W piwnicy Sex Shopu – 7 – Pani Mawson
Wcale
nie miał tego na myśli, przekonywała się kiedy szli ścieżką do drzwi
wejściowych domu Mawsonów. Pospolite określenie „dom” nijak nie pasowało Amelii
do dwupiętrowego budynku o finezyjnej budowie. Gruby sznur marmurowych kolumn z
precyzyjnie wyrzeźbionymi wzorami i oplatające je różane krzewy wprawiały w
mieszaninę zachwytu i jeszcze większej nerwowości. Willa.
Jak,
do cholery, ma sprawdzić ją całą?
Dustin
jakby wyczuwając kierunek myśli Amelii przyciągnął ją do siebie bliżej. Udawali
narzeczeństwo. Gdyby nie była tak zaabsorbowana swoim zadaniem, wybuchnęłaby
śmiechem i strząsnęła z siebie oplatającą ją w tali dłoń. Było gorąco, a on
wbrew wszystkiemu wyglądał i pachniał dobrze, nawet z delikatnie zaczerwienioną
szramą na czole i tymi małymi bliznami. Co z nią jest nie tak?
– Nie musisz grzebać w każdym pokoju. Mawson
na pewno w jednym z nich urządził sobie gabinet, skup się tylko na nim. –
mruknął Amelii do ucha. Kiwnęła nieznacznie głową. Wyprał jej mózg, ot co.
Zapewnienia Góry Lodowej muszą wystarczyć. Ona m u s i
sobie poradzić i zrobi to. Nie miała żadnego wyboru od czasu, kiedy wyczołgała
się z kanapy blondyna tego ranka.
– Ślicznie tu, prawda? – zaszczebiotała
słodko, w duchu marząc aby iść stąd w diabły. – Taka tragedia… – blondyn
spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. – No co? Wczuwam się… Mam nadzieję, że
jest ci piekielnie gorąco w tych ciuchach... I stawiasz następny obiad.
– Jest jakieś pięćdziesiąt kilka stopni,
martwy by się spocił. – mruknął z cieniem uśmiechu, obserwując ją z bliska.
Rozpuszczone, truskawkowo blond włosy skręcały się z gorąca dookoła drobnej
twarzy, a policzki zdobiły delikatne, urocze rumieńce. Miał trudności z
oderwaniem od niej wzroku, nawet kiedy wyglądała na znużoną i złą, poprawiając
co chwile nerwowo maleńką torebeczkę ze sprzętem. – Dlaczego mam wrażenie, że
to kara?
– Bo to jest kara.
Palce
na jej talii zacisnęły się nieznacznie i nic więcej nie powiedział. Stanęli
przed dużymi, białymi drzwiami w cieniu róż oplatających kolumny. Dawały skórze
odrobinę ukojenia od prażącego słońca.
Dustin
zadzwonił dzwonkiem, a ona nabrała szybko tchu zadzierając głowę w górę. Przywdziała maskę niewinnego, współczującego
gospodyni gościa. Wcale nie zamierza grzebać w tym domu, wydaje się pani, pani
Mawson… Uścisnął Amelię po raz ostatni, nim drzwi uchyliła drobna, wysuszona
kobieta.
– Tak? – powitała ich zachrypniętym głosem.
– Dzień dobry, chcielibyśmy spotkać się z
panią Mawson… Byłem przyjacielem Anthonego. – powiedział Dustin poważnym, a
zarazem zaskakująco łagodnym tonem. Kobieta mrugnęła kilka razy, wpatrując się w
jego całe metr dziewięćdziesiąt z ogłupieniem. Chyba się tego nie spodziewała.
Amelia też nie.
– Ach, to ja jestem żoną Anthonego… Wdową,
właściwie. – chrząknęła cicho, spuszczając wzrok na jasną posadzkę i swoje
czarne balerinki. – Proszę, wejdźcie.
Otworzyła szerzej drzwi i przepuściła przez nie oboje, stając z boku.
– Bardzo miło mi panią poznać, pani Mawson.
Nazywam się Derek. – podał kobiecie dłoń i zamknął ją w nienachlanym uścisku.
Cały czas zachowywał ten sam przymilny ton, wykrzywiając twarz w smutnym
uśmiechu. Niech to diabli, niezły był. – A to moja narzeczona, Allison. Przykro
nam z powodu pani straty.
O
mało nie zadławiła się śliną słysząc, kim dziś są. Derek i Allison, jakie to…
Cóż, w zasadzie brzmiało w porządku, jednak nie mogła pozbyć się myśli, że trąci
bohaterami taniego romansu. Ciekawe, czy Dustin kiedykolwiek coś czytał? Zdusiła
rozbawione parsknięcie.
Tymczasem blondyn wskazał na Amelię, więc podobnie jak on podała wdowie
rękę. Równie mizerną, co cała postać kobiety. Posłała jej współczujący, lekko
zakłopotany uśmiech nim dyskretnie obejrzała z góry do dołu.
Brązowe
włosy upięła w kok, a porcelanowo białą, naznaczoną zmarszczkami twarz
umalowała delikatnymi cieniami. Przez prostą, grafitową sukienkę spozierała chuda
sylwetka. Stawiała, że ma czterdzieści kilka lat i gdyby Amelia spotkała ją na
mieście, w życiu nie powiedziałaby, iż jest matką zaledwie trzynastolatek.
Wyglądała jakby związek z Mawsonem wyssał całą energię z niegdyś na pewno
witalnego ciała, ale przyzwyczaiła się na tyle, że jego śmierć wprawiła ją w
jakieś wewnętrzne odrętwienie. Spoglądała na nich z zamyśleniem.
Jeśli tak wyglądała kobieta ciesząca się z odziedziczenia majątku… Nie
chciała znać całej reszty. Nijak nie pasowała do przedstawionego wcześniej Rouz
obrazu uszczęśliwionej wdowy. Zerknęła niepewnie na towarzysza, lecz umiejętnie
ją ignorował.
– Proszę, usiądźcie. Napijecie się czegoś? –
spytała uprzejmym tonem, wkraczając do eleganckiego, obszernego salonu.
Podreptali za nią posłusznie i usiedli, kiedy wskazała im dłonią na kremową
sofę.
– Wystarczy woda, dziękujemy. – odparł Dustin
za oboje, układając się wygodnie na jedwabiu. Amelia skinęła głową na
potwierdzenie, nie idąc jednak w jego ślady. Rozglądała się szybko, z
nawracającą nerwowością po całym pomieszczeniu i holu, a Mawsonowa opuściła ich
na moment. Salon nie mógł się opędzić od ogromnych, kosztownych mebli z
prawdziwego drewna i tkanin, z masą najróżniejszych, artystycznych błyskotek w
wystroju. A wszystko to w pozbawionych ciepła barwach.
Odetchnęła
cicho, zauważając nagle jak przyjemnie chłodno jest wewnątrz. Droga, cholernie droga
klimatyzacja. Odprężyła się odrobinę, stwierdzając jednak przekornie, iż chwila
milutkiego odświeżenia nie jest warte spędzania codziennie czasu w miejscu, w
którym mogłaby dostać szybko bzika.
Nienawidziła
ograniczającego połączenia bieli,
szarości i czerni w wystroju domu, tak jakby były jedynymi możliwymi do użycia
barwami. Przypominało jej to o pewnym pokoju, do którego nigdy w życiu nie
chciała ponownie wrócić.
Uwielbiała
za to bogatą, zachwycająca kolorystykę dodającej pomieszczeniu własnej,
wyjątkowej duszy. Tej tutaj brakowało, niechybnie dzięki martwemu sponsorowi.
Do
czasu, pani Mawson w końcu się otrząśnie, pomyślała. Przestronny, wysoki i
równie zimny hol przecinał drogę do
salonu, jadalni i najpewniej prowadzącej do niej kuchni oraz schodów. Nie
dostrzegała miejsca na toaletę, a więc na jej pieprzone szczęście musiała
znajdować się piętro wyżej. O, Boże. Chociaż raz wszechświat się nad nią
zlitował!
Dustin
przyglądał się w tym czasie Amelii. Błądziła niespokojnymi, zielonymi oczami po
pokoju, oceniając wnętrze. Dostrzegł delikatne skrzywienie kącików ust i brwi,
co zinterpretował jako stanowczy brak aprobaty. Blondynowi było obojętne,
preferował nade wszystko funkcjonalność, zaś kolory i sposób dobrania dodatków
oceniał wyłącznie na kobietach. Przywołał lekki, nie pasujący mu uśmiech
dostrzegając powracającą starszą kobietę. Ostrożnie położył jedną z dłoni na
kolanie Allison, dusząc ogromną ochotę aby prychnąć. Przy świadku nie urwie mu
głowy, a jednocześnie odstawią konieczną dla sytuacji szopkę. I może uda się mu
w końcu sprawić, aby reagowała spokojniej, nie wzdrygając się za każdym razem
ze wstrętem. Sam tracił powoli cierpliwość, a eleganckie, niewygodne ubranie stopniowo
zabijało.
Czując dużą dłoń muskającą opaloną, miękką skórę, zerknęła w dół i
uchyliła przy tym kusząco usta, nim chwilę później posłała mu pełne zrozumienia
i jadu, spojrzenie.
Pani Mawson wróciła z tacą z trzema wysokimi, oszronionymi od lodu
szklankami z blado żółtym płynem.
– Pozwoliłam sobie przygotować coś bardziej
orzeźwiającego w ten upał. Nie mają państwo nic przeciwko?
– Och, fantastycznie! Na zewnątrz jest tak
gorąco, że nie ma czym oddychać. Bardzo dziękujemy. – wymruczała z
wdzięcznością Amelia, przysysając się od razu do swojej szklanki i jednym
haustem opróżniając połowę zawartości. Westchnęła z ulgą, zaciskając dłoń na
zimnym szkle i posyłając szeroki uśmiech gospodyni. – Pyszna.
Kobieta
odpowiedziała znacznie bardziej ożywioną mimiką niż wcześniej, wpatrując się w
Amelię z zainteresowaniem i ignorując mężczyznę z bliznami.
– Cieszę się, że ci odpowiada. Moje
dziewczynki twierdzą, iż robiona przeze mnie lemoniada stawia na nogi nawet po
męczących treningach w szkole. – powiedziała z czułością, wspominając o córkach.
– Mają rację, jest wyśmienita. – potwierdziła
szczerze, skupiając się jednak w końcu na
swej roli. – Ile dziewczynki mają lat?
– Diane i Angie kończą w kwietniu trzynaście,
są bliźniaczkami. – wyjaśniła, pęczniejąc z dumy. Miłość do dzieci zmieniała
całą postawę wdowy. – Uwielbiają sporty i przedmioty ścisłe. Mają spore
osiągnięcia w zawodach… Za wyjątkiem Diane, przez ostatni rok dojrzała szybciej
niż jej rówieśniczki i buntuje się. A teraz kiedy Anthony… – zmarkotniała na
kilka chwil, wbijając zmrużone oczy w kolana przyobleczone w nudną sukienkę. –
Anthony nigdy nie poświęcał im dostatecznie dużo czasu i Diane ma do niego o to
teraz pretensje, stała się bardziej nieznośna. – skończyła z goryczą.
– Bardzo nam przykro, pani Mawson…
– Paige, kochana. – przerwała jej stanowczo,
unosząc głowę. Wcześniejsze zmartwienie odbijające się jej na twarzy wyparowało,
odsłaniając tłumioną przez lata hardość i pogodę ducha. Jakby zmartwychwstała. Ochroniarz
miał częściowo rację; może jawnie nie okazywała radości z powodu śmierci męża,
lecz musiała odczuwać jakąś ulgę wychodząc z pod jego ewidentnej władzy.
– Paige, oczywiście. – kiwnęła głową na
zgodę. – W takim razie, proszę, mów mi Allison.
– A wy?
– wypaliła nagle Paige, przyglądając się im badawczo, szczególnie
szczupłej od tańca talii Amelii. Marszcząc oboje brwi, zerknęli po sobie.
Dustin z przyjemnością pozwalał towarzyszce przejąć kontrolę, nim przejdą do
realizowania planu. Również nie wiedział, co miała na myśli, ani nie był
szczególnie dobry w tego typu pustych rozmowach.
– My…? – wymamrotała z niezrozumieniem,
podążając wzrokiem w dół swojego ciała. Sukienka ładnie się na niej opinała,
nie eksponując za bardzo rowka piersi… I w końcu pojęła, zachłystując się powietrzem.
Na twarz mimowolnie wkradło się cierpienie. Nigdy nie podejrzewała, że to
wypłynie i przypomni jej o sobie, skoro skonfrontowała się z tym wiele lat
temu. Dostrzegła z jaką pasją wdowa mówi o swoich córkach i zaskoczył ją ból. – Ja… Jestem bezpłodna. – szepnęła, nie mogąc
powstrzymać się od zagarnięcia w ramiona tego jałowego miejsca.
Dustin
ledwie powstrzymał rozlewający się po nim szok, głowiąc się czy to część gry.
Pospiesznie nakrył dłonie Amelii trzymane na podbrzuszu swoimi. W końcu Allison
jest narzeczoną Dereka. Powinien wiedzieć, że teraz nie spłodzą cholernej
gromadki dzieci! Gdyby nie fakt, że gospodyni skupiła się całkiem na
zielonookiej, z pewnością dostrzegłaby kotłujące się w nim uczucia.
– Przepraszam. Tak strasznie mi przykro,
kochanie. – wyjąkała po dłuższej chwili ciszy Paige, brzmiąc jakby ją samą wiadomość
ta nie tylko wprawiła w szok, ale sprawiła również ból. Zielone oczy zamrugały
gwałtownie, odganiając niechcianą wilgoć. Już nic ją to nie obchodziło, musi
stąd wyjść.
– W porządku, Paige. Chciałabym skorzystać z
toalety…
– Tak, tak… Po schodach i korytarzem w prawo,
trzecie drzwi. – poinstruowała pospiesznie, na powrót garbiąc się na swoim
miejscu, najpewniej pod ciężarem zadanego przez siebie, niefortunnego pytania.
Mawsonowa nie spodziewała się takiej rewelacji, zaś wbijający w nią wzrok Dustin…
Tematy ciąż i płodów Amelia omijała szerokim łukiem, w jego przypadku nie
zamierzała robić odstępstwa od normy. Wystarczyło, że wdowa wytrąciła ją z
równowagi.
Podziękowała
cicho i strząsając z siebie niechciany dotyk, ruszyła, zmuszając nogi do
spokojnego marszu. W połowie holu wychwyciła nieprzyjemne, przyciszone słowa ochroniarza.
– …bardzo się tego wstydzi.
Niech to szlag. Kiedy to wszystko się skończy, z przyjemnością urwie Vincentowi
głowę.
*
Na
jak długo zniknęła? Szybko odnalazła gabinet i teraz pospiesznie, z narastającą
paniką szperała po jego wnętrzu, otwierając ostrożnie szuflady, zaglądając do
teczek i szkatuł. Tutaj szczególnie dominowało ciemne drewno i czerń.
Nienawidziła czerni i okropnego gustu Mawson. Nienawidziła tego, że w jej
głowie co rusz powracał temat dzieci.
Najpierw natknęła się na sypialnie bliźniaczek. Zanim jednak do tego
doszło, jak na złość w szerokim korytarzu natarły na nią liczne zdjęcia
ukazujące kolejne etapy z życia dzieci, począwszy od ich narodzin. Tak sympatycznego,
rodzinnego elementu brakowało w pozostałej części domu.
Pokój bliźniaczek był typową, dziewczęcą sypialną, której widok przyjęła
z większą ulgą niż po wypiciu zimnej lemoniady. Zagracony, z poprzylepianymi
plakatami amerykańskich sław na różowo-fioletowych ścianach, obfitą biblioteką
muzyczną i stosem kosmetyków. Udowadniał, że ktoś naprawdę mieszkał w tym
wielkim domu.
Czas podejrzanie się jej dłużył, przez co miała wrażenie, iż Paige
zacznie ją zaraz szukać. Nigdzie nie znalazła śladu po wizytówce, notatce czy
numerze telefonu, który mogłaby rozpoznać i przypisać do Vincenta. Miała
nadzieję, że laptop jest równie czysty.
Uruchomiła go, podciągając lateksowe rękawiczki. Dłonie już dawno
zwilgotniały i niemal obsesyjnie obawiała się ich zsunięcia. Gdyby policja
znalazła odciski Amelii… Była prostytutka, tancerka klubowa i przypadkiem
uczynna morderczyni w domu niedawno zamordowanego, bogatego faceta. Każdy wie,
jak to brzmi. Wpadłaby jak śliwka w kompot.
Wyciągnęła
z torebeczki pendrajw, chcąc podpiąć go do laptopa. Zerknęła przy tym na pulpit, sprawdzając czy
jest gotowy i zamarła, czując nagle lodowate dreszcze przebiegające jej po
plecach. Mawson ustawił pieprzone hasło!
Zagryzła mocno dolną wargę, biorąc się za wpisywanie po kolei imion
członków rodziny sponsora. Angelina, Diane, Paige… Trzykrotne pudło!
Żadne
imię, kombinacja przypadkowych słów oraz znaków nie pasowała. W akcie
desperacji wpisała liczby od jeden do trzech. Na nic. Miała już prawie łzy w
oczach, kiedy spróbowała od jeden do pięciu.
Pętelka
zataczająca okrąg i napis „proszę czekać” zniknęła, ukazując ciągnącą się
przestrzeń ostrych skał i niewielkiej latarni z tyłu. Amelii wymsknął się zbolały
jęk. Nabrała absurdalnej ochoty aby wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Załzawionymi oczami przewertowała skromną zawartość pulpitu. Zwyczajne
nazwy nie wskazywały na nic niezwykłego, mimo to przejrzała każdy, z ulgą
niczego nie odnajdując. Spokojniejsza niż wcześniej, postawiła na metodyczność.
Otworzyła przeglądarkę, zajrzała do historii oraz zapisanych stron. Z grymasem
na ustach przewertowała dwie strony linków do portali z porno, nim odnalazła
coś, co przypominało jej z nazwy pocztę.
Zakładała,
że skoro przejawiał w ostatnim czasie tak wielką paranoję, zabezpieczył ją
porządniejszym hasłem, dbając o wylogowanie i inne opcje zabezpieczające. Myliła
się, bowiem po wczytaniu strony stała otworem przed nowym gościem.
Zmarszczyła
mocno brwi, nie pojmując toku rozumowania Mawsona. Narzekał, że ktoś włamał mu się
na pocztę… Czyżby Brick skłamał? Czy może Anthony Mawson korzystał z kilku
e-maili i przegląda nie ten, co trzeba…? Kurwa. Za dużo pytań, za mało odpowiedzi od
trupa.
Pocąc
się jak szczur, prześledziła listę kontaktów, boleśnie świadoma, iż prawdopodobnie
skończył się jej czas. Jest w dupie, jeśli zatroskana Paige zechce wejść na
piętro. Odnalazła e-mail Vincenta, jednak wyszukiwarka nie wskazała na
jakąkolwiek wymienioną wiadomość. Bez żalu usunęła znikome powiązanie. Poruszając
się po internecie mogła kasować, co jej się żywnie podoba. W zgliszczach
wszystkich połączeń jedna, nieistotna dana utonie pod całą resztą. Na koniec
zerknęła na korespondencje toczone przez ostatnie kilka miesięcy.
Liczne,
zboczone rozmowy i roznegliżowane zdjęcia kobiet nie wywarły już na Amelii
żadnego wrażenia. Mawson był świnią wobec swojej rodziny. Jednak wszystko ukrył
z przezorności albo nigdy nie przynosił brudnej roboty do pięknej willi. Nie
miała czego tu szukać. Usunęła ślad swej obecności z laptopa, dbając aby
wszystko w miarę równo stało na swoim miejscu i jakby ktoś ją gonił, opuściła
gabinet.
Czekam :D AT podeślij, kiedy będziesz mogła ;)
OdpowiedzUsuńwkoncu amelia cos juz wie tylko wyznanie o jej przypadlosci wydaje sie byc prawdziwe jesli tak to chyba jej losy pozniej moga sie pokomplikowac
OdpowiedzUsuńTen rozdział wydał mi się dość jakby emocjonalnie bardziej rozwinięty niż reszta :3 Bardzo spodobało mi się :**
OdpowiedzUsuńBuziaki! od Sami :)