one-shot Kuroko no basket (Midorima/Takao, BL) – Randka z kiblem i dzień pierwszych razów
Hej, hej! Tak, zainspirowana pewnym komentarzem wzięłam się za swoją ulubioną parę i tak o to powstał one-shot z glonem i jastrzębiem! <3 (trochę miałam w tym pomoc swojej bezsenności. Skoro zaatakowała ponownie to skorzystałam z okazji xD) Nie dopatrujcie się w tym nie wiadomo jak wielkiego realizmu i sensu - to w końcu gejowskie ff :D Ma być miło! Chociaż wyszło trochę depresyjnie... No ale jest bliżej nieokreślony happy end i zastanawiam się nad drugą częścią tego :D
Zapraszam do czytania.
Zapraszam do czytania.
*
Kazunari
nigdy jakoś specjalnie nie pilnował się w czasie imprez. Zwykle przebywał wśród
zaufanego grona znajomych, więc dlaczego miałby się martwić, że wypije za dużo,
a konsekwencją tego będzie jego potok narzekań lub, co zdarzało się częściej – pijańska
euforia? Czy spotkanie z toaletą? Dla czarnowłosego jastrzębia drużyny
koszykarskiej Shuutoku nie było to ani nic nowego ani tym bardziej
zadziwiającego.
A jednak
dzisiaj było inaczej. Nie do końca dlatego, że jak nigdy pokłócił się ze swoim
najlepszym przyjacielem, Midorimą, który ową kłótnie sam sprowokował. Takao
nigdy wcześniej nie widział, żeby jego przyjaciel tak bardzo się nakręcił i to
jeszcze o jakąś głupotę!
Zawsze
dotykał tych „szczęśliwych przedmiotów” Shin-chana i drwił lekko z ich obecnego
wyglądu, i znaczenia. Spotkał już wielką pandę w czasie posiłku, figurkę
niedźwiedzia grizli, kwitnące kaktusy, przedmioty biurowe… I więcej
niekończących się „szczęśliwych” przedmiotów przyjaciela. Jego żartobliwe
komentarze na ich temat były wręcz nieodłączną tradycją każdego ranka,
pouczający i karcący ton zielonowłosego także.
Takao
widział napiętą twarz przyjaciela, nie był jednak świadomy jego myśli, a już
tym bardziej nie miał pojęcia jak bardzo Midorima był wtedy wściekły. Dlatego zrobił
to, co robił codziennie od kiedy się znają - zażartował. Ot, jak to on.
Wiecznie pozytywny i beztroski.
Nie
spodziewał się tylko, że Shin-chan spektakularnie wybuchnie. O, tak. Cała
drużyna włącznie z trenerem, któremu z usta z wrażenia wypadł gwizdek, patrzyła
na nich (a właściwie na zielonowłosego) w niemym szoku. Takao szybko się
zreflektował i zamarł niczym te zwierzęta, które przewracają się na plecy w
pozycji „zdechły”, gdy wyczują zagrożenie. Uważnie przyglądał się przyjacielowi
wyrzucającemu z siebie ciężkie słowa niczym odbezpieczony granat.
Przez to,
że glon był od niego o jakieś 25 centymetrów wyższy, Kazunari z każdą chwilą
czuł się coraz mniejszy i coraz bardziej wdeptywany w ziemię. Midorima nie
szczędził mu ostrych słów, jadąc wpierw po jego beztroskiej, leniwej
osobowości, a kończąc na tym, jak wielkim utrapieniem dla niego jest wołając za
nim ciągle irytująco szczęśliwie „Shin-chan, Shin-chan”, czego nienawidził.
Najwyraźniej
był to dzień pierwszych razów – pierwszego wybuchu, pierwszego zdezorientowania
i w końcu pierwszego, szczerego uczucia przykrości.
Czarnowłosy
zdawał sobie sprawę, że niekiedy igra z ogniem, ale wtedy naprawdę nie
wiedział, czym zawinił, że zasłużył na tak bolesne słowa.
W
ostatecznym rozrachunku Kazunari także się uniósł i aby sytuacja nie pogorszyła
się bardziej, wkroczył trener, skutecznie ukrócając dalszą, niestety publiczną,
kłótnię. W ramach kary dostali kilkadziesiąt okrążeń wokół boiska i przez cały
bieg, a potem również resztę czasu spędzonego w szkole, nie odezwali się do
siebie słowem.
Nastolatek
z wymuszoną niechęcia obserwował napiętą twarz zielonowłosego, dopatrując się
okazji by podejść, przeprosić i spytać, czy coś się stało. Jednak szybko
zrozumiał po rzuconym mu raz złowrogim spojrzeniu, iż zdecydowanie nie jest już
mile widzianym towarzystwem. I naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego!
Wlał w
siebie kolejny łyk kolorowego drinka, czując się jak skopany szczeniak. Minęły
trzy dni od kiedy Shin-chan wydarł się na niego i nastały między nimi Ciche
Dni. Chłopak traktował go jak powietrze, ilekolwiek Takao otwierał usta, chcąc rozpocząć
rozmowę. Ostatecznie i on zaczął się dąsać, chociaż jego nastrój niebezpiecznie
przypominał kogoś zranionego, czego szarooki żarliwie się wypierał, gdy był o
to pytany. Był wyjątkowo przygaszony, jak… właściwie nigdy.
Bo co
miał niby powiedzieć? Że naprawdę jest mu przykro po wszystkim, co zielonowłosy
rzucił mu tak nagle w twarz? Że pomimo tego, cholernie za nim tęskni i dziwnie
pobolewa go serce za każdym razem, gdy na niego patrzy? Nie był babą!
Nachmurzył
się, marszcząc mocno brwi. Najgorsze w
tym wszystkim jest to, pomyślał Takao, że
przyszedł tutaj żeby pilnować tego osła! Ich wspólny znajomy, u którego
odbywała się impreza, zapobiegawczo zadzwonił do czarnowłosego, zdradzając z
wyraźnym niepokojem, że Glon całkiem już przestał się kontrolować i wlewa w
siebie każdy trunek, jaki stanie na jego drodze, niekonieczne należący do
niego…
W głowie
Takao zawyły tak głośne syreny ostrzegawcze, że o mało co nie wybuchła mu od
nich głowa. Zanim się obejrzał był już na miejscu imprezy i próbował udawać, że
jedynie się na nią spóźnił. Rozsiadł się wygodnie w miejscu, gdzie miał w miarę
dobry widok na nieświadomego niczego zielonookiego i zdawkowo odpowiadał
jakiemuś chłopakowi na zadane przez niego pytania o treści, o której
natychmiast potem zapominał. Ponieważ patrzył z ukrytym niedowierzaniem, jak
jego najlepszy przyjaciela zalewa się sam w trupa bez wyraźnego powodu. A
przynajmniej on takowego powodu nie znał.
Siedział
tak już godzinę i odliczał, kiedy osoba wcale nieprzyzwyczajona do alkoholu i
imprezowania w końcu padnie. Zaskakiwało go to, co widział. I chyba Bóg i
aniołowie wysłuchali jego gorących modlitw, bo zielonowłosy w końcu z trudem
podniósł się z kanapy, którą zajmował z kilkoma innymi osobami i chwiejnym
krokiem ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Alleluja. Mruknął ponuro pod nosem,
czego nie dało się dosłyszeć przez panujący dookoła gwar. Przeprosił głośno
swojego obecnego „rozmówcę”, którego i tak właściwie przez cały czas niegrzecznie
ignorował i ruszył w ślad za chłopakiem przez labirynt korytarzy dużego domu.
Doprowadziło
go to do małego pomieszczenia na tyłach rezydencji, co jak Takao wiedział,
należało do sfery absolutnie zakazanej, bowiem należącej do rodziców jego
znajomego. Stał pod niedomkniętymi drzwiami łazienki, wyraźnie słysząc
początkowo zdławione kaszlnięcia, a następnie nieprzyjemny dźwięk wymiotowania.
Skrzywił
się. Miał nadzieję, że gdy zostaną
przyłapani to nie on będzie musiał to potem sprzątać. Nie kłopotał się
pukaniem, dobrze wiedząc co za pijaczyna ma randkę z kiblem.
Wślizgnął
się cicho do środka, zamykając za sobą drzwi na zamek. Widok, jaki miał przed
oczami powinien rozbawić go do łez, ale on znowu poczuł jedynie nieprzyjemną
gulę w gardle, jak wtedy gdy przyjaciel krzyczał na niego na boisku, a serce
zakłuło go boleśnie.
Salwa
wymiocin trwała jeszcze dobre kilkanaście minut. Czarnowłosy stał oparty o
drzwi i kontrolował sytuację w razie gdyby pobladły przyjaciel zadławił się
rzygami czy zemdlał i uderzył o coś głową.
Dopiero
gdy wszystkie niesmaczne odgłosy wydawane przez Midorimę ucichły i dało się w
końcu dosłyszeć muzykę z frontu domu, Takao pozwolił sobie na umordowane
westchnięcie. Że też musiał niańczyć
kogoś, kto był dla niego tak okropny! Coś stuknęło, co na powrót
przyciągnęło jego uwagę. Czoło zielonowłosego opadło na ramę muszli, a drżące,
obandażowane dłonie zaciskały się to rozluźniały na przemian na kolorowym, na
szczęście nie wzbogaconym o nowy kolor, dywaniku starszego państwa.
Postanowił
się nad nim ulitować i zwilżył kupkę papieru zimną wodą, przestępując koło
chłopaka.
Klepnął
go delikatnie w ramię aby dobrowolnie się odchylił. Mętne spojrzenie
błyskawicznie prześlizgnęło się po twarzy niższego chłopaka, gdy ocierał mu
twarz papierem.
Próbował
zrobić to szybko i dokładnie, ale glon jak zwykle mu w tym nie pomagał. Niemal
ścięło go z nóg, gdy w końcu się do niego odezwał.
- Nienawidzę cię. – okropnie ochrypły głos nawet w
połowie nie ranił go tak, jak słowa, które usłyszał. Zamarł, spuszczając wzrok
na kafelki między swoimi kolanami i przygryzając dolną wargę nerwowo, gdy
dotarł do niego sens tych słów. To dziwne, ale chciało mu się płakać.
Był
facetem i paradoksalnie, poczuł że ma ochotę zwinąć się w pozycję płodu w
jakimś samotnym kącie i zaszlochać się na śmierć.
Dłoń bezwiednie
zsunęła mu się wzdłuż ciała. Powinien stąd wyjść i pieprzyć tego idiotę. I już
nawet był bliski wstania, wymaszerowania na pięcie z tej nagle klaustrofobicznej
łazienki, trzaskając za sobą spektakularnie drzwiami, do póki nie poczuł silnej
dłoni na swoim udzie. Ten dotyk tak go zaskoczył, że niemal przegryzł wargę do
krwi, podrywając głowę i spoglądając z niezrozumieniem na twarz Midorimy
wykrzywionej w czymś na kształt… cierpienia?
Patrzyli
sobie w oczy, a ręka pozostała na miejscu jeszcze kilkanaście długich sekund.
– Kocham cię. Tak bardzo, że mam ochotę
znienawidzić. Ciebie i siebie. – wychrypiał, doprowadzając tymi słowami serce
czarnowłosego do chwilowego stanięcia. Miał wrażenie, że coś utknęło mu w
gardle i nie pozwala oddychać. Dłoń pogłaskała go po materiale dżinsów
opinających udo. Nie rozumiał. Co on właśnie powiedział? I co z tą ręką…
Ale chyba
nie musiał dopytywać. Przez chwilę patrzył wielkimi oczami czując autentyczny
szok, jak Midorima schyla się nad jego rozporkiem z tym dziwnym wyrazem twarzy.
– Czekaj, co ty… – drętwo próbował odsunąć od siebie
nagle energiczne dłonie. – Powiedziałem czekaj! – warknął z wyraźnie słyszaną
paniką w głosie. On zaraz oszaleje. Czy on chciał…? Jemu? Przełknął z trudem
ślinę i wziął kilka uspokajających oddechów.
– Znienawidzisz mnie, więc daj mi chociaż tyle. –
wyszeptał bardziej w jego dżinsy i ukrytego pod nim członka niż faktycznie do
niego.
– Uspokój się –
poprosił desperacko, wczepiając pięść w koszulkę na jego ramieniu i próbując
podciągnąć w górę. Byle by tak nie wisiał nad tym!
– Co, obrzydza cię taki
pedał jak ja? – zaśmiał się gorzko zielonooki, ale odsunął się od niego. Wręcz
za daleko i chciało mu się wyć na plątaninę tego całego nieporozumienia.
– Do cholery,
Shin-chan. Możemy normalnie porozmawiać…? – poprosił słabym głosem. Nie był
pewny czy go to czasem nie przerasta, ale to Midorima Shintaro we własnej
osobie, jego najlepszy przyjaciel! Któremu nagle odbiło. – Porozmawiaj ze mną.
– Nie ma o czym –
odparł apatycznie, najwyraźniej przyjmując nową taktykę i wpatrując się w swoje
nogi.
– Ty… Nienawidzisz…
Nie, lubisz… mnie? – skończył płasko. Znowu zrobiło mu się duszno i nie
rozumiał tempa swojego serca. Na dodatek czuł, że zaczyna się robić czerwony na
twarzy, a to oznaczało przekroczenie pewnego, ściśle określonego limitu przeżyć
na ten dzień. A najlepiej tydzień.
– Ta… Obrzydliwe,
prawda? – wyszeptał.
– Nie. – odpowiedział
szybko, o mało nie gryząc się boleśnie w język. Shin-chan go lubił. Tak lubił-lubił.
– Dlatego… unikałeś mnie? – dopytał niepewnie.
– Dziwisz mi się? Każda
jedna, cholerna noc, to sen w roli głównej z tobą i mną w nienormalnych
okolicznościach. – przyznał, a jego tylko trochę wcięło.
– Lubienie kogoś nie
jest nienormalne – zaprzeczył. Shin-chan
go lubił-lubił. Wow.
Grdyka Midorimy poruszyła się, gdy
przełykał ślinę. Czy tylko Takao się zdawało, czy miał szkliste oczy? Wbił w wymizerniałą
twarz nagle skoncentrowane, szare oczy.
– Lubienie może nie,
wyobrażanie sobie że pieprzysz się z własnym kumplem… - nie dokończył, kręcąc
głową jakby próbował wyrzucić z głowy wszystkie myśli.
– Nic mi nie zrobiłeś
przecież. – odmruknął. Był zmieszany.
– Nie potrafię się już
kontrolować. – syknął. – CAŁY czas myślę o tobie i tylko tobie. Wariuję, gdy
tylko cię widzę. Nieważne, czy jesteś spocony i śmierdzisz po treningu, czy
ślinisz się śpiąc na lekcji, ja mam wrażenie że zaraz oszaleję z pożądania. –
wyrzucał z siebie słowa, przyjmując coraz bardziej skuloną, obronną pozycję.
Serce Takao pękło w pół na ten widok. To
przecież nie była wina Glona, prawda? Nikt nie decyduje o tym, w kim się
zakocha, nawet jeżeli taką osobą dla niego był Takao. Zbliżył się do niego
ostrożnie, niepewny i jednocześnie zdeterminowany. Rozsadzały go od środka
sprzeczne uczucia, ale o jednym był przekonany.
Nie zamierza tak po prostu zostawić tego
zadufanego w sobie głupka! Objął go niezgrabnie jednym ramieniem. Nie czekał
długo aż chłopak wczepi się w niego tak mocno, jakby niższy miał zaraz
wyparować. A może Midorima tak właśnie zakładał?
*
Kilka
godzin później czarnowłosego obudziło dziwne przeczucie i niezidentyfikowany
ciężar na brzuchu. Ziewnął, otwierając oczy i dochodząc do wniosku, że wciąż
jest noc, a więc jeszcze kilka godzin może pospać… Tylko że coś za jego plecami
zaszeleściło, a ciepły oddech połaskotał go po odsłoniętym karku. Czy tylko
miał wrażenie, czy coś jeszcze bardziej go oplotło?
Co jest…?
W ułamku sekundy przypomniał sobie poprzedni wieczór i zamarł na chwilę, nim
przekręcił się do połowy w stronę Midorimy. No fakt, spali razem.
Takao po
małym „przytulanku” zorientował się, że zielonowłosy tak po prostu usnął
uwieszony na nim, a on zachodził w głowę, czemu zrobił się taki spokojny! Chcąc
nie chcąc odholował ich do swojego domu, obawiając się kłopotów ze strony
rodziców Shin-chana, gdyby zobaczyli syna tak zalanego w trupa, bo Glon
autentycznie wyglądał jak ktoś, kto jest już jedną nogą w grobie.
Ostatecznie
nie miał serca zostawiać go na kanapie czy fotelu i skończyło na tym, że spali
w tym samym łóżku. Na szczęście, wystarczająco dużym by pomieścić dwóch rosłych
nastolatków. I może to był błąd, ale wtedy naprawdę nie przyszło mu to do
głowy. Prawda?!
Jego oczy
przyzwyczaiły się do ciemności na tyle, by zauważyć serię mrugnięć i sporą bladość.
– Takao. –
stęknął cicho Midorima, co zinterpretował jako wyraźny znak.
O NIE.
– Shin-chan, nie mów że znowu będzie rzygał… -
jęknął z boleścią czarnowłosy, zabierając się do wstania i przyniesienia w
razie czego miednicy z łazienki, albo dotachania tego moczymordy do toalety i
porzucenie go tam. A obiecał mu, że nie będzie rzygał w nocy!
Nie mógł
zrealizować żadnej z tych myśli, bowiem ku jego zaskoczeniu ciężar w tali, o
którym na chwilę zapomniał, z siłą zepchnął go z powrotem na posłanie, a
ciemna, smukła sylwetka przyjaciela zwisła nad nim w czymś, co dla Takao
wyglądało nieco niepokojąco. Niewyraźnie widział błysk w zielonych oczach nad
sobą. Czyli jednak nie wymioty, uff!
– C-co… Shin-chan – wydusił, nie mogąc zebrać się na
nic innego. Czuł narastającą panikę i jednocześnie specyficzną ekscytację, gdy
zniżył się jeszcze bardziej i jego oddech dotknął ust Takao.
Przełknął
głośno ślinę, mając trudność z powiedzeniem czegokolwiek. Patrzył tylko jak
zahipnotyzowany, to na te ładne oczy, to na przyciągające wzrok usta.
– Lubię cię. – szepnął Midorima, nim delikatnie
musnął wargi czarnowłosego.
Takao
miał wrażenie jakby pokopał go prąd, tylko w tym pozytywnym sensie wprawiając w
euforyczny galop jego serce i myśli. Coś ciepłego i przyjemnego osiadło mu bez
jego zgody w brzuchu.
Usta
napierały nieśmiało na drugie, z każdą chwilą coraz żywiej, a jemu brakowało
tchu, myśli całkiem zdominowało pragnienie zrobienia czegoś więcej, głębiej i przyjemniej.
Nie był nawet pewny skąd mu się wzięły takie myśli.
Jęknął z
zawstydzającą lubością, gdy język Shin-chana przesunął się po jego dolnej
wardze. Wciąż dyszał jakby przebiegł maraton, gdy chłopak odsunął się nieznacznie,
patrząc na niego w milczeniu.
– Lubię cię. – powtórzył niczym mantrę i wbił w
niego oczekujące, błyszczące oczy, z których biła wcześniej nie istniejąca
odwaga.
– Shin…chan? – twarz szarookiego zalał krwisty
rumieniec. Kręciło mu się w głowie od tych wszystkich rewelacji. Nigdy nie
spodziewał się, że usłyszy coś takiego ze strony osoby tej samej płci, a już na
pewno nie od Midorimy…! I tyle razy w ciągu ledwie kilku godzin! Bo to
zdecydowanie nie było to „lubię” ani
„kocham” po przyjacielsku. Zmusił się do przełknięcia zbierającej mu się w
ustach śliny, gorączkowo poszukując w głowie dobrej odpowiedzi lub komentarza.
Ale jedyne, co mu się nasuwało to „pocałuj mnie jeszcze raz, z tym swoim
cholernym językiem!”
Najwyraźniej
wcale mu to wszystko nie szło i musiało coś po nim widać, bo znowu się nad nim
nachylił i mruknął wprost w jego mokre usta po raz trzeci, że go lubi.
Chyba
najgorszy… a może najlepszy? W tym wszystkim był jednak fakt, że zaczynał reagować
również tam na dole. I nie czuł, że to nieprzyjemne, ale to wciąż był Midorima,
jego przyjaciel i… Właściwie co? Bo w tym momencie ani jednego ani drugiego za
bardzo to nie interesowało.

nareszcie cos z kuroko :)
OdpowiedzUsuńDawno był jakikolwiek one shot, ciekawa sprawa, jak wiesz, ja nie przepadam za shounen ai. Ale mimo to kibicuję z pisaniem :D A z AT to wiem jak sytuacja, nie zapominaj o swojej becie :p
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńW czwartym akapicie pasowałby przecinek w pierwszym zdaniu. Więcej ewentualnych braków nie wyhaczyłam.
Myślałam, że skończy się klasycznie, jak większość one-shotów z udziałem pary homoseksualnej, że będzie wspaniale, będą szczęśliwi i wylądują w łóżku i na tym się skończy. Tutaj natomiast zostaje pewien pytajnik. Wprowadzasz jakiś ciekawy element w tego typu opowiadaniach.
Uważam, że powinnaś więcej pisać one-shotów, ale jako zajęcie pomiędzy pisaniem dłuższych historii, ponieważ piszesz je umiejętnie, niestety akcja nie zdąży złapać za serce czytelnika, albowiem szybko się kończy opowiadanie, ale jest to dobry pomysł na pisanie pomiędzy.
Dawno nie oglądałam Kuroko no Basket, zostały mi luki w pamięci, ale ten pairing jest dość dopasowany. Bohaterowie nieco się dopełniają, a Ty ciekawie ich opisujesz.
Skomentuję jeszcze wątek alkoholizowania się, mianowicie po alkoholu robi się głupie rzeczy, to wiadomo nie od dziś, ale żeby tak... Ciekawie jednak się złożyło w ciąg zdarzeń.
Następnym razem bym proponowała może one-shot z jakimś wątkiem kryminału bądź grozy. Nie uważasz, że byłby to nowatorski postęp?
Pozdrawiam serdecznie
/Alexxx
Dziękuję za opinie i wspomnienie o tym przecinku : ) Co do wątku kryminalnego... Jest już kilka ale do opowiadań, głównie AT. Jak już w końcu się z tym 1 rozdziałem uporam to na pewno coś wstawię.
UsuńKocham tą pare! <3 (。♥‿♥。) Trafiłam na to przypadkiem i już mi sie spodobało na tym blogasku :3 Bedę odwiedzać częsciej ;) Fajne opowiadanko, ale smutno się kończy. Moje serce pękło po końcówce </3 ((´д`))
OdpowiedzUsuńPiękne :3 Jak dobrze tu wrócić i zobaczyć coś nowszego w lepszej stylistyce :)
OdpowiedzUsuń