W piwnicy Sex Shopu – 9 – Tematyczny wieczorek

Dawno nie było rozdziału, co? Choć mam już 1/3 12 tylko ciągle nachodzą mnie wątpliwości, czy aby pewne rzeczy powinny być już poruszane, czy może jednak nie... Echhh. Właśnie piszę do tego małego one-shota, to tak z serii Jak-Amelia-poznała-Quinna, jest ciekawie~ Przy tym znowu trochę o przeszłości Rouz, bo why not xD Vincent nie jest tak milusi jak Q. żeby pisać o nim osobne opowiadania! (miało powstać na walentynki i może kiedyś powstanie...) Przyłapuję się na tym, że Quinn to chyba jedna z moich ulubionych postaci tuż po Amelii, jakoś tak ujmują mnie bezinteresowne osobniki ;)
Miłego czytania!

     Tuż po tym jak obejrzała jego rozciętą wargę, Amelia wsiadła za kierownicę. Od tamtego pamiętnego dnia jakoś nie miała więcej okazji aby zasiąść po stronie kierowcy. Prowadziła z niepowstrzymanie wypływającym uśmiechem na ustach, doświadczając ponownie wolności płynącej z samodzielnego panowania nad pojazdem. Co chwila streszczała blondynowi mało znaczące opowieści, ginące w spokojnej ciszy wnętrza pojazdu.
     Jak reakcje ich sąsiada – wymuskanego dentysty. Ze szczegółami i satysfakcją opisała jego minę rybki wyrzuconej z akwarium, wydobywając z Dustina zaledwie ciche mruknięcia. Podejrzenia co do niechęci jego wiekowej recepcjonistki. W końcu Rae jako kasjerka sklepu z seks zabawkami musiała pełnić również inne usługi... Chrząknięcie. Gdyby usłyszała podobne sugestie kilka lat wcześniej, nawet nie próbowałaby zaprzeczać. Stwierdziła, że następnym razem powinni zjeść w jej ulubionej kawiarni i przejrzeć spis nowych pracowników, jakie dostała od Vincenta do wglądu. Cisza.
     Kiedy znaleźli się z powrotem w Orlando, ostatnie kolory rzucane przez słońce zastąpiło brudno granatowe niebo. Patrząc na nie, spodziewała się w nocy co najmniej deszczu.
     Na sam koniec zostawiła krótką relacje na temat przeszukania gabinetu Mawsona. W skrócie: wielkie nic.
– Straciliśmy tylko czas. – zakończyła ponuro i zerknęła w jego stronę. Zmrużył brązowe oczy, zaś kąciki ust uniósł się w końcu ledwo zauważalnie. Na pewno piekła go zraniona warga, jednak w żaden sposób nie pokazywał tego po sobie. Przez większość podróży nie okazywał też  niczego innego. Dyskretne przymierze działało i nie wspominali więcej o bójce.
– Odwiedziliśmy Cocoa. – przypomniał.
– Fakt. I najadłam się! – A ponieważ stawiał Dustin, najadła się za darmo. Jeszcze trochę takiego stanu rzeczy, a się roztyje. Parsknęła cicho. – Teraz moja kolej stawiania posiłku.
     Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
– Martwi mnie ten nadzwyczajny brak jakichkolwiek informacji u Mawsona.
– Sprawdziłam kilka razy, ale mógł przecież sam pozbyć się powiązania, prawda…? Pomijając, że jego hasło to pierwsze pięć cyferek, a z poczty nawet się nie wylogował, może miał przy tym więcej rozumu, bo gdyby ktoś chciał go zhakować nie miałby z tym najmniejszego problemu… I pewnie tak było. – odparła z drwiną. – Nie sądzę aby cokolwiek znajdowało się jeszcze w domu. Jak już w systemie biura.
– Znasz się na tym. – stwierdził cicho, z zaskoczeniem. Amelia uśmiechnęła się lekko, nagle pęczniejąc z dumy.
– Brałam lekcje z informatyki.
– Potrafiłabyś się włamać do komputerów w biurze? – jego żywe zainteresowanie, tak inne od wcześniejszej obojętności, mile ją połechtało. Dotąd z nikim o tym nie rozmawiała, nawet Dee nie miała pojęcia, co robiła po incydencie z napaścią na nią, kiedy Rouz zniknęła na ponad trzy lata. W tamtym czasie zdążyła nauczyć się kilku pomocnych rzeczy, chociaż dużo ją to kosztowało.
– To było tylko kilka lekcji, ale mogę spróbować. – zaparkowała przed mieszkaniem ochroniarza i wysiadła, oddając mu kluczyki. – Dzięki za dzisiaj. Za półtorej godziny pod Styksem. – wymruczała z uśmiechem i nie czekając na odpowiedź, oddaliła się na kilka kroków. Dustin otwierał to zamykał usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie znajdując odpowiednich słów. Lub nie mając wystarczająco dużo czasu na sformułowanie zdania. Pomachała mu jeszcze, nim odwróciła się plecami.
*
     Styks był stosunkowo dużym klubem, stojącym dumnie na równoległej ulicy do Pinky. Był jego całkowitym przeciwieństwem z mrocznym, eleganckim wystrojem. Symbolicznie względem nazwy, zapewniał nietykalność oraz bezpieczeństwo bywalców. Właścicielka dwa razy w tygodniu organizowała różne wieczory tematyczne stanowiące sporą atrakcję w mieście.
     Aby wejść do środka trzeba było zostawić cienki plik dolarów i otrzymać złotawą, połyskującą pieczątkę monety po wewnętrznej stronie nadgarstka. Coś jak starożytny obol, tylko nie musieli się nim dławić. Z doświadczenia wiedziała, że tusz sam blaknął na skórze po dobie.
     Ze strony Styksu dowiedziała się, że przewodnim tematem dzisiejszego wieczoru ma być Lete, woda zapomnienia. Organizator zachęcał do przywdziania stroju, który miałby odzwierciedlać zakończenie swojego poprzedniego żywota i rozpoczęcie nowego, lepszego. Ubranie czegoś, czego zwykle się nie ubierało, co uznawało się za niepasujące do swojego wyglądu było interesującym pomysłem. Amelii odpowiadało, chociaż musiała przerzucić cały stos ciuchów nim znalazła odpowiedni. Już jako nastolatka przestała postrzegać się w podobny sposób.
     Kiedy przed wyjściem obejrzała się po raz ostatni w lustrze, wciąż nie była zbyt pewna swego wyboru. Nie sądziła aby Dustin zawracał sobie głowę etykietą klubu, więc tym bardziej czuła się niezręcznie. Ubrana od stóp do głów w biel, szurała po chodniku jedynym odstającym od reszty, elementem na sobie. Wysokie, łososiowe szpilki dodawały jej kilka centymetrów więcej. Paradoksalnie, w tłumie tęczowych ludzi wyróżniała się niczym latarnia morska i zaczynała się niecierpliwić. Chciała wejść do środka wraz z Górą Lodową, żeby nie musieli się potem szukać, znając jego umiejętności kamuflażu.
     Minęło kilkanaście minut po umówionej porze, a po nim wciąż nie było śladu. Amelia marszczyła brwi z irytacją. Wyciągnęła telefon z kieszeni, szukając jakiegoś śladu życia po blondynie. Pustka. Odczekała jeszcze pełne, trzy minuty.
Wchodzę do Styksu.
     Napisała wiadomość i wysłała, krzywiąc się przy tym mocno. Odwróciła się w stronę wejścia oraz okupującego go tłumu ustawionego w kolejce. Minie jeszcze chwila, nim wejdzie do środka, ale lepsze to niż bezsensowne czekanie przy wilgotnym, betonowym murku. Za bardzo się wyróżniała. Ruszyła na sam koniec kolejki, za trójkę roześmianych kobiet.
     Nagłe szarpnięcie za rękę zachwiało nią całą. Tego typu akcje na ponad dziesięciocentymetrowych szpilkach nigdy nie kończyły się dobrze. Sapnęła, próbując utrzymać równowagę.
     Przed oczami stanął jej obraz faceta z przed kilku godzin i wymsknął się jej cichy, zbolały jęk. Natknęła się na twardą klatkę piersiową swojego ochroniarza. To tylko Dustin, miała ochotę szepnąć do siebie. Oddychał szybko, wpatrując się w nią z przymrużonymi oczami. Marszczył brwi.
– Jestem. – wysapał. – Wybacz drobne spóźnienie. – Przez kilka sekund serce Amelii tłukło się mocno w piersi. W końcu zamknęła uchylone usta i zmierzyła go krytycznym wzrokiem.
     Jak zwykle ubrał się cały na czarno, co przywoływało w jej głowie obraz demona więżącego nie całkiem tak świętego aniołka. Wciąż trzymał Amelię za rękę, co tylko potęgowało wizję.
– Mogłeś zadzwonić, zaczynałam się wkurzać.
– Musiałem coś załatwić. – wymruczał niechętnie. Bez pozwolenia zarzucił rękę na ramię Amelii, po czym leniwym krokiem zaczął prowadzić do ustawionych w kolejce ludzi. Zdawało się jej, że się nie myli co do kwestii osaczania, był bliżej niż poprzednio.
– Biegłeś. – zauważyła trzeźwo, mimowolnie kuląc się w jego rozgrzanych, twardych ramionach. Nie protestowała, za bardzo ciekawa co mógł załatwiać tym razem. Po ostatnim razie, kiedy „coś załatwiał” na mieście, skończyło się na kilku niepokojących obrażeniach. Wciąż pamiętała, jak bardzo przeraziła ją wyobrażenie uderzenia nie tępą końcówką noża, zaś ostrą.
– Spieszyłem się.
– A co z samochodem? – Nie uzyskała żadnej odpowiedzi, co wznieciło wewnątrz niej dawno zagrzebane pokłady irytacji. Spojrzała na niego z dołu, przyciskana cała przez lewe ramię do szerokiej klaty. Czarna koszulka łaskotała ją po szyi. Rozglądał się po ludziach ze znudzoną obojętnością. – Powiedz mi, co załatwiałeś.
     Zerknął na nią z góry, a ona nawet na podwyższeniu poczuła się malutka. Nie zareagował, jakby nie przyciskał jej ciała do swojego i nie usłyszał zadanego pytania. Tylko jeden z mięśni jego szczęki zadrgał jakby w rozważaniu, czy powinien zdradzić jej tę wielką tajemnicę. Przyglądali się sobie w ten sposób przez chwilę, aż Amelia była bliska zagrożenia aby gadał lub ją puścił. Odezwał się pierwszy, zbliżając usta do jej ucha.
– Przeszukałem biuro. – szepnął, a ją zmroziło. Mogło chodzić tylko o jedno biuro, a takowe należało do Anthonego Mawsona.
– Oszalałeś? Włamałeś się …! – powiedziała rozemocjowanym, wysokim głosem i nim skończyła, zasłonił jej usta. Kilka osób wystrzeliło w ich stronę ciekawskim wzrokiem.
– Nie krzycz.  – poprosił. Opuszkami palców musnął dolną wargę Amelii, wywołując dziwne mrowienie. Patrzyła na niego gotując się ze złości.
– Ty idioto. Są pewna granice wykonywania czyichś rozkazów. – syknęła przez zaciśnięte zęby, mając na myśli Vincenta. – Co ze stróżem i kamerami? – zacisnęła dłonie na maleńkiej torebeczce aż pobielały kostki, całą sobą pragnąc zdzielić go nią po głowie. Dlaczego on zawsze robił tak głupie i niebezpieczne rzeczy?!
– Biuro było ostatnią rzeczą do sprawdzenia. Nie pisałaś się na to. Sam załatwiłem sprawę w kwadrans. – W kwadrans? Cholerny łaskawca. Gdyby nie fakt, iż miał rację, wściekałaby się bardziej. – Stróż przeszedł tydzień temu na emeryturę, nie zdążyli zatrudnić nowego. Ciekawy zbieg okoliczności, co? Tak samo z kamerami – dziwnie martwe. – burknął z sarkazmem.
– Więc policja nic nie wskóra – stwierdziła posępnie, czując jak wokół niej zacieśnia się zmęczenie. To prawda, że Mawson był świnią. Jednak nie zauważyła więcej żadnych pozytywnych aspektów z grasującym po mieście mordercy.
     Jakby nie było, ona sama należała do tego niechlubnego grona. Ile jeszcze osób wokół niej mogło świadomie wymierzyć drugiemu człowiekowi karę? Morderca sponsora mógł być teraz wszędzie i zarazem nigdzie.
– Życzę im powodzenia. Ułożenie ciała wygląda na kogoś, kto nie wpadnie z powodu byle głupiego błędu. Wiedział, że samotna ofiara będzie łatwym łupem, więc nie patyczkował się. I – tak, nie dowiedziałem się niczego nowego, biuro zostało dokładnie wyczyszczone przez policję.
     Wyobraziła sobie możliwy przebieg sytuacji. Morderca obserwuje biuro przez jakiś czas, odnajduje jego słabe punkty. Czai się – wie, że ochroniarz lada chwila przechodzi na emeryturę, a kamery z jakiegoś powodu nie działają. Może sam je uszkodził? W końcu nadarza się odpowiednia okazja, bo Mawson odsyła sekretarkę do domu wcześniej, a sam zostaje nieco dłużej.
     Zadrżała. Pobił go na śmierć, a potem w jakiś sposób powiesił.
– Mawson swoje ważył. – zauważyła trzeźwo. Poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w brzuch.
– Też o tym myślałem. Podłoga w jego gabinecie jest wyłożona jasno brązową wykładziną, a w kilku miejscach zauważyłem krople zakrzepniętej krwi. Pewnie od bicia. Ale wiesz co? Skoro był tak sprytny, to może na koniec kazał mu się samemu powiesić.
     Z trudem przełknęła żółć zbierającą się w gardle. Nie powinna wizualizować sobie sceny okrutnej zbrodni. Przerażała ją myśl, iż właśnie tak mogło być. Może po prostu zmusił go aby się powiesił. Egzekucja i ostrzeżenie w jednym, rozwiązanie doskonałe. Jaki potwór mógł zrobić coś takiego?
– To nie brzmi dobrze. – powiedziała słabym głosem, nakrywając drżące wargi dłonią. Dustin wydał z siebie ciężkie westchnięcie, przygarniając ją do siebie pocieszająco. Bliżej już być nie mogli.
– Niedobrze ci, prawda? – spytał, pamiętając ostatni epizod z wyjścia z Pinky. – Nie myśl o tym teraz. Popytam kilka osób w klubie i napijemy się czegoś na rozluźnienie. – propozycja wydawała jej się dziwna i zarazem kusząca. Dlaczego nie? Kiwnęła głową na zgodę.
– Barman, który ma dziś zmianę to mój dobry znajomy. Może słyszał jakieś plotki?
– Dobra myśl.
     Po kilku minutach dotarli do bramkarza. Zapłacili za wstęp, otrzymali swoje pieczątki i przekroczyli próg klubu, wsiąkając w hałas, oświetlani przez kolorowe, rozżarzające lekki mrok lampy, dławieni specyficznym zapachem potu i alkoholu. Duszne, gorące powietrze owiało twarz niższej Amelii.
– Rozdzielamy się? – upewniła się głośno, wyplątując w końcu z nazbyt czułych objęć.
– Mhm, znajdę cię.
     Ani na moment w to nie wątpiła. Poklepała go przyjacielsko po ramieniu nim ruszyła pomiędzy rozmawiający tłum zajmujący wolną przestrzeń tuż przy wejściu. Powoli rozlewało się w niej leniwe zadowolenie, wykrzywiła usta w swój charakterystyczny, pociągający uśmiech, w każdym razie szczerszy. Lustrowała rumianych, roześmianych imprezowiczów, traktując to bardziej jako luźne, towarzyskie wyjście.
     Wbrew wcześniejszym, głównie niepokojącym myślom, ostatnie słowa Dustina trochę ją uspokoiły i teraz potrafiła cieszyć się wyjściem. Połączenie przyjemnego z pożytecznym. Może nawet kogoś upoluje.
     Bujała się na szerokim parkiecie wraz z innymi, pozwalając sobie i innym otrzeć się o siebie nawzajem, lecz bez specjalnej nachalności. Za to lubiła Styks, totalny antonim różowego siedliska chorób wenerycznych. Ludzie przychodzili tu tylko dobrze się zabawić, odciąć od kłopotliwych spraw codziennych, bez konieczności upartego zaglądania komuś w majtki.
     Przyjemny, męski głos mruknął Amelii do ucha pochwałę o sposobie jej poruszania się w czasie tańca. Potarł palcami bok jej tali, nieco powyżej kości biodrowej.
– To była prawdziwa przyjemność, jednakże towarzystwo czeka. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej? – wciąż stała do niego plecami, kołysząc się wraz z nim do rytmu pulsującej muzyki. Uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– To zależy tylko od tego, czy wciąż będziemy widzieć jedynie swoje plecy? – odparła zaczepnie. Mężczyzna zaśmiał się w sposób, który wydobywał z jego gardła cholernie pociągające dźwięki. Miała nadzieję, że cała owiana tajemnicą aparycja tego nie zniszczy.
– Mogę mieć tylko nadzieję, że tak słodko poruszająca się dama lubi czekoladki.
     Parsknęła śmiechem, słysząc użyte sformułowanie. Kokietował ją w tak swobodny, sprytny sposób, iż uznała to za godne poświęcenia uwagi. Czy lubi czekoladki? Hmmm…
– Gotowa na doświadczenie boskiej euforii bądź piekielnego rozczarowania? – wyczuwała w jego tonie przekorny uśmiech i zaczęła się zastanawiać, jaki kształt mają te usta, jeśli słowami już zdążył ją zafascynować.
– W razie czego zostaje mi góra kolorowych drinków na pocieszenie.
– Miejmy nadzieję, że nie będą tak szybko potrzebne. – I przekręcił ją w swoją stronę niczym partnerkę do tańca klasycznego. Zachichotała, odkrywając ładne, równie zielone oczy trochę ponad sobą i pełne usta. Miał kilka centymetrów więcej od Amelii. Krótkie, lecz skręcające się delikatnie ciemno brązowe włosy i jasno czekoladową skórę. Z symetryczną, nieco zadziorną twarzą oraz niepsujacym w  żaden sposób image’u seksownego ciała, orlim nosem. Pod okiem, bliżej skroni dostrzegła dwa małe, urocze pieprzyki. Wpatrywał się w nią z urzeczonym błyskiem w oku.
– Blisko boskiej euforii. – klepnęła go po piersi okrytej szmaragdową koszulą, z satysfakcją. – Czekoladka równie smakowita, co jej słowa.
– Zapamiętam. – obiecał, posyłając kobiecie szeroki, zadowolony uśmiech. Ani na moment nie spuszczał z niej wzroku, obrócił ją sobie energicznie ostatni raz i ukłonił się teatralnie. Po tym odszedł w głąb klubu uśmiechając się, a ona ruszyła w stronę baru.
     Większość stołków była wolna, lecz przestrzeń wokół nich kłębiła się od oczekujących na swoje zamówienia. Wiedziała, że bywalcy zwykle preferowali upijanie się w części ze specjalnie wydzielonymi boksami przy zgrabnych, szklanych stolikach i siedząc na miękkich kanapach. Było tam ciszej, a w każdym razie znacznie prywatniej.
     Gdyby nie musiała odbyć podobnej rozmowy, prawdopodobnie sama poszłaby w tamtą stronę i bez przeszkód wlewała w siebie alkohol, co jakiś czas wpychając do ust precelki czy oliwki z wykałaczek.
     Przepchnęła się do środka łokciami, prezentując nieszczery, przepraszający uśmiech. Usiadła na wysokim, czarno-stalowym stołku nieco z boku i rozejrzała za znajomą sylwetką barmana.
     Dosłownie się roztrajał, przyjmując co chwila nowe zamówienia i błyskawicznie rozlewając alkohol do kieliszków bądź kufli, tworzył egzotycznie słodkie lub niemiłosiernie piekące przełyk drinki i wydawał je, zabierając do kasy należność. Kiedy do niego wcześniej napisała, nie była do końca pewna, czy zapamiętany przez nią numer na kryzysowe sytuacje jest jeszcze aktualny. Ani czy ją pamiętał.
     Czy chciał pamiętać.
     Wypłowiałe, brązowe włosy układały się nad oczami w fale. Był blady, porównywalnie do Dustina wysoki i szeroki w ramionach, jednak tak szczupły, że przy tej posturze niebezpiecznie zbliżało się to do wychudzenia. Długie palce sprawnie manewrowały przy aktualnym chaosie, jak pamiętała – dzięki długoletniej praktyce. W kącikach ciemnych oczu kreśliły się drobne zmarszczki jego czterdziestu lat na karku.
     Przez sekundę impulsywnie chciała do niego zawołać i pomachać jak mała dziewczynka. Powstrzymała się, musiała wpierw coś sprawdzić. Pięć lat temu spłacił swój dług… Wtedy mogła mu ufać. I chociaż działało to w  dwie strony, teraz nie była tego do końca pewna. Dostatecznie długo omijała wzbudzania wszelkiego rozgłosu, chowając się niczym szczur, żeby wiedzieć jak łatwo można się przejechać na starych sentymentach.
     Wystarczy barman w klubie, który odwiedzają członkowie gangu. Zbyt wylewny barman. Nie miała wobec Styksu żadnej podobnej informacji, ale lepiej dmuchać na zimne.
     Parsknęła pod nosem. Ha, nie tylko Dustin potrafił wygrzebać pozornie nieistniejące fakty. Obserwowała go przez jakieś półtorej minuty, kiedy w końcu ją zauważył. Nie spodziewała się aż tak żywej reakcji.
– Loretto, zastąp mnie na chwilę. – wykrzyknął do jakiejś kobiety na zapleczu, tuż za barem. Wyłoniła się stamtąd blondynka w zielonej, kraciastej koszuli z wielkim grymasem na słodkiej, okrąglutkiej twarzy. Niechętnie zajęła jego miejsce, próbując ogarnąć gigantyczny ruch. Nie było nawet po północy.
     Podszedł w jej stronę z twarzą ściągniętą w napięciu. Stanął tuż przed Amelią i pochylił się blisko, opierając dłonie na blacie.
– Niech cię szlag, Rouz. – powiedział zdławionym głosem. Zamrugała.
– Boże, nie mów że zamierzasz się popłakać na mój widok.
     Zagarnął jej podbródek  w dłoń, uważnie studiując w poszukiwaniu większych zmian. Obracał ją sobie we wszystkie strony z szeroko rozszerzonymi oczami, jakby niedowierzając, iż ma przed sobą żywy, oryginalny egzemplarz Amelii Rouz. W końcu ją uwolnił, a wąskie usta wygiął w krzywym uśmiechu.
– Nie będę płakał, chociaż mam na to teraz lekkie parcie.
– Miło cię widzieć, mięczaku.
– Ciebie też, suko.
     Amelia parsknęła wesołym śmiechem, uderzając go mocno w ramię. Zasłużyła. Opamiętała się dopiero po chwili, przypominając sobie cel tej wizyty. Przemknęło jej przez myśl, czy kiedyś te małe podchody w końcu się skończą. Czas przejść do konkretów. Zwęziła oczy.
– Przeszedłeś już na złą stronę mocy, czy dalej w drużynie przegranych? – pytanie było ciche, zduszone przez zaciskające się gardło, tak że wymusiła na nim maksymalne zbliżenie. Niemal dotykał czubkiem swojego nosa jej. Jeżeliby skłamał, bez problemu potrafiłaby to dostrzec czy to przez marszczącą się fałdką skóry na nosie czy uciekającymi w bok oczami. I zniknęłaby szybciej, niż zdążyłby polać następnego drinka.
– Nie patrz na mnie z góry, Rouz. Takie małe dziewczynki nie robią na mnie wrażenia.
     Odetchnęła z ulgą, mając ochotę rzucić się mu na szyję i płakać. Tylko stary, dobry Quinn mógł zaprzeczyć w tak ekscentryczny sposób. Zawsze, kiedy go o coś w złości zwymyślała, on opanowanym, dorosłym głosem mówił by nie patrzyła na niego z góry, nie mierzyła tą samą skalą co reszty, jakim za grosz nie ufała. Dla niego Rouz czasem faktycznie wydawała się małą dziewczynką, w końcu dzieliło ich dwanaście lat. Również wzajemnie nie stanowili dla siebie żadnego obiektu seksualnego. Przyjaciele – kiedy o tym myślała i smakowała to słowo, brzmiało zarazem znajomo i abstrakcyjnie. A może bardziej jak przybrany ojciec.
– Potrzebuję informacji. – zaczęła bez ogródek. Brunet przechylił głowę w bok, przypatrując się jej wnikliwie.
– Jesteś tak samo bezczelna, co zwykle. Cieszę się, że wszystko w porządku.
– Quinn, o sprawach przyziemnych możemy pomówić na wtorkowej  herbatce… Albo zaraz po tym, jak udzielisz mi pewnych informacji, co ty na to? To uczciwa wymiana.
– Uczciwie byłoby, gdybyś odzywała się częściej niż  raz na… Wybacz, ile to już? – mruczał z sarkazmem.
– Dostatecznie długo żebym chciała uaktualnić wiadomości, zadowolony? To naprawdę ważne.  – obejrzał się na Lorettę śmigającą w te i z powrotem. Dziewczyna nie wyrabiała, lecz nie wydawał się tym przejęty.
– Chodź,  informacyjna pijawko. – zakpił. – Na zapleczu będzie nam wygodniej. Loretto, za moment wracam.
     Pospiesznie wpuścił Rouz za bar i poprowadził długim korytarzem, omijając kilka mniejszych pomieszczeń. Przed wyjściem na tył Styksu, przytrzymał dla niej drzwi ewakuacyjne. Znaleźli się sami pośród ciemności rozrzedzonej wyłącznie przez słaby snop żarówki nad ich głowami. Powinna się spiąć jak to zwykle miała w zwyczaju, jednak towarzyszyła jej wyłącznie specyficzna lekkość.
     Wyciągnął z kieszeni dżinsów paczkę papierosów i odpalił jednego, nie zawracając sobie głowy częstowaniem jej. Cieszyła się, że pamięta o tak nieistotnym szczególe jak to, iż nie tyka śmierdziuchów.
– Więc o co chodzi? – wymruczał. Wydmuchany dym unosił się wokół niego niczym mgła.
– Kojarzysz takiego faceta – Anthonego Mawsona? 
– Nic mi to nie mówi, nie sądzę. A co z nim?
– Dużo odwiedza was nadzianych garniturowców? Takich, którzy wyjątkowo lubią otaczać się dziwkami? – przyjrzał się jej uważniej.
– Rzadko, te wieczorki mają to do siebie, że zwykle każdy wygląda inaczej niż w codziennym życiu. Nawet ty, wyglądasz jak niegrzeczny aniołek. – prychnął z rozbawieniem. – Nie zwracam na nich specjalnej uwagi, a prostytucja na terenie klubu jest oficjalnie zakazana. – był cierpliwy i chwilowo nie drążył. Cecha, jaka zdecydowanie ich od siebie odróżniała. Wielki Q. czekał spokojnie w cieniu, niczym kobra gotowa do skoku w dogodnym momencie, to Amelia gotowa wiercić komuś dziurę do skutku, byle otrzymać jakikolwiek ochłap. Jak bardzo było to żałosne w skali od jeden do dziesięciu?
 – Wielki Q. Słyszałeś o ostatniej zbrodni?
– Boże, prawie za tym tęskniłem. – wymruczał miękko i zamilkł, wbijając wzrok pod nogi.
– Wielki Q? – ponagliła.
– Czytałem we wczorajszym wydaniu Times’a. Podobno jakiś przedsiębiorca się powiesił. Tylko który samobójca wpierw tłucze się na kwaśne jabłko?
– Właśnie. Nie obiło ci się nic o uszy na ten temat?
– Amelio… – usłyszała ostrzegawczą nutę. – Nie mieszaj się w to. – Popatrzyła na niego psimi oczami. – Nie. Nawet nie zaczynaj.
– Quinn, to nie dotyczy bezpośrednio mnie. Ja i mój pies ochronny jedynie coś sprawdzamy.
– Pies ochronny?
– Tss, jakieś dwa metry mięśni i blond włosów postawionych na sztorc. Ubiera się w barwę Facetów w czerni.
– Słabo cię pilnuje. – skomentował oschle, przewiercając ją wzrokiem na wylot.
– Nie potrzebuję już się pilnować.
– Naprawdę? Cały czas wyglądasz jakbyś zastanawiała się, czy ktoś nie siedzi za tamtym śmietnikiem. – wskazał głową kontener klubu. – Na przykład ktoś z   p o d z i e m i a. – szepnął teatralnie.
     Popatrzyła we wskazane miejsce, mimowolnie naprężając ciało.
– On naprawdę bardzo dobrze mnie pilnuje, chroni, łazi krok w krok i obserwuje. Może nawet jest gdzieś tutaj i podsłuchuje. – powiedziała sztucznie swobodnym tonem. Bycie śledzoną przez Dustina dwadzieścia cztery godziny na dobę też jej nie odpowiadało. – Nie jest zły.
     Quinn skrzywił się z niechęcią. Wyrzucił na ziemie niedopałek i przydeptał go butem, nerwowo odpalił kolejnego.
– Kiedy przyznajesz, iż jakiś dziwny typ nie jest zły to zaczynam się niepokoić. Chcę się tylko upewnić, ale… Ilia Keerhan?
– Kto?
– A więc nie Keerhan… Kamień z serca. Nie wiem, który z nich wszystkich gorszy. Leo Paxton?
– Nie znam. – uniosła brwi.
– Ostatnia osoba, która pasuje do tego opisu to Dustin Forson.
     Otworzyła usta żeby zaprzeczyć i zaraz je zamknęła. Jeśli Wielki Q. znał Górę lodową, nie wróżyło to niczego dobrego. W końcu zachowywał równie wielką ostrożność, co Amelia. Domyślała się, że Dustin może się zadawać z nieodpowiednimi ludźmi… Ba, była o tym cholernie przekonana. Ale że aż tak? I kim jest ten cały Keerhan, Paxton?  
– Skąd wiesz? – spytała podejrzliwie.
– Powiem ci o Forsonie coś istotnego. – zrobił krótką pauzę. – Trzymaj się od niego i jego spraw jak najdalej się da. Z pośród pozostałej dwójki nie plasuje się tak wysoko, lecz to wciąż…
– Dlaczego? Co robi, kiedy znika żeby „załatwić sprawy”? Co, Quinn? – weszła mu w słowo natarczywym tonem. Dosłownie pożerała ją dzika i mroczna ciekawość.
– Wydawało mi się, że trzymasz się z daleka od kłopotów. Jest ucieleśnieniem pieprzonych komplikacji, mała Rouz. Myśl o nim, co chcesz, ale na pewno nie chcesz być w centrum jego spraw, jakiekolwiek by one nie były.
– To wciąż nic mi nie mówi, Quinn! – zaczęła się niecierpliwić. Kwestia dziwnego zachowania ochroniarza nurtowała ją już od tak dawna, powoli zbierając żniwo. Następnym razem, kiedy usłyszy o czymś podobnym z frustracji wydrapie nieszczęśnikowi oczy. – No, co on, do diabła, robi?
– To jeden ze sprzątaczy.
– Ale, że kim jest…?
– Egzekutorem.  – Amelia zrobiła wielkie oczy. – Dyskretnym i sprytnym, dobrym w tym,  co robi. Keerhan i Paxton zajmują się tym samym, lecz w innym rewirze. I mają mniej skrupułów.
     Zaniemówiła w szoku. Sprzątacz? Egzekutor? Sprytny – że Dustin? Prawda powoli do niej docierała, chociaż z całych sił starała się wyprzeć ją z głowy. Niemożliwe.
– Słucham? Kim jest?! – pisnęła nienaturalnie cienkim głosem. Przez jej ciało przechodziła fala zimnych, nieustających dreszczy. Surowe słowo „egzekutor” i „rewir” powracało raz za razem. Chwyciła starszego za rąbek koszuli, mnąc ją w mocno zaciśniętej pięści i ciągnąc w swoją stronę. – Powtórz.
     Zerknął na Amelię zmęczonymi, zatroskanymi oczami. Głaskał ją chwilę po dłoni nim wyswobodził koszulę, splatając ze sobą ich palce.
– Więc naprawdę nie wiedziałaś… Nie zadawaj się z nim, tak będzie dla ciebie najlepiej.
– On… My pracujemy razem, rozumiesz? Nie mogę się z nim nie zadawać, skoro siedzi w tym samym budynku, zaledwie pokój ode mnie! – ścisnęła mocno zaoferowaną dłoń. Miała niepokojące wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Chowała się przez pięć lat, a on mówi jej, iż przez kilka miesięcy miała przy sobie pierdolonego węża? Egzekutor…? Dustin? Nie… To niemożliwe! – Nie, coś ci się musiało pomylić. – powiedziała z przekonaniem po chwili ciężkiej ciszy. Pokręciła energicznie głową. – To taki dureń, musiałeś o nim usłyszeć, kiedy wszczął burę o jakąś źle traktowaną kobietę i stąd wiesz, jak się nazywa.
     Jego mina wyrażała ponad wszystko politowanie i współczucie. Nienawidziła tak żałosnego, krzywdzącego połączenia, bo obecnie była zdolna jedynie do wyparcia logicznego faktu.
– Dorabiasz sobie ideologię żeby poczuć się bezpiecznie z tykającą bombą.
– Pomyliłeś się, każdemu się zdarza.
– Rouz… – zaczął.
– Zamknij się, Wielki Q! Starzejesz się i wszystko ci się miesza. Lepiej powiedz mi, co usłyszałeś o martwym facecie z gazety. – ucięła chłodno i wytrząsnęła dłoń z jego. – Powiedz, a ja w zamian podzielę się na temat tego, co porabia Dee. – Targowała się. Zauważyła, jak na wspomnienie przyjaciółki wyprostował się jakby połknął kij. Dokładnie tak, niech teraz on poczuje się źle. Co też przyszło mu do głowy, żeby wygadywać podobne bzdury?



Komentarze

  1. tak jak obiecalam tak wyrazam opinie. pojawiaja sie dziwne sytuacje i rozmowy ktore sprawiaja ze czlowiek doznaje szoku ale zeby nikomu nie spoilerowac to ten rozdzial byl dla mnie sporym chlebem do zgryzienia i podziwiam twoj talent i pomyslowosc

    OdpowiedzUsuń
  2. A ponieważ stawiał Dustin, najadła się za darmo. Jeszcze trochę takiego stanu rzeczy, a się roztyje. Parsknęła cicho.- rozbawił mnie ten fragment :D Opis Styksu nieco mi się wyobraził jako „klub rycerzy gotyku” :p Internet ryje banię xD Vincenta nadal nie lubię i nie będę lubić, za to mam inny nieco stosunek do Dustina :( Czy tylko ja tak mam? :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdy trochę z doświadczenia wie, że jak głodny i ktoś stawia to nie trudno o dodatkowe kilogramy XD A Dustin ma taki cichy plan dokarmiania Rae. Jakby nie było 3/4 wypłaty przeznacza na pewien cel... :D Nie tylko to, w sumie jak już o tym wspomniałaś to zaczęłam się zastanawiać o precyzyjność jego motywów. Faktycznie może być w tym trochę litości.

      Usuń

Prześlij komentarz