W piwnicy Sex Shopu – 5 – Wrzeszcząca kobieta

Jestem dziś (od dwóch dni?) "ciut" niedysponowana. Grypa zaatakowała bezlitośnie z pięknymi 39 stopniami gorączki. Myślałam, że umieram -.- (więc tym bardziej dziękuję za życzenia powrotu do zdrowia), korzystam z faktu czucia się nieco lepiej i wrzucam rozdział. Raczej lekki, one-shot po nim już mniej, lecz trochę rozjaśni zawarte w tym tekście obawy i ogólnie sytuację. Tbh ciężko mi się trochę pisze te dialogi między nimi, co pewnie widać, głównie ze względu na fakt, że oni naprawdę są strasznie podzieleni na dwa różne światy i czasem nie potrafią się dogadać, póki jedno nie ustąpi. Cóż, będę musiała znaleźć na to jakieś lekarstwo i zajrzeć do kilku książek dla pozyskania kawałka inspiracji. Marzy mi się nawiązanie nici przyjaźni między nimi zanim zrobię wielkie "bum!" :/
Zapraszam do czytania i komentowania.


     Przez całą drogę darli się na siebie i tak naprawdę Amelia nie pamiętała by Dustin wcześniej podnosił głos choćby o oktawę. Warczał i groził, owszem – ale nigdy dotąd nie krzyczał. A przez dobre dwadzieścia minut drogi z klubu właśnie tę dyscyplinę namiętnie uprawiali. Z jakiegoś powodu czuła zadowolenie.
     Amelia wrzeszczała, że chce do jego mieszkania. Dustin wrzeszczał, że znowu na niego naskarży Vincentowi i nie ma takiej możliwości, a poza tym ma się zamknąć bo boli go głowa. Tak jakby on nie unosił głosu.
     Prychnęła, opatulona kolorowym kocem. Dali sobie spokój ze Styksem do jutra.
     Oczywiście, stanęło na jej. I była z tego diabelnie dumna... Dustin psioczył na nią, nawet kiedy znalazł się na przegranej pozycji. Jak każdy facet, który ma dość wrzasków kobiety, po prostu zawiózł Amelię do siebie, a potem niechętnie wpuścił do niewielkiego mieszkanka i zniknął w łazience – bezpiecznym buforze odgradzającym go od swojego gościa.
     Skorzystała z okazji i rozejrzała się po domu. Malutka sypialnia z niezasłanym, jednoosobowym łóżkiem i walającymi się podkoszulkami na podłodze. Mrugnęła obojętnie na ten widok i przeniosła się w inne miejsce. Malutki salonik z nastawieniem na wygodę – dwie sofy naprzeciw siebie, a po środku niski stolik i doniczkowa palemka. Kolejno równie niewielka kuchnia, zdawało się że nieco częściej odwiedzana niż ta należąca do niej.
     W zasadzie nie znalazła niczego ciekawego, chociaż też za bardzo nie szukała. Usadowiła się w końcu na kanapie, wcześniej kradnąc skądś koc i czekała. Czuła się lepiej po tym całym rozładowaniu się krzykiem, bluźnieniem i przyjściem tu. W ciasnym mieszkaniu oko w oko z facetem, który ją przerażał. No, nie do końca oko w oko. Jakieś pięć minut temu usłyszała szum wody dochodzący z łazienki.
     Nim skończyła myśl wyszedł nagi, owinięty w pasie jedynie ręcznikiem. Nie patrzył w jej stronę, gdy kierował się do sypialni. Tylko wąż zdawał się zwracać na nią uwagę, równie milcząco co właściciel, przykuwając zielone oczy niczym magnes.
– Ręczniki są w łazience. – zakomunikował. I zatrzasnął się w sypialni.
     Wywróciła oczami, ale wdzięcznie przyjęła jego propozycję wzięcia prysznica. Musiała z siebie zmyć ślinę tego napaleńca. 
     Kiedy kilkanaście minut później opuszczała łazienkę z wahaniem, z klamki spadła rozciągnięta koszulka. Podarek od Dustina. Naciągnęła ją szybko na siebie i niemal westchnęła z ulgą. Ubrana – Bezpieczna.
     Gdyby chciał się pieprzyć nie zostawiałby jej ubrania, prawda? Najwyraźniej rozumiał, że chciała jedynie oswoić bestię, na tyle by móc ponownie funkcjonować. Światło w salonie nic jej nie mówiło, to dobiegające z kuchni tak.
     Nie chcąc tkwić jak kołek w łazience, podobnie zresztą co wcześniej Dustin, skuliła się z powrotem na kanapie i zawinęła w kocu. Jej bezpieczny bufor, stwierdziła w myślach.
     Salon dawał swobodny widok na aneks kuchenny. Obserwowała go w czasie, kiedy podgrzewał coś na patelni. Przebrał się w szare spodnie od dresu nisko wiszące mu na biodrach i czarną, luźną koszulkę. Ostatecznie znudziła się i przeniosła zainteresowanie na swój telefon.
     Odkryła trzy wiadomości od Vincenta, co dało pretekst ustom do wykrzywienia się w pogardliwym uśmieszku. Nie zamierzała odpowiadać.
22:48 Od: Vincent: Jak wam idzie??
23:13 Przepraszam za tamto.
00:26  Amelio…
     Pomyślała, że właśnie na dobre skończył się czas, gdy jedno jego słowo czyniło Amelię miękką, jednocześnie ustawiając tak, jak sobie tego życzył. W tym samym momencie Dustin z cichym brzęknięciem położył miseczki z jedzeniem i butelkami zimnego piwa na stoliku. Porzuciła szybko telefon, podziękowała i zabrała się za jedzenie. Nie czuła, jak bardzo ssie ją w żołądku z głodu do póki nie wzięła pierwszego kęsa.
     Przez chwilę patrzył jak je upewniając się, że z czystej złośliwości nie wypluje odgrzanej przez niego chińszczyzny na dywan pod nogami. Albo co gorsza sofę! Uśmiechnęła się z pełnymi ustami.
      Otworzył dla niej piwo i zamilkli, każdy zajmując się własnym posiłkiem. Chwała Bogu, nie wiedziała o czym mogła z nim porozmawiać.
      W połowie zadzwonił telefon Dustina. Oboje spojrzeli na siebie jak jeden mąż, marszcząc brwi na to, kto przeszkadza im w posiłku o takiej porze. Zachciało jej się śmiać na absurdalność całej sytuacji i nie dała rady zdusić rozbawionego parsknięcia. Widelec brzęknął o miskę. Odchyliła się na oparciu sofy, z uśmiechem zerkając na blodyna i domyślając, kto się dobija.
     Patrzył to na nią, to na dzwoniący mu w ręku telefon. Uniósł brew w zdziwieniu na nagły, świetny humor Rouz.
– To Vincent. – wyraźnie czekał na przyzwolenie nie chcąc się bardziej narazić, co tylko poszerzyło uśmiech kobiety siedzącej przed nim. Plan zemsty zrodził się w jej głowie błyskawicznie.
 – Ustaw głośno mówiący. – zarządziła i sięgnęła po swoją butelkę. Spojrzał na nią przeciągle nim odebrał, próbując rozgryźć, co chodzi kobiecie po głowie. Okutana w kocu i należącej do niego koszulce wyglądała zbyt dobrze.
     Więcej niż prawdopodobne, iż domyślał się, co zamierza zrobić. W ciągu trzech kwadransów w tym obcym mieszkaniu zgrali się ze sobą tak, jak jeszcze ani razu przez ostatnie dwa miesiące wspólnej pracy. Odłożyła to jednak na bok.
     Trzymał telefon płasko w dłoni, gdy naciskał odpowiednią opcję i rozbrzmiało zirytowanie bruneta po drugiej stronie słuchawki.
– Dustin, do jasnej cholery. Po to macie telefony żeby je odbierać! – warczał zdenerwowany, co według Amelii nie często się zdarzało. Przez sekundę tylko odrobinę pożałowała, że wytnie mu taki kawał.  
– Byłem zajęty. – odparł spokojnie Dustin, zerkając na nią ciekawsko.
– Miałeś się odezwać od razu gdy skończycie. – narzekał – Wysłałem Amelii kilka esemesów, ale nie raczyła się odezwać. Podejrzewam, że będzie mnie teraz ignorować.
     Skrzywiła się jakby zjadła cytrynę. Właśnie przestała żałować tego durnia.
– Sądzę, że jest raczej zajęta... – odmruknął blondyn enigmatycznie, również odchylając się wygodnie do tyłu. Z pewnością, tak jak ona z przyjemnością wchodził w tę grę.  Nieznacznie, acz wystarczająco dla dopełnienia zemsty.
– Zajęta? – spytał gderliwie Vincent. – Czym może być niby…
     Siorbnęła głośno ze swojego końca kanapy po czym wydała z siebie serię roznamiętnionych mlaśnięć. Dla zwiększenia efektu objęła ustami szyjkę butelki co by się wczuć. W słuchawce zapadła grobowa cisza, dlatego szybko dała Dustinowi znać na migi by wydał z siebie jakiś odgłos.
     Przewrócił oczami, ale odetchnął z milczącą zgodą. Wydał z siebie posłuszne, przeciągłe westchnięcia tak jakby naprawdę coś się między nimi działo, a nie siedzieli naprzeciw siebie odgrodzenie przez stół i jedząc późną kolację.
– Dustin… – zasyczał Vincent. Czy mógł brzmieć na bardziej wkurwionego? Nie sądziła. – Jeśli ją zmusiłeś… – zaczął swoją groźbę. Specjalnie siorbnęła ponownie, zrywając się z kanapy i idąc roztańczonym krokiem ku przypatrującemu się jej z fascynacją Dustinowi.
     Obserwował to pląsanie i teraz potrafiła rozpoznać, być może przez to iż czuł się swobodniej na własnym terytorium, iż wąskie usta wykrzywiał w rozbawionym pół-uśmiechu.
–Mmnm, Duustin. – jęknęła cichutko koncentrując się na nadaniu głosu zmysłowości, jednak wystarczająco głośno blisko słuchawki, nim rozłączyła połączenie. Wyszczerzyła się do niego i wróciła na zajmowane przez siebie miejsce. Zabrała się za dokończenie stygnącego posiłku.
– Zakładam, że jutro oboje skończymy bez pracy. – stwierdził przekornie i przeczesał blond włosy dłonią. – Będzie zły na ciebie, a na mnie wściekły. – wytknął Amelii, jednak bez cienia oskarżenia.
     Uniosła brwi.
– Dlatego pojedziemy razem. Przeszkadza ci to? – dopytała.Wystroi się, będzie promienieć radością i nawet podziękuje mu za te gorliwe zapewnienia, że Dustin jest niegroźny jak mucha.
– Nie, ale ty masz mu wszystko wytłumaczyć. Odnośnie tego. – zatoczył dłonią dookoła mając na myśli fakt, jak skończyła kimając u niego w mieszkaniu. Tylko śpiąc.
– Jasne. – zgodziła się. – Zemściłam się, tyle mi wystarczy.
– Potwór najedzony. – zakpił.
     Uśmiechnęła się do niego szczerze, ignorując tłoczącą się w jej głowie myśl, iż zachowują się jak starzy, dobrzy znajomi.
*

     Pobudka Rouz należała do jednych z tych dziwacznych, do póki nie otworzyła szerzej zielonych oczy i nie ujrzała przed sobą smakowitego, nagiego torsu. Dezorientację obcą pościelą zastąpiło rozmarzenie. Brakowało jej takich widoków z rana. Oblizała usta sądząc że jeszcze śni i sięgnęła dłonią do obiektu swych  marzeń. Umięśniony, twardy i gładki. Mmmm…
– Wstawaj, Wrzeszcząca Kobieto.  – przywitał ją głos tłuczonego szkła wgniatający w podłogę. Błyskawicznie dopasowała brzmienie do osoby. Zamarła dłonią w połowie ku celu ściągając na siebie większą uwagę blondyna. Patrzył na zielonooką z absurdalnym rozbawieniem odmalowującym się na jego zwykle beznamiętnej twarzy, doskonale zdając sobie sprawę co chciała zrobić. – Możesz dotknąć. – korzystał z okazji by się z nią podroczyć, zanim całkiem otrząśnie się ze snu i okuta betonowymi granicami oddzielającymi go od siebie tak jak wczorajszej nocy tym śmiesznym, kolorowym kocem, który mu skądś zwinęła. Jakby mogło go to powstrzymać.
– Och, bądź cicho. – wymruczała sennie i schowała się cała pod kołdrą, kuląc się na niewielkiej kanapie. Czuła, że ma czerwone z zażenowania policzki. Wprosiła się do niego i jeszcze chciała go dotknąć! Mężczyzna westchnął przeciągle, uzmysłowiając sobie jakie trudności znosi mu ta kobieta na głowę.
– Rae, wstawaj. – rzucił rozkazującym tonem i przeszedł do kuchni. Znowu się zapomniał i było już za późno. Nie przeszkadzało mu to, ale nie chciał drażnić mieszkającego w niej potwora.
– Nie nazywaj mnie tak.... I która godzina? – wystękała.
– Siódma. Wolisz „Amyyy”? – przypomniał o wczorajszym pseudonimie z drwiną, jednocześnie ujawniając że był na tyle blisko aby kontrolować całą sytuację. Nawet jeśli nie osobiście, nie miała powodów do strachu.
     Wyciągnął z lodówki jajka, bekon i kilka warzyw, szykując im śniadanie. Jak dla niego jadła zbyt mało. Była idealna, ale za dużo sobie wszystkiego odmawiała. Ostrożnie jednak do tego podchodził wiedząc, z jaką łatwością już za chwilę się od niego odgrodzi. Od każdego.
– Daj żyć i nie wspominaj o tym więcej. Dziesięć minut snu... – poprosiła i odwróciła się do niego plecami, nie czekając na odpowiedź.
     Westchnął ciężko, darując sobie kłótnię. Nie miał pojęcia jak obchodzić się z nią na tej stopie. Ciężko było ignorować kogoś, kto wlazł ci siłą do domu i był kobietą. Cholernie piękną i seksowną kobietą.
     Następna pobudka ku jej zdziwieniu nastąpiła po dwóch kwadransach. Akurat stawiał opóźnione, lecz świeże śniadanie na stoliku. Świeża, gorąca kawa parowała z kubka i przyciągała Amelię każdym zmysłem.
     Jęknęła z rozkoszą, gdy przywarła ustami do rozgrzanego kubka. Zerknęła na Dustina popijającego kawę naprzeciw niej i obserwującego ją nienachlanie. Najwyraźniej już jadł, jednak miło że czekał z jej porcją. Zamrugała nieco skrępowana.
– Dzięki. – wydusiła i za wierciła się na swoim posłaniu. Żenująca sytuacja.
– Wieczorem wracamy do Styksu. – poinformował ją. Dostrzegł skrepowanie zielonookiej i starał się nie utrudniać. On był przyzwyczajony. W końcu wykonywał zawód cienia drugiego człowieka… Żałował tylko, że nie ma telewizora czy wieży by zagłuszyć niewygodną ciszę pomiędzy nimi.
     Traktował to mieszkanie jak coś przejściowego, do czasu kiedy nie karzą mu zająć się nowym zadaniem. Co prawda, wciąż będzie miał oko na Rae, ale… Nie będzie już priorytetem.
     Bezpieczniej dla wszystkich jeśli nadal będzie ją trzymał od tego z daleka, a niestety nowy klub Vincenta wszystko utrudniał. Gdyby się dowiedziała, że z ukrycia ją kontroluje…  Cóż, wydrapałaby mu oczy albo i gorzej. Nie powstrzymywałaby się.
     Skrzywił się. Był cieniem Rachelle. Gdyby wiedziała… Nienawiść wybuchłaby w niej równie szybko co przy ich wczorajszej kłótni. Nie chciał wiedzieć, jaką zemstę by dla niego przygotowała i czy w ogóle zdążyłaby wprowadzić ją w życie?
     Czy pozwolono by mu to okiełznać i spróbować ją ochronić…? Jeśli trzymałaby język za zębami i wciąż trzymała się umowy, skwitował rozsądnie.   
     Jedynie kątem oka co jakiś czas obserwował jak energicznie zajada śniadanie. Jego wielka koszulka obciągnęła się jej na udach, ale starał się to ignorować. Jakkolwiek miły był to widok, wolał nie ryzykować urwaniem głowy. 
– Chyba zastanowię się nad twoją kandydaturą. – usłyszał i uniósł brwi w rozbawionym zdziwieniu, kiedy dotarło do niego znaczenie słów.
– Nie musisz, nie przepadam za wrzeszczącymi kobietami. – parsknął, nie chcąc jej tego odpuszczać. Zagapiła się na niego i zacietrzewiła.
– Długo będziesz mi to wypominał? – Dopiła kawę do końca i odstawiła na blat.  
– Zastanowię się. – odmruknął i po chwili pozbierał opróżnione naczynia, wracając do kuchni. Amelia w tym czasie zbierała się w sobie.
– Słuchaj… Pożyczysz mi jeszcze jedną koszulkę? – niechętna nadzieja w jej głosie sprawiła że niemal stanął wryty przed zlewem, nim uśmiechnął się ukradkiem.
– Znajdę coś. – odparł obojętnie, usilnie starając się przegonić myśl, że brzmią jak bliscy sobie ludzie. Bzdura. Tego typu myśli za bardzo rozbudzały jego nadzieję. A przecież doskonale wiedział, iż nie ma u niej szans.  A kiedy tylko się dowie to wydrapie mu oczy, przypomniał sobie. Odetchnął cicho i potarł kark w przypływie niezręczności. Słyszał jak tupta w stronę łazienki i nie mógł nie uśmiechnąć się szerzej. Chociaż w jego wykonaniu był to krzywy uśmiech pełny sprzecznych uczuć.

*

– Mawson był skatowany tylko pod garniturem. Ktoś zapiął go pod ostatni guzik maskując resztę obrażeń, dlatego wyglądało to na szokujące samobójstwo, gdy tak sobie wisiał na sufitowym wiatraku. – wyjaśnił Dustin obojętnym tonem jakby rozmawiał o pogodzie.
– Bez jaj. Kto daje takie ostrzeżenia? – wyburczała w rękę opartą o ladę, koncentrując połowę uwagi na zamawianym przez Internet sprzęcie do sklepu. Amelia nie była świętoszką, rozumiała, iż martwemu już raczej nie pomoże. – Co tam jeszcze brakowało…? – mruknęła do samej siebie, próbując przypomnieć sobie listę top10 najpopularniejszych gadżetów. Ułożyli taką ostatnim razem z Vincentem, lecz ona musiała ją gdzieś zapodziać.
– Ludzie naprawdę potrzebują aż takiego urozmaicenia? – spytał obok niej z niepokojem. Dziesięć minut temu dosunął sobie krzesło i streszczał to, co usłyszał od ich szefa, kiedy obrażona wybiegła ze sklepu. Mawson był nadziany i rozrzutny. Aktualnie jego rodzina – zaniedbywana żona i zbuntowane, nastoletnie bliźniaczki przejęły pękający w szwach portfel. Punkt pierwszy. Wniosek do niego? Wbrew pozorom rodzinka jest wniebowzięta.  
     Drugi – prowadził opłacalne, surowe interesy przywdziewając maskę genialnego biznesmena. Kiedy w rzeczywistości był nieokrzesanym, chamskim facetem z lekką nadwagą i roznamiętnionego w wypadach na Orlandzkie dziwki. Nie wątpiła, iż te doiły go jak leciało. A to zawsze zwracało czyjąś uwagę.
     Punkt trzeci i ostatni – ponieważ był takim dupkiem nie miał wielu fanów czy to w biznesie czy w życiu prywatnym. A ostatnio stał się paranoicznie skryty i nie dopuszczał nikogo na więcej niż pięć metrów. I jak widać wcale mu to nie pomogło.
– Nawet nie masz pojęcia. Oni to kochają. Im więcej tym lepiej. Im dziwniej tym romantyczniej. – parsknęła w ekran, skrzętne ignorując bliskość Góry Lodowej. Wyglądali teraz jak dwie najlepsze psiapsióły. Nie mogła się doczekać aż do lokalu wpadnie toczący pianę z ust Vinc i to zobaczy.
– Co jest, do diabła, romantycznego  w ucharakteryzowanych na ludzi dildach czy fluoroscencyjnych prezerwatywach? Nie wspominając o całej reszcie. – mruknął z jakąś osobistą pogardą, która zmusiła Amelię do szybkiego zerknięcia na niego.
– Jesteś zwolennikiem tradycyjnego seksu, co? – wymruczała z cichą satysfakcją. Cóż, w zasadzie ona też. Blondyn zmarszczył mocno brwi, wychwytując tę nutę w głosie towarzyszki i uznając najwyraźniej za krytykę.
– Dobre pieprzenie nie wymaga niczego poza…
– Okej, okej. Daj mi się skupić! – ucięła szybko, czując wewnętrznie zalążek paniki. Nie chciała tego słuchać. Dobrze, może troszkę jej ciekawska natura chciała, ale to był Pan Góra Lodowa. Umilkł, wbijając w nią natrętny wzrok i pogratulowała sobie opanowania, gdy nawet nie drgnęła, wrzucając do wirtualnego koszyka kolejną zdobycz. – To bez znaczenia, do póki kupują, nawet jeśli połowy nigdy nie użyją. – uśmiechnęła się na wyobrażenie bliskiej wypłaty.
– Tak naprawdę jesteś prawdziwym rekinem w tym fachu, co?  – skomentował żartobliwie przytłaczającym głosem, niemal potykając się o drażliwą nutę wewnątrz Rouz. Albo aż wywracając się na tym temacie.
– Drugi raz już porównujesz mnie do drapieżnika… Gdybym wyglądała jak rekin to stałabym obok ciebie w linii niegrzecznych chłopców do wynajęcia. Im niewinniej i słodko wyglądasz tym więcej osiągasz na pewnych polach. – zdradziła nieobecnym, głosem wlepiając wzrok w rzecz z napisem „Najnowszy produkt”. Znalazła coś arcy odjazdowego! – Patrz na to. – podpuściła niewinnym tonem, wskazując palcem i zaczynając trząść się z tłumionego śmiechu. Dustin pochylił się w jej stronę z niezrozumieniem i ujrzawszy obecny obiekt obserwacji jęknął przeciągle z dezaprobatą. Miał przed sobą pięknie różowy, dmuchany materac z kształtem waginy dbający o jak największe odwzorowanie od pierwowzoru. Parsknęła śmiechem.
– Chujowa praca. – mruknął z niesmakiem i zszedł ze stołka. Tak, Dustin był cholernie tradycyjny i nie uznawał substytutów. Nie ma bata, musi to zamówić. Chociażby tylko po to by mu to nadmuchać i pokazać, a ewentualnie nosić ze sobą i gasić wszelkie zaloty. 
– Co ty tu w ogóle robisz…? – spytała cicho w przestrzeń. – I gdzie idziesz,  jeszcze nie skończyłam pokazywać ci wszystkiego! – zamarudziła, zwijając się na swoim miejscu z rozbawienia. Blondyn uciekał w stronę wyjścia jakby miała go zaraz pochłonąć ziemia.
– Mrożona kawa. Chcesz? – dopytał szybko, będąc już niemal za drzwiami. Uniosła brwi z uśmiechem i przytaknęła.
     Albo kiedy będzie chciała się go pozbyć po prostu pokaże mu gadżety z listy, która ewoluowała właśnie do top11 mówiąc, że ją to interesuje.



Komentarze

  1. to chyb najbatdziej rozbudowana seria na blogu i widac ze masz duzo pomyslow i wielki talent ktory powinnas pielegnowac. super rozdzial

    OdpowiedzUsuń
  2. Siemka, na początek, podniesienie głosu o oktawe to dużo, gdzie przeciętny człowiek ma zasięg do około 1,5 oktawy, a uczący się wokalu mają od 2 oktaw wzwyż (u mnie brakuje jednego półtonu do trzech oktaw, więc to strasznie dużo). Może lepiej o półton? ;) Czasem się pojawi nieco dłuższe ładnie rozbudowane zdanie, a za chwilę seria krótkich, co robi wrażenie lekkości w pisaniu :p Czytanie po rozdziale tutaj w tym aspekcie jest na korzyść ;) Moim zdaniem jak na rozdział ważne informacje w sprawie śmierci są, chyba na tyle, ile tego wymaga treść :3. Rada moja: powoli i po trochu wprowadzaj, tak jak teraz. Nie wiem, jak długa może być seria, ale jeslir bedzie naprawdę rozbudowana, to rozważ poboczne wątki, które należałoby rozbudować podobnie jak główny, aby zatrzymać czytelnika :D Ej, dodam, że fajny tytuł xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka naklejka. Tbh w te oktawy to ja bym tak nie wchodziła za mocno, sama mało co z tego rozumiem (XD wstyyd) więc przeciętny czytelnik raczej też nie odczuje wielkiej różnicy. Staram się nie przekombinować, zdarza się że napiszę sporo tekstu o czymś, co w zasadzie nic nie wnosi do fabuły i ląduje w koszu, ale to dopiero jak sobie to uświadomię xD Ostatnio jestem trochę przemęczona, więc jak jest zbędnie w niektórych momentach to pewnie z tego powodu, że już mi się nie chciało tego więcej czytać, a uznałam za "znośne". Prawda? Wyobrażam sobie, jak Rae musi być irytująco głośna, kiedy się wścieka XD Ale jeszcze sobie trochę powarczy, oj tak... Btw. wysłałam ci maila! :D

      Usuń
  3. Pomimo tego napięcia w opowiadaniu panuje jakaś taka fajna atmosfera :3 powodzenia w pisaniu :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz