnera. Za to niezobowiązujące przyjaźnie i seks. Nawet gdyby miała
na to szansę, facet któremu była dłużna za uratowanie Dee szybko mógłby rozwiać
jej nadzieje. Ożenić się i urodzić… Tylko po to żeby pewnego dnia trafić po raz
drugi do tego samego, lodowatego pokoju aby popatrzeć jak masakruje jej rodzinę
tak, jak bezwzględnie przypalał wewnętrzną stronę uda Amelii.
Jałowość miała jednak swoje dobre strony,
pomyślała. Prychnęła cicho i otrzepała dłonie o nogi. Podniosła się. Nagły
przypływ lodowatego wiatru owiał jej ramiona, wywołując gęsią skórkę.
Z niezrozumiałym uczuciem niepokoju
ruszyła w stronę powrotną, lecz po kilku krokach drogę zagrodziła jej obca,
masywna postać. Zakołysała się na piętach, z trudem odnajdując równowagę i
cofając się o krok, byle w to nie uderzyć. Zmarszczonymi brwiami zlustrowała
mężczyznę w szarym bezrękawniku, niebieskich szortach do kolan i drobnym,
srebrnym naszyjniku na szyi.
Miał kwadratową, śniadą twarz o
wykrzywionych w uśmiechu ustach, garbaty nos i czarną, wpadającą w oczy czuprynę.
Zmrużonymi, niebieskimi oczyma śmiale wodził po ciele Amelii. Prawie atrakcyjny, gdyby nie napastliwość i
ewidentny brak poszanowania do przestrzeni osobistej kobiet.
Skrzywiła się z odrazą.
– Co tutaj robisz tak sama? – zagadał sztucznie przyjaznym
tonem, a jej zachciało się wywrócić oczami.
– Aktualnie stoję, od tak. W końcu to miejsce
publiczne. – odparła chłodno, zerkając z większą uwagą na otoczenie, niż na
nieznanego mężczyznę. Kątem oka dostrzegła jak marszczy brwi.
– Jestem James. – zignorowała wyciągniętą dłoń. – Nie
czujesz się samotna? Może chciałabyś spędzić ze mną trochę czasu… W naprawdę
przyjemny sposób. – Spróbował ponownie, posyłając zielonookiej szeroki,
odrażający uśmiech.
– Nie, dzięki. Ktoś na mnie czeka. – Chciała go
wyminąć, lecz ponownie zagrodził Rouz drogę.
– Nie bądź taka. Mogę pomóc ci poczuć się dobrze. –
prychnęła cicho. Czuła się dobrze zanim go spotkała.
– Nie potrzebuję w niczym twojej pomocy. – zrobiła
krok w bok, a mężczyzna zrobił to samo. Kiedy znowu spróbowała, chwycił ją
mocno za rękę, brutalnie przyciągając z powrotem do siebie. Jak nic zostanie
siniak. – Spieprzaj. – warknęła ze złością, bezskutecznie próbując odepchnąć
się dłońmi od jego klatki piersiowej.
– Spodoba ci się. – wymruczał jej do ucha, owiewając
je gorącym oddechem. Przejechał wolną dłonią po talii Amelii, stopniowo
schodząc coraz niżej. Przez chwilę miała ochotę zawyć z bezsilności, jednak
czując jak dotyka jej tyłka, zapowietrzyła się.
Ściskane
pośladki aż prosiły Amelię aby znalazła sposób na kopnięcie go w ściągnięte od
podniecenia jaja. Wystarczając bolesna kara, pomyślała złośliwie. Niech no
tylko znajdzie odpowiedni moment a przywali z całych sił…
– Zabieraj pierdoloną rękę. – wywarczał ostry,
znajomy głos zza Rouz. Zaskoczona poderwała głowę w górę, przypadkiem uderzając
nią przy tym o podbródek nieznajomego. Wyrwało mu się stęknięcie i uścisk osłabł
na kilka sekund.
Skorzystała z okazji, wyrywając się błyskawicznie. Odskoczyła,
natrafiając na wysoką, napiętą rzeźbę w postaci ochroniarza. Zagarnął ją w
ramiona, które uznawała za znacznie bardziej godne zaufania.
– Kilka minut rozumie się w zasięgu wzroku, Rae. –
syknął wrogo. Okręcił ją ze sobą o sto osiemdziesiąt stopni i wypchnął za siebie.
Amelia stęknęła na ten zawrót, próbując nie wyryć twarzą o piach. Cholernie
cieszyła się, że go widzi, ale po kiego tak nią rzuca? Uderzony przez nią facet
doszedł w końcu do siebie i przypatrywał się blondynowi ze złością, emanował
niekończącym się pokładem arogancji.
– Po co się, do kurwy, wtrącasz? – spytał butnie,
podchodząc do przodu niczym kogut gotowy do walki. W niespieszny, drwiący
sposób zlustrował postać nowoprzybyłego.– Słodka z niej dupcia, wystarczyło
taką porządnie przycisnąć do siebie żeby zaczęła jęczeć o więcej. Ale o ingerencji
kogoś jak ty raczej nie marzyła… Co ci się stało w twarz? – zadrwił. Nie widziała wyrazu twarzy
Dustina, lecz po napiętych jak struna ramionach wnioskowała, iż do przyjemnych
nie należał. Po co ten kretyn jeszcze bardziej go rozsierdzał?
Naturalnie,
spodziewała się bójki, ale nie tak prędko! Blondyn nie zamierzał wchodzić w
słowne utarczki – natychmiastowo rzucił się w stronę nieznajomego, chwytając za
bezrękawnik i trzaskając go pięścią w twarz. Amelii wyrwał się okrzyk.
Mężczyźni
zwalili się na piasek, raz za razem tarzając w przypływie dominacji nad drugim
i brutalnie okładając wśród przepełnionych wysiłkiem sapnięć. Rouz w przypływie
strachu krzyczała, groziła i latała dookoła jak postrzelona, szukając jakiegoś
słabego punktu aby rozdzielić ich od siebie. Niby jak?!
Wiedziała,
nawet bez dokładnego przyglądania się swojemu napastnikowi, że Dustin wygrywał.
Górował nad nim nie tylko wzrostem – umiejętnie wyprowadzał każdy kolejny cios,
samemu doświadczając zaledwie kilka.
– Niech to szlag, niech to szlag…! – mamrotała do
siebie jak mantrę. Wszystko trwało może ze dwie minut, a słyszała coraz więcej zbolałych
jęków i postękiwań. Góra Lodowa bezlitośnie masakrowała coraz mniej
opierającego się faceta, co nie wróżyło najlepiej.
Blondyn w
końcu przestał go okładać. Dźwignął się na nogi, oddychając ciężko. Z pogardą zlustrował
krwawiącego czarnowłosego, nieudolnie usiłującego wstać. Przypomniał sobie
obraz, jak nieznajomy bezczelnie zakradł się do Rae i zakleszczył siłą przy
sobie wbrew jej protestom. Pociemniało mu w oczach. Nie czuł nic poza
wzbierającą furią. W tej chwili nie pragnął niczego bardziej jak symbolicznie
połamać gnojkowi jedną z kończyn.
Natomiast
Amelia – blada z niepokoju obserwowała jak wyraz twarzy Dustina ulega
gwałtownej zmianie. Wciągnęła powietrze do płuc, decydując się na ostateczną
opcję. Odsunęła się kilka kroków i rozpędziła, rzucając na nagie plecy ochroniarza.
Owinęła się wokół niego niczym drugi wąż, prawie zbijając go z nóg. Ramiona
zaplotła wokół szyi, a nogi wokół bioder, tak, że każdą cząstką siebie czuła
rozgrzane, napięte ciało.
– Spieprzaj, do póki nie powyrywał ci nóg z dupy! –
wydarła się na głos, blisko ucha towarzysza. Szarpnął się z sykiem, chcąc uciec
od wytworzonej przez nią kakofonii. Amelią zakołysało niebezpiecznie. – Nie
zrzuć mnie. – warknęła ostrzegawczo. – A ty bierz dupę w troki.
Nie musieli
długo czekać na reakcję. Czarnowłosy uniósł się w plątaninie sapnięć i postękiwań.
Przypominał suszoną śliwkę z puchniejącym okiem, kością policzkową i rozmazaną
pod nosem i ustach, ciemną krwią. Spojrzał na parę z mieszaniną złości oraz
bólu.
– Skurwiel. – charknął, ocierając ręką krew z nosa i
krzywiąc się na widok rozmazanej na skórze czerwieni. Cofnął się gwałtownie,
kiedy Dustin zrobił krok do przodu. Amelia przycisnęła się do niego mocniej.
– Spróbuj tknąć ponownie jakąkolwiek kobietę bez jej
zgody… – zagroził niskim, wywołującym zimne dreszcze, tonem. Jak dla niej facet
wyglądał jakby miał się zaraz posikać, a jednak Dustinowi nie przechodziła
ochota aby zrobić z niego mokrą plamę. Postawił kolejny krok.
– O nie, zostań! Błagam cię, daj mu już spokój. – jęknęła,
wtulając twarz w naprężone ramię. Jeśli tak nie mogła go powstrzymać, nic
więcej nie poradzi. Mimo to w końcu się zatrzymał i trwali tak przez dobrą
minutę, ponuro obserwując oddalającego się chwiejnie napastnika.
– Chciał cię zgwałcić, a ty błagasz żebym go puścił?
– mruknął zimno, ostrożnie ruszając w drogę powrotną. To drugi raz, gdy
zauważyła by używał wobec niej tak nieprzyjemnego tonu. Chyba wolała go w
wersji bez emocjonalnej... Rozejrzała się pospiesznie, w myślach dziękując
Bogu, że ten zboczeniec miał na tyle rozumu żeby się ulotnić, zamiast próbować brać
odwet. Krwawa miazga, prawdopodobnie właśnie to by z niego zostało gdyby nie
ingerencja Amelii.
– Chciałam mu skopać jaja, kiedy tylko dałby mi
trochę przestrzeni, wiesz? Jestem kobietą, ale potrafię o siebie zadbać. – zaoponowała
słabo. Wciąż na nim wisiała, a on jakby tego nie dostrzegając, parł dalej.
Myślała, iż tego typu reakcje ma już dawno za sobą, ale najwyraźniej nie. Poczuła
gorąco na twarzy. – Hm, mogę już… zejść.
– Równie dobrze możesz zostać. – burknął wrogo,
wprawiając ją w konsternację. Łaskawca! Klepnął nogi Amelii skrzyżowane na swoim
torsie, po czym chwycił je pod kolana. Stęknęła, gdy nagle nią podrzucił,
poprawiając sobie niczym szmacianą lalkę. – Nie dałabyś rady. – odezwał się po
chwili.
– Skopać mu jaja? Zdziwiłbyś się.
– Nie, akurat w to nie wątpię. Mam na myśli, że nie
dałabyś rady go obezwładnić na dostatecznie długi czas aby uciec. –
wytłumaczył, znacznie bardziej spokojny niż chwilę wcześniej.
– Z tego co zauważyłam, byłeś cholernie blisko. Nie
musiałabym daleko biec.
– Gdybym nie był…
– Ale byłeś i z przyjemnością wgniotłeś go w ziemie.
Ty chyba wiesz, że nie można tak po prostu bić sobie do nieprzytomności innych ludzi?
– Wyprężyła się i zerknęła na niego z ukosa, czy aby nie robi miny pod tytułem:
„Nie można? No to patrz.”
– Chciał…
– Gówno mnie obchodzi, co chciał. Minuta więcej i
sytuacja stałaby się dla nas bardzo niesprzyjająca. Lubisz trupy, czy co? Ja
nie lubię. – wypuściła nerwowo na jednym wydechu. – Bardzo nie chciałabym mieć
do czynienia z policją, jakkolwiek twoja szlachetna chęć obronienia mnie się
przydała. – przerwała na moment, czekając na jakiś kontratak. Cisza rozciągała
się pomiędzy nimi. Według Rouz byli stanowczo za blisko jak na taką rozmowę. –
Rozumiem, że te blizny nie powstały bez powodu.
– Nie biję ludzi bez powodu.
– Więc… Trochę tych uratowanych kobiet jest, co? –
spróbowała zażartować.
– Bardzo ci przeszkadzają? – spytał dziwnym głosem.
Po raz pierwszy skłoniło ją to do zastanowienia się, czy naprawdę boli go temat
tych małych blizn i jak wielkie znacznie ma jej odpowiedź dla jego
samopoczucia. Czy ich obecność w połączeniu z całą aparycją tak bardzo jej
przeszkadzały?
– Nie aż tak. –
przyznała szczerze. – Wygląd przeminie, a twoja rycerskość pozostanie.
dzięki za tak dobry kawał pisaniny jest co czytać. kiedy uzupełnisz rozdziały na wattpadzie?
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu się za to zabieram i za każdym razem stwierdzam, że nie mam czasu żeby się z tym guzdrać :/ Pewnie w połowie czerwca albo zaraz na początku.
UsuńEj! Fajny dialog na koniec :D Ale bez spoilerów dla reszty. Akcja już się rozwija, przy okazji dowiadujemy się coś o głównej bohaterce :D Co tu dużo mówić, raczej nie zauważyłam rażących błędów czy czegoś ;) Z chęcią bym kiedyś nabazgrała Amelię i Dustina :3 Czekam na następne rozdziały ^ ^ Powodzenia w pisaniu
OdpowiedzUsuń