Zdradzeni – 1


     Aries prowadził spragnionego konia do rzeki. Kipiał ze wściekłości, kolejne informacje o tym starym oszuście, okazały się nie prawdziwe. Wykonał dla tego starucha zadanie, a ten nawet nie zapłacił mu za usługi, natomiast zniknął razem z jego własnością. Podróżował po Joreynilih już od kilku tygodni, a wskazówek nadal brak. Jakby starzec zapadł się pod ziemię.
     Gdy dotarli do wolno płynącej wody, napoił nią konia po czym zebrał suche gałęzie na ognisko. Do zachodu słońca nie pozostało wiele czasu. Przystanął przy brzegu i przez chwilę wpatrywał się w dalekie, łagodne fale przy wodospadzie. Czuł się tu spokojnie, takie miejsca od zawsze wydawały mu się dużo bardziej bezpieczniejsze niż gęsto zaludnione miasta. Choć zapewne zależało to od przyzwyczajenia, a Aries niemal wychował się w odosobnieniu lasu i często znajdował w jakimś schronienie. A poza tym, jego niezwykłe umiejętności szermierze, odwaga i wiedza o rzeczach wydających się niemożliwe dla innych ludzi sprawiały, że nie musiał obawiać się zabójców, rabusi czy innych zagrożeń. Wiedział jednak dobrze, że nie należy przeceniać swojego przeciwnika, pewność siebie potrafiła zgubić o czym niejednokrotnie przekonał się w przeszłości.
    Wpatrując się tak uporczywie w dal, nagle coś dostrzegł. Dziwny kształt? Kamień? Nie... Tak jakby ruch czegoś żywego. Zaskoczony wszedł do wody, która z każdym krokiem w przód obmywała coraz większą część jego ciała. Dopiero po chwili spostrzegł iż ów kształt to człowiek walczący o oddech. Nieznajomy starał się utrzymać na powierzchni jednak wyglądało na to iż sprawiał tym przeciwne skutki. Aries rzucił się w tamtą stronę. Z chwili na chwilę, gdy brunet znajdował się coraz bliżej tonącego, spostrzegł iż to kobieta i w tym samym momencie zniknęła ona pod wodą. Dotarłszy w miejsce, gdzie uprzednio się znajdowała, zanurkował, wyłapał wzrokiem nieprzytomne ciało i podpłynął w tym kierunku. Złapał ją za ramiona i mocno trzymając wypłynął na powierzchnie, a następnie bez większego trudu skierował się do brzegu.
     Pierwsze co zrobił, gdy znaleźli się na lądzie, to udzielił jej pomocy. Wypluła wodę z płuc, oddychała chrapliwie. Aries ułożył ją przy ognisku, obmył twarz oraz ramiona dziewczyny z brudu i nałożył specjalną maść na zadrapania, a następnie przyglądał się nowo przybyłej przez jakiś czas z ciekawością. Nie prezentowała się najlepiej. Blada, wycieńczona twarz i po obdzierana suknia miarowo zakrywała najintymniejsze części ciała. Natomiast skórę gdzie nie gdzie zdobiły zakrzepnięte, płytkie rany, długie brązowe włosy zapewne niegdyś pełne blasku i miękkości, były teraz poplątane i skołtunione w kilku miejscach. Brunet zastanawiał się nad tym, co mogło się jej przydarzyć. Z pewnością była szlachcianką, co wskazywał herb na pomarańczowo-brązowym rękawie. Część świadomości Aries'a nagle szepnęła iż głupio zrobił ratując dziewczynę zamiast zostawić ją na pastwę losu. Skarcił się w duchu za swoje myśli. Była młoda, drobnej budowy ciała i prawie tryskała od niej niewinność, a przynajmniej fakt, że nie byłaby zdolna wyrządzić komuś krzywdę swoimi wątłymi rękoma. Nieco zmieszany nadmiarem uczuć do nieznajomej osoby, podłożył kilka drewienek do ogniska i oparł się plecami o drzewo. Postanowił czuwać do póki się nie obudzi.  



     Obudziłam się cała obolała, gardło piekło mnie nie miłosiernie i z pewnością też nie pachniałam zbyt świeżo. Podniosłam się odrobinę na łokciach z jękiem dyskomfortu. Dookoła otaczała mnie ciemność lecz nie taka by nie zauważyć, że nadal znajduję się w lesie. Najwyraźniej udało mi się uciec. Ba! Nawet przeżyć, czemu więc się nie cieszę?
    Czując pod dłońmi ciepły materiał koca, obwinęłam się nim szczelniej i dostrzegłam nagle, jakby wyrósł spod ziemi, sylwetkę mężczyzny opierającego się o drzewo. Zamarłam momentalnie, wstrzymałam oddech i pogoniłam umysł do szybkiego działania. Nie znałam go, równie dobrze mógł mieć układy ze strażą królewską. Musiałam uciekać...
- Śpij - przerwał pasmo moich zrozpaczonych myśli łagodnym głosem, wręcz przyjemnym - Do świtu brakuje jeszcze kilku godzin, wypoczywaj do tego czasu - dostrzegłam, że naciągnął bardziej na twarz ciemny materiał kaptura.
- Nie mogę - wychrypiałam słabo i powtórzyłam głośniej - Nie mogę teraz spać.
- Bez obaw, pani. Nie zrobię ci krzywdy - obserwowałam go najuważniej jak mogłam próbując wyczytać z jego postawy jakiekolwiek zagrożenie - Gdybym chciał coś ci zrobić - zaczął ponownie - To nie sądzę byś była tu, gdzie jesteś teraz.
Nie bardzo uspokojona zaczęłam przygotowywać się do wstawania.
- Nie obchodzi mnie to, kim jesteś - rzekł z westchnieniem - Topiłaś się, zrobiłem to co zrobił by każdy inny człowiek. A teraz śpij - mruknął.
    Zgodziłam się z nim z oporem i jednocześnie ogromną ulgą, położyłam się więc posłusznie, owinęłam kocem i zamknęłam oczy. Sen przyszedł do mnie niespodziewanie szybko, choć biorąc pod uwagę mój stan fizyczny, nie byłam wcale zdziwiona.
   
    Ocknęłam się po raz drugi w o wiele lepszym stanie. I choć nadal byłam obolała, to nie przyjemne odczucia pozostawały znośne. Przetarłam dłońmi zaspane jeszcze oczy i wytężyłam wzrok w poszukiwaniu mężczyzny, który podobno był moim wybawcą. Skrzywiłam się na myśl o tym. Owszem, odczuwałam wdzięczność za ratunek ale tak naprawdę, wolałabym nie być nikomu cokolwiek winna - ujmując to w inny sposób, chciałabym po prostu pozostać niezauważona. Sto procent pewności nie miałam iż nie słyszał o moim rzekomym bestialskim uczynku, właściwie to żadnej nie miałam. Mogłam liczyć tylko na to, że jest podróżnikiem.
    Przeczesałam wzrokiem miejsce, gdzie się znajdowałam na tyle, na ile pozwalał mi nie pokryty drzewami i cierniami obszar, i nie widząc nikogo prócz swojej własnej osoby, ciemnej maści klaczy przywiązanej do drzewa blisko brzegu i stosu nadpalonych drewienek z ogniska, poczułam lekkie rozczarowanie.
    To uczucie zostało jednak tak szybko zgaszone jak się pojawiło bowiem z między wysokich krzewów usłyszałam syknięcie przepełnione bólem i chwilę później wyszedł z nich wysoki mężczyzna. Momentalnie spanikowałam, różnica między mną, a moim "wybawcą" była dość duża. Ja - drobna i niska dziewczyna i on - bardzo wysoki, o szerokich ramionach i smukłym ciele. Swoją postawą budził we mnie strach i chęć ucieczki. Zmusiłam się do siedzenia w bezruchu i przyglądaniu mu się z obojętnym wyrazem twarzy. Jego klatkę piersiową opinała biało-szarawa koszula zawiązana przy obojczykach rzemykiem, do tego zarzucona na ramiona i plecy, czarna peleryna sięgająca mu do kostek z kapturem, okrywająca niemal całą twarz. W chwili, gdy wygramolił się z między ostatnich cierni, czarny kaptur zahaczył o jedną z gałązek, przez co zsunął się do tyłu ukazując opaloną twarz, szczękę pokrytą słabym zarostem, gęste brązowe włosy i małą bliznę na lewym policzku.
   Próbowałam nie drżeć i opanować myśli o ucieczce jednak, gdy mężczyzna na mnie spojrzał, westchnął głośno i przetarł dłonią oczy w kolorze bursztynu. Domyślałam się iż wyczytał wszystkie uczucia z mojej twarzy. Nigdy nie potrafiłam zachować ich dla siebie. Ellen, moja osobista służka zawsze mi to wypominała. Uważała to za cechę, która przynosiła hańbę mojemu rodowi.
    Wszyscy w mojej rodzinie słynęli z wielkiej inteligencji, śmiałości, sprytu, piękna i dostojności. To ja, jako jedyna byłam zakwalifikowana pod tytułem czarnej owcy ponieważ nie posiadałam zbyt wiele z tych cech. A teraz byłam oskarżona o zbrodnie i rzekomo martwa po skoczeniu z wodospadu. Gdyby podejrzenia o zbrodnie mojego biednego kuzyna padły na kogoś innego, stałabym się ostatnią spadkobierczynią rodu. Jednak w takim przypadku reszta szlachty z Joreynilih publicznie uzna wygaśnięcie mojego herbu i rozgrabi całą kosztowność i pamiątki rodzinne pomiędzy sobą. Przeszkadzało by mi to, gdybym nie wzięła kilku ważnych dla mnie przedmiotów. Pomagając mi uciec, Ellen wsadziła odrobinę złota i diamentów do brudnego materiału ścierki i podała mi bym je schowała w miejscu, gdzie będę miała do nich stały dostęp. Ukryłam je więc i w ten sposób nie martwiłam się o to jak będę żyć jeżeli uda mi się zbiec.
    W ostateczności spoglądaliśmy na siebie przez krótką chwilę w milczeniu aż w końcu brunet podszedł do swojego klaczy i zaczął szukać czegoś w kilku średniej wielkości, brązowych sakiewkach oraz materiałowych zawiniątkach przywiązanych do boku zwierzęcia. Gdy znalazł to czego, podszedł do mnie wolnym krokiem, a ja odruchowo skuliłam się w sobie.
    Ukucnął przede mną i wyciągnął dłoń z materiałem na którym leżało kilka kawałków suszonego mięsa i owoców. Wpatrzyłam się w suszki z niedowierzaniem i obrzydzeniem, mój brzuch wywinął salto i zacisnął się boleśnie - z głodu. Przełknęłam głośno ślinę i chwyciłam kilka podłużnych, paseczkowatych kawałków gumowego jedzenia. Powoli wkładałam paseczki do ust i przeżuwałam ostrożnie. Skrzywiłam się czując nieprzyjemny i mało mi znany smak.
- Dziękuję - szepnęłam, a brunet uśmiechnął się i skwitował to słowami:
- Przywykniesz.

    * 

    Aries przez cały czas przyglądał się dziewczynie. Teraz zdecydowanie miał pewność iż pochodziła ze szlachty. Oni jedli jedynie wykwintne potrawy ugotowane przez swoją służbę. Brązowo włosa jedząc suszone mięso krzywiła się jakby kazał jej zjeść bodajże robaka. Oglądanie jej w takiej sytuacji wzbudzało w nim rozbawienie i litość. Musiała coś nieźle przeskrobać skoro uciekła. Ile mogła mieć lat? Szesnaście, siedemnaście wiosen? Z pewnością cechowała się młodzieńczą głupotą i swego rodzaju odwagą. Pomimo ciemności jaka panowała w nocy, dostrzegł wielkość przerażenia wymalowanego na jej drobnej twarzy, gdy go ujrzała.
    Nie zamierzał jednak mięknąć i brać ją pod swoje skrzydła. Na rannym spacerze w lesie zaplanował iż podrzuci ją do najbliższego miasta, podaruje trochę monet by mogła wyżyć za nie przez jakiś czas i w dalszym ciągu będzie szukał starca, który ukradł jego cenny, magiczny kamień.
    To co było najbardziej interesujące w dziewczynie, to właśnie kolor oczu barwy głębokiego szmaragdu. Dziwne i dość rzadko spotykane. Ludzie najczęściej ograniczani byli do jasnej zieleni przyprószonej złotem i szarością. Oczy brązowowłosej przypominały Ariesowi jego kamień.
    Kiedyś usłyszał od jakiegoś pijaczyny z karczmy legendę o tym, że magiczne kamienie są wyrabiane z oczu ludzi nie do końca należących do tego świata. Do ludzi niebezpiecznych, władających mocą żywiołów. Brunet uznał to za bzdurę i wymysł na poczekaniu pijaczyny aczkolwiek widząc przed sobą drobną szlachciankę, w głębi duszy smagnął go niepokój.
    Gdy zjadała ostatni kawałek suszonego mięsa, postanowił iż spyta ją o drogę w którą zmierza. Z pewnością nie mogła ukrywać się w lasach, były pełne zabójców i złodziei. Zostałaby okradziona i zgwałcona, w najgorszym wypadku wzięta do niewoli bądź zamordowana. Musiała się gdzieś udać.
- Myślałaś nad tym, co robić dalej? - drgnęła wystraszona słysząc głos mężczyzny. Milczała więc spróbował ponownie - Mogę cię dowieść do najbliższego miasta, jeśli nie masz pieniędzy to ci pożyczę. Przy mojej następnej wizycie w mieście spłacisz dług.
Wiedział, że zastanawia się nad jego słowami, myśli nad najkorzystniejszą dla niej decyzją. Potrafił to zrozumieć ponieważ jako czternastolatek sam musiał się sobą zająć. Tamte czasy były jego dawnym koszmarem. A jednak sobie poradził, ona też musiała.
- A gdzie ty zmierzasz, panie? - przyjrzała mu się nieco płochliwie, z wahaniem. Jakby Aries był kimś naprawdę przerażającym, a nie był. Problem tkwił w tym, że nie interesowało go to,  jak postrzegany jest przez ludzi, dlatego też nie starał się wyprowadzać ich z błędu. Ale mężczyzna dobrze wiedział o co dziewczynie chodzi. Mogła próbować wzbudzić w nim jeszcze większą litość i syndrom zbawiciela świata aczkolwiek Aries nie da się jej tak łatwo omamić. Szlachcianka tylko by mu przeszkadzała.
- Do Przeklętego królestwa - odparł, wyraźnie akcentując ostatnie słowa. Uśmiechnął się widząc jak brązowo włosa przełyka nerwowo ślinę i nieruchomieje.
    Przeklęte królestwo, a raczej to co z niego zostało czyli - główne i prawie opustoszałe miasto Degrya, było przyjmowane w ten sposób przez wszystkich ludzi. Omijali Degrya szerokim łukiem, bojąc się iż na ich rodziny również spadnie klątwa powodująca rozprzestrzenienie się kolejnej nie do pokonania epidemii. Podobno, wszystko zaczęło się od królowej Sophie Annie II, która zdradziła swojego męża przez co została przeklęta. Nauczką miała być dla niej śmierć w męczarniach przez chorobę, nikt jednak nie przypuszczał, że może być ona zaraźliwa. W ten sposób następną ofiarą rzekomej klątwy padł młody książę, a następnie mieszkańcy miast.
    Cała historia aż do obecnego czasu została sporo wyolbrzymiona. Minęło bowiem jakieś sześćdziesiąt lat od wybuchu epidemii. Dotychczas jedynie którzy umierali, to ci urodzeni w Degrya i obszarze Asteirinu. Aries słyszał iż niektórzy medycy podejrzewają, że nie chodzi o żadną klątwę, a to co znajduje się w ziemi i krwi mieszkańców.
- Czy... Czy mogłabym się udać z tobą w podróż, panie? - spytała lekko drżącym głosem na co zamyślony brunet drgnął i przeniósł na dziewczynę zdezorientowany spojrzenie. Przypominając sobie tą opowieść, za bardzo odpłynął od rzeczywistości.
- Powtórz - poprosił przyglądając się jej uważnie.
- Jesteś podróżnikiem, prawda? - do jej oczu i wątłego ciała napłynęła pewność siebie.    
    Dostrzegł to i był odrobinę zdumiony. Bała się go, a mimo wszystko wolała pójść z nim niż zostać w Joreynilih. Aries zmarszczył brwi z niezadowolenia. Co uczyniła by musieć uciekać?
- Jestem nie tyle podróżnikiem, co raczej najemnikiem - wyjaśnił.
- Czy mogłabym udać się do Przeklętego królestwa razem z tobą? - Desperacja niemal malowała się na jej drobnej, przyozdobionej zadrapaniami twarzy, a mężczyźnie niemal zachciało się śmiać. Pytanie brzmiało, co byłaby gotowa uczynić aby się zgodził?


    - Panie? - powtórzyłam po raz drugi, wpatrując się w swoje zaciśnięte, blade dłonie na obdartej, dawniej żywo pomarańczowej, a teraz tylko delikatnie pomarańczowo-brązowej sukni. Mężczyzna nie odpowiedział choć czułam jego bursztynowe oczy na sobie. Denerwowałam się, chciałam zniknąć jak najszybciej z widoku straży królewskiej.
    To, że dla nich już od kilku godzin byłam martwa, nie zwalniało ich z obowiązku przytaszczenia mojej głowy pod Lavoquer i tronu królowej Lilianne. Najpierw musiałam znaleźć kogoś, kto bezpiecznie dotransportuje mnie do innego miasta, obroni i da innym złudzenie bycia towarzyszką podróżnika. Albo kochanką.
     Trzeba było spróbować wszystkiego, chciałam żyć. W bogactwie czy nie, lepsze to niż zostać ściętą na oczach całego miasta.
- Mogę zrobić wszystko! - zapewniłam gorliwie, biorąc głęboki wdech i wydech by dodać sobie odwagi - Mogę gotować, prać i... I... - zająknęłam się nie wiedząc co dalej powiedzieć. Co mogłam jeszcze zrobić? Czym zazwyczaj zajmowała się służba? Pustka w mojej głowie nasilała się, a ja z desperacji zaczynałam myśleć nad zaproponowaniem swego ciała. Po czułam na twarzy gorąco i wiedziałam, że na policzkach pojawiły mi się obfite rumieńce. Spojrzałam błagalnie na wysokiego bruneta i dostrzegłam błysk rozbawienia w jego oczach. Zamarłam i nieoczekiwanie jedna z łez spłynęła mi po twarzy, cucąc ją jak w gorący, letni poranek.
    Mężczyzna widząc to zrobił taką minę jakby zjadł cytrynę i podszedł do mnie leniwym krokiem. Ukucnął przede mną tak jak wcześniej i ułożył jedną z opalonych dłoni na mojej głowie. Przeczesał splątane kosmyki moich kasztanowych włosów, wpatrując się we mnie z dziwną miną. Już zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę brał możliwość wzięcia mojego ciała w zapłacie, gdy odezwał się swoim spokojnym głosem, bardzo starając się brzmieć łagodnie:
- Cokolwiek zrobiłaś, nie obchodzi mnie to póki na coś będziesz przydatna. Nie rób już takiej miny, szlachciance to nie przystoi - Musnął smukłymi i długimi palcami drugiej dłoni moją twarz, ocierając z niej łzy. Spróbowałam się uśmiechnąć, co wyszło mi chyba tak niemrawo i wymuszenie, że brunet znów się skrzywił - Niedługo wyruszamy. Umyj się, ściągnij z siebie tą suknię i załóż ubranie, które ci przygotuję. Będzie pewnie dużo za wielkie na ciebie ale przynajmniej świeże i nie powinnaś w ten sposób zwracać na siebie uwagę. Pierwszy kurs jest do Degrya, później zastanowię się czy powinienem brać cię ze sobą w dalszą podróż, czy to jasne? - przyjrzał mi się mrużąc oczy, które zawierały w sobie milion rzeczy i uczuć, których nie umiałam odgadnąć. Rozpoznałam w nich pełne rezygnacji iskierki, nieco wesołe i zamyślone. W jednej sekundzie całe jego przerażające oblicze wyparowało ukazując bezpieczeństwo i ciepło.
    Nieco oniemiała tą zmianą, pokiwałam twierdząco głową.
- Jak masz na imię? - spytał beznamiętnie.
- Lynn - odparłam zbyt pośpiesznie na co on jedynie uniósł brew. Nie skłamałam. "Lynn" było zdrobnieniem od "Lynireth", mojego drugiego imienia którego używał mój obecnie nie żyjący kuzyn, Philip.
Wstał i ruszył na powrót w stronę swojego konia. Wyciągnął z jednego z największych zawiniątek przywieszonych na grzbiecie zwierzęcia kilka materiałów ubrań i rzucił je w moją stronę. Złapałam i przyjrzałam się im. Koszula była niemal identyczna do tej, którą miał na sobie złotooki tyle, że z nieco grubszego materiału, ciemno beżowe spodnie wiązane cienkim sznurkiem przy pępku i... No właśnie, brakowało butów, które jak się domyśliłam miał na sobie mężczyzna. Czarne, ze skóry, sięgające mu do kolan.
    Wzruszyłam ramionami całkowicie obojętna na fakt, że będę musiała chodzić przez najbliższy czas boso.
     

     - Dureń - mruknął sam do siebie Aries. Zdecydowanie był durniem. Czy nie obiecywał sobie jeszcze przed chwilą, że nie da się nabrać na sztuczki szlachcianki? Kątem oka spojrzał w jej stronę. Przyglądała się z fascynacją nowemu ubiorowi, niemal identycznemu do jego samego. Brakowało butów ponieważ miał je na sobie i z nich na pewno nie zamierzał rezygnować. Szlachcianka czy nie, on nie jest jednym z jej sług. Jeśli tak bardzo zależało brunetce na ucieczce i ochronie Aries'a, to niech powoli zacznie się przyzwyczajać do tego typu rzeczy. Brunet zamierzał ją przetestować. Miał w końcu czas, minie jeszcze co najmniej cztery dni nim dojedzie do Asteirinu, a następnie kolejny dzień nim dotrze do Degrya. W ten czas mógł zastanowić się nad tym co powiedział i w razie konieczności, gdyby dziewczyna była mu piątym kołem u wozu, odstawić ją do najbliższego miasta - Miękki dureń - skwitował swoje zachowanie szeptem, podchodząc do ciemnej klaczy i poklepując ją delikatnie po grzbiecie.


Komentarze

  1. Sprytnie to zrobiłaś że najpierw zaczęłaś od 3-ciej osoby w narracji, a później przeszłaś do 1-szej osoby.
    Masz też charakterystyczny przerywnik:
    * * *
    I bardzo rozwinęłaś tą historię. Widać że chyba pasują ci te klimaty. Nic tylko czekać na więcej
    Pozdrawiam
    Yumi

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałe! Tak bardzo chciałbym czytać dalej...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz