Aithne Thuwlow – 1 – Wyjść ze skorupy
A o to w końcu jest :) Mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowani.
(składajcie wdzięczne pokłony Yumi, bo gdyby nie jej rady i chęć prowadzenia tego, to pewnie dalej AT siedziałoby w folderze czekając na jakiś cud :D Dziękuję! ❤ )
(składajcie wdzięczne pokłony Yumi, bo gdyby nie jej rady i chęć prowadzenia tego, to pewnie dalej AT siedziałoby w folderze czekając na jakiś cud :D Dziękuję! ❤ )
Z nieba
spadał siarczysty deszcz obmywający świat zimnymi, szumiącymi kroplami.
Słyszała chlupot błotnistej ziemi, gdy mężczyzna stawiał kolejny, ciężki krok.
Ze wszystkich sił pragnęła uronić chociaż jedną łzę, ale nie była sobą. Tym
razem znajdowała się tuż pod powierzchnią spoconego i tłustego ciała mordercy,
odbierając jego zadowolenie.
Ofiara,
kelnerka z miejscowego baru – chuda o krótkich, marchewkowych włosach, za młoda
na śmierć. Martwa zwisała głową w dół z potężnego ramienia mężczyzny, a jej
krew już dawno spłynęła z delikatnego ciała.
„Pachniała tak
słodko…”
W Aine
wezbrały się mdłości. Nie chciała tego czuć ani słyszeć. O Boże, jak ona tego
nienawidziła. Zawsze mogła tylko patrzeć lub odczuwać razem z zabójcą. Nienawidziła
się za to. Niech to się już skończy,
błagam – pomyślała z rozpaczą.
Była
pewna, że właśnie niewyobrażalnie wierci się i dygocze w łóżku jak podczas
ataku epilepsji. Żaden z sześciu lekarzy, do których zabrała ją Julianne nie
stwierdził u niej padaczki, za to każdy jeden sądził, iż może mieć
niesprecyzowane schorzenie psychiczne. Zaburzenia lękowe. Schizofrenia
paranoidalna. Zespół lęku napadowego. Depresja poschizofreniczna. Dystonia… Nie była wariatką. Nie była, prawda? A co
jeśli jednak tak? Niemożliwe. Prócz tych przerażających wizji w snach jestem
normalną nastolatką. Najnormalniejszą pod słońcem. Jestem normalna!
Ale pomimo
jej sprzeciwu wizja dalej się rozgrywała, a kelnerka wylądowała w głębokim,
podtopionym już nieco grobie.
„Gdyby
tylko pozostała mi wierna.” – mruczał ochrypłym
głosem mężczyzna.
Biedna
dziewczyna.
„Biedna
dziwka.”
Kiedy sen
dobiegł końca, usiadła na skopanym i mokrym od potu prześcieradle, a po jej
twarzy płynęły łzy równie gęste, co deszcz w wizji i nawet spazmatyczne łapanie
powietrza oraz przecieranie oczu raz po razu ich nie wstrzymywało.
Dziękowała
Bogu za to, iż w porę zasłoniła rękoma cisnący się na usta krzyk tuż po
wybudzeniu się z koszmaru.
*
Kiedy się ocknęłam,
koci zegar wskazywał piątą siedemnaście rano. Kiedy w końcu zdołałam wyczołgać
się z łóżka, piątą dwadzieścia cztery i trzydzieści trzy sekundy. Moje ciało
drżało pod wpływem nagromadzonych emocji: strachu, wstrętu i żalu. Przez kilka
minut na wszelki wypadek zwisałam z głową pochyloną nad muszlą sedesu,
przytrzymując jedną ręką opadające mi na twarz, długie włosy. Potem odkręciłam
zimną wodę w prysznicu, rozebrałam się i wrzuciłam przepoconą bieliznę oraz
ulubioną piżamę w białe, maleńkie stokrotki do kosza na pranie.
Na krótką
chwilę chciałam przystanąć przed lustrem i ocenić swój stan, ale zaniechałam
realizacji tej myśli obawiając się, że przed otrzeźwieniem zimną wodą, mogę
przywołać obrazy ze snu. Nie chciałam. Na pewno wyglądałam jak zjawa; szara jak
papier, z niemiłosiernie zmierzwionymi kosmkami włosów i niebieskimi,
przerażonymi oczami.
Zacisnęłam
zęby i wystawiłam pod wodę jedną stopę, krzywiąc się natychmiastowo i dusząc
jęk. Zimno! Na bank zamarznę!
Myśl ta witała do mnie
za każdym razem, gdy budziłam się z koszmaru i wracałam do normy pod lodowatą
wodą, będącą niczym wielki, gruby mur oddzielający mnie od wszelkiego zła i
szaleństwa. Nienawidziłam tego.
Nie
ociągając się bardziej, weszłam cała pod lodowaty strumień i syknęłam głośno,
wypuszczając ze świstem powietrze. Dygocząc, przykurczyłam ramiona do siebie i
objęłam je dłońmi.
– Jeszcze tylko chwilka – wyjąkałam i z wielkim
trudem odchyliłam głowę do tyłu, pozwalając obmyć sobie twarz. Po plecach,
ramionach i udach spacerowały mi zimne dreszcze będące niczym igły wbijające
się w ciało. Następne dziesięć sekund ciągnęło się niemożliwie, a po ich
wyliczeniu drżącymi z zimna ustami, puściłam trzęsącą się dłonią kurek od
ciepłej wody.
Długie
sekundy później rozkoszowałam się gorącym prysznicem, tarłam chropowatą częścią
żółtej gąbki całe ciało. Zmywałam z siebie przekleństwo snu.
Do
pierwszego, oficjalnego śniadania w nowym domu wciąż pozostało półtorej
godziny, a ona wcale nie była na to gotowa.
*
Po kąpieli
owinięta ręcznikiem, stanęłam w progu swojego nowego pokoju i westchnęłam
ciężko. Widok czterech kartonowych pudeł walających się po podłodze,
zapełnionych najważniejszymi bibelotami przyprawiał o dreszcze. Czarna,
średniej wielkości walizka z ciuchami szczególnie dopominała się o uwagę. Z
powodu swojej pracy w wydawnictwie Julianne często musiała wyjeżdżać, więc nie
było możliwości skorzystać z jej ogromnej, podróżnej walizki, która według
Aithne, wcale nie była matce aż tak potrzebna.
Zbyt wielka
jak na trzydniowy wyjazd służbowy, ale gdybym to powiedziała, ta prawdopodobnie
na miejscu zamordowałaby mnie spojrzeniem! Nie miałam pojęcia, co ta kobieta
pakuje do walizki. Przez to sama musiałam zostawić większość ulubionych ciuchów
w rodzinnym domu z powodu braku czasu. Cóż, Julianne zawsze mogła je przesłać
pocztą, ale wątpiła czy będzie się tym kłopotać, skoro przesłała pieniądze na
jej utrzymanie Benowi.
Zmierzyłam
krytycznym wzrokiem swoją pustawą sypialnie. Od razu rzucał się w oczy brak
kurzu na ogołoconych z wszelkich przedmiotów, jasnych meblach, co wskazywało że
posprzątano chwilę przed moim nagłym przyjazdem. Pod jedynym szerokim oknem
wychodzącym na tył domu znajdował się szeroki parapet z kilkoma starymi
powieściami i niewielkie biurko z ciasnymi szufladkami.
Prócz
tego jedynym, całkiem wyposażonym elementem w pokoju było łóżko z nową pościelą
w koty, zestawem kolorowych poduszek oraz stojący na dębowym stoliczku, kupiony
dla niej przez Bena, koci zegar.
Chociaż
uwielbiałam koty i doceniałam gest, nie potrafiłam pozbyć się uczucia
niepokoju. Spojrzałam z lekkim oskarżeniem na ciężkie kartony wprowadzające w
tę sterylność chaos, tak jakby to one stały za całą przeprowadzką.
Pustka
nie była taka zła w obliczu układania wszystkiego od nowa. Układania własnego
życia od nowa.
Myślami
szybko wróciłam do sedna sprawy. Pilnie potrzebowałam kosmetyczki by
doprowadzić się do porządku. Zapakowałam do niej miniaturową wersję szczotki do
włosów, ulubione próbki kremów w saszetkach ukradzionych z podróżnej toaletki
Julianne by zrobić tej na złość, dawno zapomniana pomadka do ust, tusz do rzęs
i puder, których nie używała od blisko pół roku… Jej twarz zrobiła się przez to
ziemista i nieprzyjemna zarówno w dotyku jak i wyglądzie. Tylko gdzie to
wszystko jest? Spakowałam ją do jednego z pudeł, czy Julianne to zrobiła i
teraz znajduje się w walizce z ciuchami?
Spojrzałam
na zegarek z żółtym kotem. Miała jeszcze całą godzinę do siódmej, mogła to
wszystko pobieżnie przejrzeć.
Usiadłam na
kolanach przed walizką poprawiając zsuwający się ręcznik, a następnie odsunęłam
zasuwki po obu jej stronach, ukazując prostokątną przestrzeń wnętrza pełnego perfekcyjnie
poskładanych w kostkę ubrań. Po kolei wyciągałam swetry z długim rękawem i
odkładałam na bok przy swoich chudych, dzięki jednorazowej maszynce do golenia,
już teraz gładkich, i mleczno-białych nogach. Dotarłam prawie na sam spód, gdy
moją uwagę przykuła gruba, tłusta plama na jednej z bluzek. To…
– Cholera, tylko nie to. – wymamrotałam ciężko z
zalążkiem przerażenia. Z prędkością światła bez ładu zaczęłam wyrzucać z
walizki resztę ubrań, które zmiętolone lądowały za mną na soczyście brązowych
panelach. W końcu odnalazłam winowajcę.
Balsam do
ciała! Powinien być w kartonie, bo tutaj na pewno nie… Miałam ochotę zawodzić
nad okrutnym losem, jaki spotkał moje koszulki, gdy pół opakowania pachnącego
kokosem balsamu zaplamiło ich jasny materiał.
Większość
ubrań pod bluzką zachowała ślad mazi. Kokosowo-waniliowe bluzki! Do diabła...
Czy to w ogóle dało się sprać? I, co ważniejsze, czy pralka Ben’a jest sprawna,
czy korzysta z miejscowej pralni chemicznej? To tylko balsam, skarciła się. Nie
pocieszała jednak świadomość, że trochę
potrwa zanim będzie mogła któryś z owych ciuchów założyć, a przecież na
chwilę obecną nie miała ich zbyt wiele.
Opuszkami
palców pomasowałam nasadę nosa. Najchętniej ustawiłaby pranie już teraz, a po
powrocie do domu przeniosła mokre na suszarkę.
Zerknęła na
zabawny zegarek. Łapka żółtego kota wskazywała dopiero dwadzieścia po szóstej.
Ben nie
będzie zadowolony, gdy narobi dodatkowego hałasu o tak wczesnej porze w trakcie
swych poszukiwań. Przyjechała do Cork wczoraj późnym wieczorem i jedyne co
zdążyła zrobić to zjeść z kuzynem kanapkę, którą praktycznie wepchnął w nią
siłą. Nie była głodna, przez ostatnie dwa miesiące schudła prawie dziesięć kilo
i figurą niebezpiecznie zaczynała przypominać wieszak. Raz po jednym z licznych zasłabnięć trafiła do
szpitala, ale nawet gdy lekarz groził jej palcem mówiąc, że musi jeść by żyć,
wciąż przez większość czasu nie czuła głodu, a tym samym pozostawała na
pograniczu tego samego stanu.
Za to
ciągle była zmęczona. Przesypiała prawie całe dnie i łaknęła więcej jak tylko
uchylała powieki. Od kiedy ukryła się na cztery miesiące we własnym pokoju,
przestały się jej śnić nowsze obrazy śmierci. Wciąż prześladowały ją koszmary z
przeszłych wydarzeń, ale było to znacznie lepsze od doświadczania nowych, chorych
wizji. A wczoraj po przełknięciu ostatniego kęsa świeżego pieczywa od Bena,
wymówiła się zmęczeniem po podróży i nie zdążyła zobaczyć niczego w domu.
Do tego
czasu była wolna od nowego koszmaru.
Beniamin
jak to najlepszy student psychiatrii na roku, nie pozwolił aby wyczytała z jego
mimiki twarzy żadnego poirytowania jej zachowaniem. Uśmiechnął się tylko i
życzył dziewczynie dobrych snów, przyciągając wpierw do nieco niezręcznego
uścisku.
Mruknęłam z
namysłem. W Galway Julianne ustawiła ich pralkę na parterze. A Ben podobno
dostał dom w spadku po ciotce Britanee. Kobieta nie dorobiła się z mężem
żadnego potomka i zmarła w wieku zaledwie trzydziestu pięciu lat.
Gdy
Britanee zmarła, miałam tylko cztery lata. Równie młodo umarł jej mąż, ale
wtedy nawet nie było mnie na świecie. Julianne opowiadała córce, że starsza
siostra traktowała nastoletniego Bena jak własne dziecko, ale też że była
trochę szurnięta. Z wywodu matki wywnioskowała, że nie utrzymywały dobrych
relacji. Z drugiej strony, Julianne odesłała własną córkę, więc nie była wcale
lepsza od szurniętej baby.
W każdym
razie wierzyła, iż jak to każda pani domu umieściła pralkę gdzieś blisko.
Mogła
poczekać godzinę i spytać o nią kuzyna, gdy tylko wstanie. Albo iść samej
poszukać i rozejrzeć się po tym starym, wielkim domu, i być może odkryć jakieś
jego tajemnice?
Zaskoczyło
ją, że ma ochotę się uśmiechnąć. Była ciekawa, co skrywa dom ciotki Britanee i
miała szansę poddać się temu dawno nie odczuwanemu uczuciu. Nowa wizja
powróciła po wielu miesiącach od pierwszego razu wyjścia z domu w Galway, lecz
mimo to nie chciała być już więcej przygnębiona i wystraszona.
Objęcia
snu wciąż kusiły, a gdy w końcu się im poddawała ginęła przygnieciona ciężarem
koszmarów od których zdzierała gardło. Nikt nie potrafił jej dobudzić, jakby
sen niczym film musiał zostać obejrzany do końca.
Każdy w
Galway zaczął postrzegać Aithne jako potencjalnie niebezpiecznego świra,
dlatego przestała wychodzić z domu. Na poddaszu wśród ciemnoniebieskich ścian
imitujących nocne niebo i przylepionych przez tatę układzie słonecznym na
suficie, czuła się bezpieczna. Spokojna.
Krzyki nie
sięgały aż tak daleko, do parteru do nowej sypialni Julianne, gdzie kobieta
wyemigrowała, kiedy tylko koszmary zaczęły męczyć domostwo każdej następnej
nocy. Matka miała jej dość. Nie byłam o nią za to zła. Sama miałam siebie dość.
Ale teraz znajdowałam
się gdzie indziej. Nikt w Cork nie znał dziewczyny o wiecznie zmęczonych
oczach. Dostałam szansę zaczęcia wszystkiego od zera, zbudować coś, co tym
razem nie będzie zwykłą iluzją, która runęła niczym nieudolnie skonstruowany
domek z kart.. O ile nie będzie spać,
mruknęłam w gołe, jasnobrązowe ściany nowej sypialni.
Musi
wrócić do normalnego trybu życia, jaki przejawia każdy zdrowy człowiek. A to
oznaczało zaprzestanie przesypiania całego dnia. Szprycowanie się znienawidzoną
kawą i wpychanie w siebie zdrowych, pożywnych śniadań aby miała siłę utrzymać
na lekcjach otwarte powieki i nie zemdleć.
Nigdy
więcej nie chce żeby koszmar złapał ją na lekcjach. Od jednego uśnięcia w
szkole jej życie zmieniło się w piekło. Raz przyśnił się jej pan Thomson od
zajęć artystycznych, na którego lekcji odpłynęła, zdawało się, na kilka sekund.
Po przebudzeniu patrzyła na niego wciąż zamglonym, obłąkanym wzrokiem –
potrząsającego nią z desperacją aby oderwać ją ze szponów snu. Reszta klasy
patrzyła na Aithne nie kryjąc strachu i niepokoju.
Rozpłakała
się wtedy, bełkocząc jak opętana, że ktoś chce mu zrobić krzywdę. Uwielbiała
pana Thomsona, a mężczyzna darzył sympatią Aithne. Miała naturalny talent do
każdego rodzaju sztuki i rudowłosy nauczyciel chętnie poświęcał swój czas aby
doszkolić technikę uczennicy i wystawić prace w konkursach. Umarł tak samo jak
każdy, kto się jej przyśnił. Zwierzyła się z tego Isaakowi, a on to
wykorzystał. Zniszczył ją, żeby na koniec samemu zostać zniszczonym. Każdy w
Galway dołączył do tego swoją cegiełkę.
Z trudem
przełknęłam ślinę na napływające do mnie wspomnienie ulubionego mężczyzny tuż
po ojcu, którego nie pamiętałam i okropnej, byłej miłości. Thomson był dla niej
jak ojciec. Isaak, chociaż zrobił coś przykrego, zasługiwał by żyć i nie
potrafiła go nienawidzić pomimo cierpień jakie ze sobą przyniósł.
Zacisnęłam
mocno szczypiące od łez oczy i wzięłam głęboki oddech. Powolnie wypuściłam
powietrze z płuc i powtórzyłam cały proces od początku jeszcze kilkanaście
razy.
– Poradzę sobie. – wyszeptałam. – To moje życie i
mogę je kontrolować. – Isaaka już nie było, a ona nigdy więcej nie popełni tego
samego błędu. Nie zaufa. Nie przyzna się.
Zamrugałam
odganiając łzy i delikatnie klepnęłam się w policzki, próbując dodać sobie
otuchy.
– Czas wyjść ze swojej skorupy.
Pospiesznie
naciągnęłam na siebie szczęśliwie ocalały, czarny golf i stare dżinsy.
Przemknęłam do wyjścia niczym strzała.
Otrzymałaś maila? ;) cieszę się, że mogę pomóc przy tym :3
OdpowiedzUsuńbardzo ladnie ale mysle ze te sny sa niebezpieczne i czytajac sie nieco denerwowalam i wspolczulam bohaterce
OdpowiedzUsuńTroche nietypowo opisane ale konkretnie wiadomo o co chodzi :) ładnie, zaglosowalam na to w ankiecie. Pozdrówka *.* /sami
OdpowiedzUsuń