Amnezja – 2 – Tajemnica

Dziś trochę później i bez większych poprawek tego rozdziału. Na dzisiaj niestety wyczerpałam już pokłady jakiejkolwiek chęci do działania. Po 2,5 godzinach snu, godzinnej jeździe i spędzeniu prawie 4 następnych godzin w szpitalu w oczekiwaniu, czy jeszcze ktoś mi się wryje do gabinetu po znajomościach i porządkach, jakie sobie urządziłam po powrocie do domu jestem wypompowana. 
Daję więc odpocząć na chwilkę WpS co by zrobić wam większy smaczek, bo następny rozdział to ten w którym "coś" się dzieje :) 
Jeśli coś tutaj ma jakieś nieścisłości to tylko dlatego, że ledwo żyję. Rozdział 3 jest prawie skończony. Zapraszam do czytania. (Smacznego!) Komentujcie! 

– Przypomniał sobie? – spytał burkliwie ojciec Colina, Dominic. Przechadzał się tam i z powrotem po zgrabnym, gustownie urządzonym salonie własnej rezydencji w najróżniejszych odcieniach brązu. Pamiątki i bibeloty byłej żony okupywały każdą powierzchnię francuskich mebli.
– Nie.
– Jean… Przykro mi. Jestem pewny, że mój nie grzeszący inteligencją, rozpieszczony syn w końcu odzyska pamięć. Daj mu trochę czasu. – poradził zaskakująco łagodnie. Jean przeczesał palcami rozpuszczone włosy opadające mu na twarz w geście rezygnacji. Zmęczony. Jest tak cholernie zmęczony.
     Nastał ranek i Colin wciąż spał, kiedy wymykał się z jego dawnej sypialni, rozkurczając wczepione w jego koszulę palce. Zanim udało mu się wydostać prawie dał sobie spokój. Chłopak przykleił się do niego jak najsłodsza na świecie guma, a on wciąż nie mógł usnąć. Dręczyła go obsesyjna myśl, iż ponownie może wydarzyć się coś złego i nie będzie w stanie zareagować na czas.
     W końcu nie dowiedzieli się, kto wydał bezpośredni rozkaz porwania. Zawiódł i jedyne czego obecnie pragnął to zatopić miecz w mięśniach i ścięgnach faceta, który ośmielił się dotknąć jego kochanka. Gdyby nie fakt, że był jeszcze potrzebny z pewnością by to zrobił.
     Przez te wszystkie myśli ociekał mrokiem i zmęczeniem. Wypalał się.
– Myślę, że powinien tu zostać. Ma pan tutaj lepszą ochronę niż… – „niż ja mogę mu zapewnić”, urwał i westchnął. – Jest też doktor Blake. Na pewno będzie chciał skontrolować obrażenia.
– Mówił, że chce wracać. – przypomniał wieczorne, uparte prośby chłopaka. Jean pokręcił głową.
– Ja nie… Będzie lepiej jeśli zajmę się sprawą porwania. On i tak mnie nie pamięta. – wytłumaczył cicho, czując jak serce ściska mu się nieprzyjemnie z żalu. Starszy mężczyzna podszedł do niego i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu.
– Drugi raz się to nie zdarzy. Nie ma sensu żeby tu siedział, nudził się i przeszkadzał wszystkim swoim narzekaniem. – uśmiechnął się ciepło, doskonale znając upartość własnego syna i w kącikach ust oraz oczu pojawiły mu się niewielkie, nadające sympatyczniejszego charakteru, zmarszczki. – Nie musisz być dla niego cierpliwy. Wiem jak jest ci ciężko.
– To bez znaczenia. – skłamał.
– Ale lepiej jeśli będziecie się trzymać razem. Sądzę, że cię potrzebuje. Nawet jeżeli nie zdaje sobie z tego do końca sprawy – potrzebuje cię, Jean. Czy chcesz teraz opuścić mojego syna, tylko dlatego że na chwilę zapomniał? – prowokował.
– Oczywiście, że nie. – odparł ostro, zaczynając tracić cierpliwość do tych wszystkich rozmów. Mężczyzna przed nim posłał mu pełen dumy uśmiech, otrzymując zadowalającą reakcję.
 – Więc bądź chociaż raz egoistyczny wobec tego nadętego chłopca i zrób to, co podpowiada ci serce.
     Białowłosy milczał, przetwarzając słowa Dominica. Chciał, cholernie mocno chciał żeby wszystko wróciło do normy.
– Dobrze. Będę miał go na oku. – jego wersja „zaopiekuję się nim”. W odpowiedzi otrzymał kiwnięcie głową i jeszcze jeden uścisk, nim opuścił pokój i wrócił do kochanka.
     Przez kilka minut długie korytarze tego przestronnego domu zaprojektowanego w tradycyjnym, japońskim stylu nie wypuszczały go z objęć. Kiedy dotarł pod odpowiedni pokój cicho uchylił drzwi i wślizgnął się do środka.
     Już z daleka widział, że Colin pogrążony jest jeszcze w śnie. Podszedł w pobliże łóżka i usiadł na jego krańcu, starając się nie dotknąć żadnej z rozrzuconej na całej powierzchni kończyny blondyna.
– Czemu się tak zakradasz? – szepnął z zamkniętymi oczami, wprawiając go w lekkie zażenowanie. Ledwo powstrzymał się od dotknięcia delikatnej skóry twarzy i przeczesania miękkich, krótkich blond włosów chłopaka, kiedy się odezwał, sądząc iż jeszcze śni.
– Dlaczego szepczesz? – odparł spokojnie, nie pokazując po sobie żadnego z tych pustoszących go od wewnątrz pragnień.
– Nie wiem. – wymruczał już normalnym głosem i ziewnął głośno. – Nie było cię, kiedy otworzyłem oczy.
– Musiałem coś załatwić.
– Co takiego? –  zerknął na niego ciekawie.
– Coś.
– Coś ważniejszego ode mnie? – prychnął i skrzywił się, łypiąc nieco obrażonym wzrokiem na białowłosego.
– Po południu odwiozę cię do mieszkania. – rzekł. Wstał chcąc ruszyć w stronę wyjścia, zahaczyć o kuchnię i przynieść chłopakowi jakieś pożywne śniadanie.
– Cz..Czekaj.
      Patrząc na swój nadgarstek, Jean z zaskoczeniem stwierdził że został zamknięty w silnym uścisku, zatrzymującym go w miejscu. Najwyraźniej Colinowi wracały siły. Wychodzące z niego rozpieszczenie, władczość i to, jak go przy sobie zatrzymywał dobitnie o tym mówiły. Było prawie jak zawsze. Prawie.
– Gdzie idziesz? – spytał niecierpliwie, mimowolnie zacieśniając uścisk na zgrabnym nadgarstku mężczyzny i pragnąć przyciągnąć go bliżej siebie. Jasne włosy spływały mu po ramionach swobodnie, kusząc by i po nie sięgnąć. I, cholera, miał na to nagle jakąś perwersyjną ochotę.
– Po śniadanie. Musisz coś w końcu zjeść, Colin. – mruknął chłodno Jean i delikatnie uwolnił się z pułapki. Wyszedł zostawiając partnera z lekko uchylonymi w zaskoczeniu ustami. Jean zachowywał się tak… Tak jakoś zimno.
     Przechodząc z jękiem do siadu szybko rozegrał w głowie wczorajszą rozmowę między nimi, chcąc porównać białowłosego z wtedy, a teraz. I była to dziwnie diametralna różnica, jakby ktoś wyssał z mężczyzny wszelakie ciepło.
     Nie podobało mu się to. Wczoraj pozwolił się do siebie przytulić, a dzisiaj nawet nie chciał żeby Colin go dotykał! Co do cholery?
     Nie chcąc tracić niepotrzebnie czasu czekaniem jak kołek w łóżku, wstał ostrożnie. Kręciło mu się przez chwilę w głowie, ale ustał wysilając ciało. Krzywił się przy tym przy każdym gwałtowniejszym ruchy, kiedy w końcu udało mu się dobrnąć do starej, jesionowej szafy z ubraniami. Pamiętał, że zachował tam kilka uniwersalnych rozmiarem ciuchów na wszelki wypadek. Tylko jaki…? Nie miał pojęcia. To też zostało wessane w czarną dziurę aktualnego, Colinowego umysłu.
     Ubrał się pospiesznie w czystą, błękitną koszulę i byle jakie, stare dżinsy nie tracąc na razie czasu na mozolne dowleczenie się na koniec korytarza do łazienki z wanną. Prawdopodobnie i tak potem nie dałby rady się z niej wytoczyć o własnych siłach.
     Przejrzał się szybko w lustrze na drzwiach szafy z niezadowoleniem stwierdzając, iż wygląda po prostu fantastycznie. Skrzywił się do własnego pokiereszowanego oblicza. Przeciągły strupek na policzku blisko lewego kącika ust, ze dwa na czole, paskudnie kolorowy siniak nad łukiem brwiowym… Niech szlag tych, co go tak urządzili.
     Wyglądał jak ktoś, kto potrzebuje ochrony. A przecież nie jest mięczakiem! Mimo to, z jakiegoś powodu ma nie tylko Chrisa i Daniela, a również Jean’a. Kuzynów znał jeszcze ze szkoły. Co się stało, iż ktoś dołączył do ich trio? Blondyn zmarszczył mocno brwi, próbując przypomnieć sobie okoliczności zawiązania między nimi bliższej relacji. Bo… Musiała taka ich łączyć, prawda? Inaczej nikt nie robił by z jego utraty pamięci takiego rabanu. A zapomniał tylko jedną osobę. Okoliczności jednej sytuacji, tak?
     Tylko co to było?
     Usiadł na jednym z dwóch fotelów przy zgrabnym stoliku kawowym. Potarł delikatnie twarz dumając nad tym wszystkim i za każdym razem, z frustracją natrafiając jedynie na pustkę i bolesne pulsowanie.
     Nie zorientował się z powrotu Jean’a do póki srebrna taca z jedzeniem nie stuknęła o blat tuż przed nim. Zamrugał, unosząc wzrok na mężczyznę. Znowu czuł, jak go wcina. Tylko od tej niesamowitej twarzy pozbawionej wszelkiego wyrazu.
– Jedz. – upomniał moszcząc się na fotelu po drugiej stronie stolika. Wyciągnął z kieszeni eleganckich, czarnych spodni smartfona, wystukał banalne hasło i zajął bieżącymi sprawami, ignorując chłopaka.
– A ty jadłeś? – dopytał podejrzliwie, zerkając na bogato zastawioną tacę i przełykając cicho ślinę. Olbrzymi włoski omlet, posmarowane sosem czosnkowym bagietki, pomidorki koktajlowe i kilka innych, drobno pokrojonych warzyw, a na deser truskawki i świeże, pięknie pachnące rogaliki. Porcelanowy imbryk skrywał herbatę, z tego co rozpoznawał, hibiskusową z dziką różą. Ulubioną ojca. Palce lizać.
     Nie doczekawszy się odpowiedzi, powtórzył pytanie wbijając wzrok w milczącego towarzysza. Nie wyglądał dobrze. I całkiem go olewał, skupiając całą uwagę na czymś na małym pulpicie i zawzięcie coś pisząc.
– Pytam, czy jadłeś. – powtórzył głośniej, czując skradającą się irytację.
– Zjem potem. – odpowiedział nieobecnym głosem.
– Nie. Zjesz razem ze mną. – Colin przepołowił swoje śniadanie na pół i podsunął talerz nieco bardziej na środek, tak by obojgu w miarę wygodnie im było jeść. – Jean, odłóż telefon i zjedz ze mną. – rozkazał.
– Colin. – westchnął i zbył blondyna Praca na niego czekała. – Potem.  
– Świetnie. Więc jeśli ty nie jesz to ja też nie będę. Nie jestem głodny. – wysyczał z gniewem, ciskając widelcem na stół i odchylając się w fotelu z wojowniczą miną. Dopiero tym zyskał chłodną uwagę Jean’a i pełne reprymendy, niebieskie spojrzenie. Odłożył urządzenie na bok i sięgnął po dodatkowy komplet sztućców, które gospodyni ojca zawsze przygotowywała na wszelki wypadek.
– A teraz jedz. – „I nie zachowuj się jak dziecko” chciał dodać, zmuszając się do kompromisu. Faktycznie wrócili do samego początku, kiedy Colin milion razy dziennie zmuszał go do podobnych gierek. Nakarmić, przebrać, ułożyć do snu. Jak z dzieckiem. Rok pracował nad tym by coś w ich relacji zmienić. W końcu zyskał dojrzalszego partnera. I stracił go... Westchnął cicho, biorąc pierwszy kęs części śniadania kochanka. – Colin.
     Blondyn z małą satysfakcją w końcu zabrał się za jedzenie. Mruknął z przyjemnością na smak puszystego, niebiańsko delikatnego omletu, który zagryzał bagietką.  
– Cecylia jest świetna. – skomentował lżejszym tonem, popatrując na jedzącego niechętnie białowłosego i nieznacznie lustrując ciało przed nim. Smukłe i eleganckie. Długie włosy założył za ucho, co nadawało jego twarzy subtelnego wyrazu.
– Cecylia czekała na panicza ze śniadaniem. Dlatego zjedz wszystko żeby nie urwała nikomu głowy za to, iż jej panicz się głodzi.
– Nie głodzę się… Ale ty najwyraźniej tak. – odburknął. – Wyglądasz na zmęczonego. Założę się, że kiedy mnie nie było to w ogóle o siebie nie dbałeś. – rzucił od niechcenia, obserwując reakcję mężczyzny czy się myli. Ten spiął się na ułamek sekundy, co nie umknęło uwadze Colina.
– Nie twoja sprawa.
– Tak? A byłem przekonany o tym jak bardzo jesteśmy blisko. – zmarszczył brwi z niezadowoleniem. Czy on sobie z niego kpił?! Dlaczego zachowywał wobec Colina taki wrogi dystans?
– Niespecjalnie. – odparł chłodno.
     Blondyn zacietrzewił się.
– Wszyscy przestali oddychać, kiedy powiedziałem że cię nie pamiętam. Nie wciskaj mi kitu. – syknął. Wiedział. Po prostu  w i e d z i a ł,  że kłamie. Nie był aż takim idiotą. Zauważył te wszystkie zbolałe spojrzenia rzucane białowłosemu przez otoczenie. Współczuli mu. Dlaczego? Bo Colin zapomniał. – Opowiedz mi o tym, czego nie pamiętam. – poprosił łagodniej, biorąc głęboki oddech. Powoli zauważał schemat. Im bardziej się wkurzał tym bardziej Jean robił się oschły i nieprzystępny. Powinien spuścić z tonu dla dobra sprawy.
– Nie teraz.
– To kiedy?
     Milczenie przedłużało się, uwypuklając dźwięk skrobania widelców o porcelanę.
– Jean…
– Wieczorem. Wytrzymasz do wieczora, czy będziesz mi ciągle przeszkadzał w wypełnianiu obowiązków? Zaznaczę, że druga opcja wiąże się z odłożeniem na inny termin twojej prośby. – odpowiedział zmęczony głosem. – Dokończ jedzenie. – mruknął, wracając do poprzedniego zajęcia.
– W porządku. Poczekam do wieczora. – A w między czasie wypyta każdą cholerną osobę w tym domu o łączące ich relacje. Czuł, że nie będzie mu łatwo o tym rozmawiać z tym mężczyzną. Nie chciał być okłamywanym, jeśli to coś tak istotnego.
*
     Kuzyni zerknęli na siebie porozumiewawczo, doprowadzając Colina do szewskiej pasji. Co rusz napotykał zakłopotane uśmiechy i wymówki. „Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać”, „Paniczu, proszę wybaczyć…”, „Paniczu, spieszę się…”, czy oni się na niego, cholera, uwzięli?! O co chodziło z tą całą tajemnicą?
– Więc W Y też? – warknął, ściskając się dłonią za posiniaczony brzuch. Coraz bardziej dokuczało mu zmęczenie i poobijane kości. Byli po obiedzie i niedługi mieli jechać. A cały ten czas spędził węsząc, nie zdobywszy nawet skrawka informacji.
– Paniczu, to nie od nas zależy. – wytłumaczył Christian z psotliwym uśmieszkiem igrającym na ustach.
– Nie od was zależy… Jak nie od was to od  k o g o? – zapowietrzył się, ciskając z oczu gromem w swoich dwóch przyjaciół.  Naprawdę mu to robili!
– Colin, wiemy że właśnie próbujesz na nas swojej groźnej miny, ale on jest sto razy bardziej straszniejszy gdy się wkurzy... – powiedział Daniel, przejmując pałeczkę. Colin zamrugał z niedowierzaniem i zastygł, przetwarzając jeszcze raz słowa kuzynów. Wskazówki, które uznał za bez znaczeniowe ochłapy od kiedy wykłócał się o przyczynę.
      „To nie od nas zależy.
      „On jest straszniejszy…”
– Kto. Wam. Zabronił? – spytał cicho z wielkim grymasem. Kto? Przecież już znał odpowiedź! Ten, który był najbardziej przeciwny podobnej rozmowie.
     Jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń kuzyni popatrzyli na siebie ponownie i pokręcili głowami w odmowie udzielenia więcej informacji.

– Dobra. Lepiej niż z resztą. – wymamrotał sam do siebie i zwrócił się do przyjaciół. – Dzięki wam, Bonnie i Clyde. 

Komentarze

  1. Mamy wprowadzenie metafor, więcej metafor. Więcej! :D Póki jest niewinnie, mogę czytać :3 zaczęłam czytać tę serię, bo w zasadzie lubię Twoją twórczość, ale w razie punktu kulminacyjnego nie wiem, czy przetrwam ten gatunek. Shounen ai itd... No ale ładnie idzie opisywanie przeżyć, sprawia to coraz większe wrażenie intymnych myśli bohatera :p Powoli idzie to pisanie w dobrym kierunku, więc będę śledzić Twój styl pisania, ewentualnie czasem rzucę jakąś uwagą xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yumi, gej to też człowiek *przewraca oczami* (no i gatunek shounen-ai zakłada że będą tylko dawać sobie buzi i tulasy, a z kolei yaoi to seksy. Nie lubię jak się myli ze sobą te dwa pojęcia). Kiedy pojawi się moment yaoi (a pojawi się) specjalnie go o taguję wielkimi literami, a jednak mam nadzieję że go przeczytasz ;D
      Jean wygląda trochę kobieco (pomijając tę jego całą siłę i wyszkolenie w walce xD) A co do metafor... Tak mnie naszło tuż przed publikacją. Tbh Dan i Chris to kuzyni, ale ja jakimś cudem ciągle mam w głowie, że to bliźniacy XD Kocham ich zgranie, jedno dopełnia drugie.

      Usuń
    2. Dobra :D Dopóki będzie akcja, będę czytać, ale z tymi yaoi- to otaguj, żebym nie przeczytała przypadkiem czegoś xD

      Usuń
    3. *przewrót oczami x2* specjalnie dla ciebie z dedykacją na Świętego Walentyna wrzucę one-shota yaoi :D

      Usuń
  2. o bardzo fajnie jest rozdzial :)

    OdpowiedzUsuń
  3. <3 ja tam czekam na yaoi scenki *>* Zakochałam się w tej subtelnej serii
    .Sami

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz