Aithne Thuwlow – Prolog: Koszmar pierwszy.

Rozdział betowała Yumi (wszelkie dalsze błędy wynikają z mej pisarskiej upartości :D )
Miłego czytania!


     Przymknęła na kilka sekund zmęczone długą podróży oczy. Szum pojazdów wokół nich powoli gasł, zaś namacalny brak Julianne w taksówce stopniowo bladł. Matka ją zostawiła, wymawiając się pracą. Nastolatka była świadoma, że kobieta ma zaległy urlop, ale przecież już dawno przestały ze sobą rozmawiać.
   Gdy je otworzyła nie była już w drodze do Cork, a w korytarzu dawnej szkoły. Wokół niej narósł gwar doprowadzając jej wyciszoną głowę do eksplozji bólu.
     Wyłapała, jak z tyłu ktoś nieznanym głosem wołał jej imię. Odwróciła się, żeby sprawdzić do kogo należy i przeniosło ją gdzie indziej. Do klasy, gdzie mieli zajęcia z włoskiego z praktykantką, która spóźniała się od dziesięciu minut. W jej gardle urosła gigantycznych rozmiarów gula.    
    Siedziała zgarbiona na swoim krześle i słuchała szumu płynącej w niej krwi, i głośno tykającego zegara. Krótkie włosy opadły jej na twarz. Czekała na to, co miało zaraz nastąpić.
     Zegar tyknął ostatni raz i umilkł, a obok niej rozległ się głośny wybuch śmiechu, do którego kolejno dołączały następne. Oblał ją zimny pot, a wzrok rozmazał się nieznacznie.
– No, świrusko, kogo tym razem zabiłaś? – spytał przesyconym złośliwością głosem czarnowłosy chłopak. Brązowe oczy lustrowały ją z pogardą. Brandon.
– Fuj! To obrzydliwe! – jęknęła  niebieskooka okularnica, siedząca ławkę za Aithne. Dziewczyna zawsze wyglądała na miłą, więc Aithne kilka razy pożyczyła jej swoje notatki. Żałowałaby tego teraz, gdyby nie była tak przerażona.
– Schiz.– skomentowała chilliderka McDokey z pierwszego rzędu. McDokey, chociaż wyglądała prawie jak żywa wersja lalki Barbie, nie była najgorsza w ubliżaniu dziewczynie. Miała też nie najgorsze oceny, co zestawiając z jej wyglądem i osobowością wywoływało wewnątrz zbladłej Aine pełne ironii prychnięcie. Czasem stereotyp okazywał się błędny. Jak wszystko.
– Ona jest nienormalna, prawda…? – szepnął ktoś, a Aithne nie potrafiła już odróżnić kto i skąd. – Słyszałam, że ma ten niebezpieczny typ schizofrenii…
– Totalny schizoid.
– Jest niebezpieczna, więc co tu jeszcze robi?
– A jak rzuci się na kogoś?! – głosy odbijały się pod jej czaszką, zlepiając w jedną, okropnie przykrą plątaninę.
– NIKT CIĘ TU NIE CHCE, ŚWIRUSKO! – krzyknął jej do ucha Brandon.
     Dusiła się. Nie umiała zaczerpnąć tchu, łzy spływały jej cichymi, grubymi kroplami po twarzy, która zaczynała swędzieć. Zacisnęła powieki. Nie patrzeć, nie patrzeć. Oni nie istnieją…  Po sekundzie wszystko błogo ucichło, ale dziewczyna czuła, że znowu jest w innym miejscu.
– Aithne. – usłyszała znajomy głos, który na zawsze wyrył się w jej pamięci. Zaczęła się trząść. Echo jego dźwięcznego głosu rozniosło się po szkolnym korytarzu.
     Okłamał ją. Był jej pierwszym chłopakiem i nigdy nie widziała, żeby w stosunku do kogokolwiek zachowywał się tak jak do niej w tamtym czasie. Zaufała mu i opowiedziała, co ją martwi. Zdradziła mu każdy szczegół, chociaż strasznie się bała, że ją odrzuci z tego powodu i że sam uzna, iż zaczyna jej odbijać. Ale on skłamał, na początku i na sam koniec.
– Nie przeprosisz mnie? – nastąpiła krótka pauza. – Otwórz te cholerne oczy. – nakazał natarczywie. Mimowolnie ze strachu uchyliła powieki i przez mgiełkę ujrzała go – wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta o przyjemnym, wręcz słodkim uśmiechu. – No, dalej. – zachęcił z lekkim, ironicznym uśmieszkiem.
     Jak mogła się w nim zauroczyć? Jak mógł tak ją wykorzystać?
– PRZEPROŚ MNIE, KRETYNKO! – wrzasnął, a nią wstrząsnął głośny szloch. Trwał kilka minut, a gdy się uspokoiła na tyle by mówić, szepnęła ledwo słyszalnie:
–Przepraszam.
     Przepraszała go tak długo. Codziennie błagała żeby jej wybaczył i nigdy więcej nie nękał w snach.
     Jednak nie spodziewała się jego następnych słów. Ani teraz ani wcześniej. Wszystkie wspomnienia z owego tragicznego dnia wróciły do niej jak bumerang. Chciała osunąć się na ziemię, lecz ciało żyło jakby własnym życiem i stało sztywno w tym samym miejscu. Jej psychika była zmęczona tym wszystkim. Przygniatało ją poczucie winy tak wielkie, że była pewna, iż nigdy go nie ugasi. Wiedział, jak powinien odpowiednio sformułować to pytanie. Mimo to wysłuchała tego samego po raz kolejny. Pytanie, które zadał jej przy wszystkich trzy miesiące przed zakończeniem szkoły. Pytanie, które było jego ostatnim.
– Kto zginął w twoim śnie dzisiejszej nocy? – spytał cicho.
– Ty.
     Rankiem dwa dni później, ciało Isaaka wyłowiono z jeziora. 


Komentarze

  1. super wprowadza groze i jest tajemniczy ten prolog ciesze sie ze udalo mi sie trafic dzis na opowiadanie akurat pare godzin temu

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, prolog jest napisany prawidłowo, czyli spełnia swoją rolę zapowiedzi i zaintrygowania. Owszem, są po nich pewne podejrzenia i oczekiwania, ale mimo to, stawia wiele pytań i gdyby nie ostatnia linijka, Thuwlow nie wydawałaby się być zwyczajną dziewczyną, która ma po prostu koszmar. Sam sen został opisany bardzo realnie, czyli zmienia się wszystko tak nagle i bez przewidywań. Super, czekam na pierwszy rozdział. Jedyne co, to postać chłopaka mi się wydaje zbyt wyolbrzmiona, ponieważ w śnie nie zapamiętuje się zbyt wielu szczegółów, chyba, że jest to nawiązanie do realnych wspomnień bohaterki.
    Pozdrawiam
    /Alex

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny prolog zapowiada sie niecodzienne opowiadanie xD Mogę czytać w nieskończoność :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Moją opinię już znasz :D Powiem tutaj, że ilustracja dość melancholijna, nie wiem, czy pasuje do klimatu :/ A i dzięki za otagowanie ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz